Aktualności
LISTA OBECNOŚCI ZAKOŃCZONA!
Wydarzenia

piątek, 5 lipca 2013

"Lubię patrzeć w ludzkie wnętrza... Są takie czerwone."


Imię: Marry 
Nazwisko: Blitzfang
Wiek: 21 lat
Dzień i miesiąc urodzenia: 6 czerwca
Zawód: Alchemik, w wolnych chwilach kultystka Szatana. 
Rasa: Człowiek z niewielkim procentem krwi Diabła, rozcieńczanej przez pokolenia.
Specjalizacja: Magia Cieni

Charakter

Chłodna i oziębła persona ze skłonnościami sadystycznymi. Równie fałszywa co piękna, w jednej chwili potrafi jeść komuś z ręki by zaraz potem wbić mu nóż w plecy, dosłownie jak i w przenośni. Ponuro nastawiona do życia, znacznie bardziej ceni szare deszczowe dni aniżeli wiosenne popołudnia. Nie ma absolutnie żadnego autorytetu, z jednym wyjątkiem jakim jest sam mistrz mrocznych sztuk, Szatan. Sama jednak nie ma ochoty o nim mówić, choć jako jedna z niewielu zna prawdę na jego temat. 
W momencie, gdy ma okazję zabić jakąś miernotę w imię Szatana, zrobi to bez mrugnięcia. Oczywiście pod warunkiem, że bilans zysków będzie wyższy niż strat. W końcu jest rozsądną kobietą, a nie fanatyczką jak osoby z Kościoła, którymi szczerze gardzi. Jej największym marzeniem jest zniszczyć stolicę wraz z tymi wszystkimi duchownymi. Dokładnie spalić kapitol, tych wszystkich ludzi, zwierzęta, budowle, architekturę i historię tylko po to by zniszczyć ośrodek Kościoła. Co nie zmienia faktu, że gdy trzeba pójść do kościoła, by utwierdzić głupich ludzi w przekonaniu, że jest wierzącą, robi to bez problemów, a wysłuchanie kazania to dla niej żaden problem. 
Jej ulubionym jedzeniem jest orientalne, szczególnie bardzo ostre. Choć nie pogardzi gorzkimi rzeczami jak na przykład czekoladę. Najbardziej ze wszystkich potraw nienawidzi słodyczy, które paradoksalnie psują jej nastrój.  
Najlepsza recepta jeśli ją zobaczysz i akurat nie chcesz niczego od niej kupić: trzymać się w bezpiecznym promieniu trzydziestu metrów od niej, bo inaczej możesz być kolejnym, który "zniknie". 
Nie należy jednak uważać, że jest cały czas oschła, czasem ma ludzkie odruchy, a czasem po prostu udaje. To nie problem dla niej być słodką i miłą, problemem jest fakt tego, że czasem sama nie rozpoznaje czy mówi to naprawdę czy jedynie udaje. 

Wygląd

Na co dzień odziana w czarną suknię w stylu barokowego, wypełnionej białymi i czerwonymi. Strój wypełniony detalami jak na przykład masa kokard czy niewielki czerwony krzyż na klatce piersiowej. Nosi czarne kozaki z metalowymi podeszwami i obcasami. Zaś na jej dłoniach spoczywają białe rękawiczki.
Nosi srebrny krzyż z wybitym odwrocie emblematem inkwizycji, który symbolizuje jej spokrewnienie z członkami tejże organizacji. Podobną funkcję pełni sygnet na środkowym palcu prawej ręki. 
Blada, nawet odrobinę nietknięta opalenizną karnacja idealnie się komponuje z jej czerwonymi oczami i blond włosami. Do tego stopnia, że w przeszłości padały przypuszczenia, że jest wampirem. Wszystkie testy przechodziła jednak jak nóż przez masło, co pozyskało całkiem spory kredyt zaufania u inkwizycji. Jak i gigantyczne pole do manewrów na czarną godzinę. 
Jeśli chodzi o samą fryzurę to na ogół jest ona ułożona w dwa kucyki, które zaczynają się nad uszami, zawiązane czarnymi wstążkami w kokardy.
Jest szczupła i wysoka na 178 centymetrów, poza tym... Określmy, że "szczodrze" obdarzona przez naturę.

Historia

Nigdy nie znała swojej matki. Została ona bowiem spalona na stosie będąc podejrzaną o magię, nie wiadomo czy słusznie czy też nie. Zrozpaczony ojciec szukał odpowiedzi i znalazł ją chyba w najmniej spodziewanym miejscu... W kościele. Jakby sytuacja była mało ironiczna, to ojciec dziewczyny na skutek rzekomego "objawienia" miałby dostać znak od Boga co do jego losu.
Tu się zaczął pierwszy drobny rozłam między córką i jej ojcem. Ten bowiem szybko, nawet zbyt szybko pogodził się z jej śmiercią i jakby tego było mało wstąpił go Inkwizycji. Wzięli go bez większych oporów z racji na to, że jego opinia na temat nieludzi, "zabić wszystkie odmieńce, bo paskudzą świat Pana", była dość powszechnie znana, jak i fakt, że swojego czasu był cenionym łowcą wampirów i miał spore doświadczenie. 
Nie trzeba mówić, iż Marry nie była zachwycona tym faktem. Tym bardziej, że ojciec chciał ją oddać do zakonu, ta jednak się nie dało i zamiast tego zajęła czymś czym zawsze chciała: alchemią, która w większości kręgów Kościoła nie jest uważana bezpośrednio za magię. Jak się okazało miała do tego talent, a jej wyroby były dobrze cenione, choć cudów nie czyniły. Leczyły tylko najbardziej rozpowszechnione choroby jak grypa czy gruźlica. Pomagały także w leczeniu ran czy złamań, ale do środków, które miałyby służyć na przykład by odnawiać utracone kończyny, jeszcze daleko. 

Czas mijał, Marry robiła postępy w alchemii, a jej ojciec w szeregach inkwizycji. Ostatecznie Baltimar, bo tak miał na imię, został jednym z najbardziej cenionych łowców wampirów i wilkołaków znanych w stolicy. Wtedy także zdarzył się wypadek. Bowiem Marry za bardzo lubiła eksperymentować. Pewien jej środek przez pomyłkę jednego składnika spowodował tak wielki wybuch, że cały jej sklep poszedł z dymem. O dziwo ranna została tylko ona sama.
Kiedy jej ciało było spalone i całe obandażowane usłyszała diagnozę, że już nigdy nie będzie chodzić i... nigdy już nie będzie widzieć. Wtedy zamknęła się w sobie, przez niemal tydzień nic nie jadła, ani nie piła. Chciała po prostu umrzeć, modliła się przy tym do Boga o pomoc, ale on... milczał. Milczał jak ostatnia kanalia niezdolna do współczucia. Okazał je za to kto inny. 
I o ironio, tą osobą był demon, Szatan, jeśli mamy być dokładniejsi. Zaproponował on umowę Marry. W zamian za JEDNO życie zgodził się uleczyć jej rany i przywrócić wzrok. Dziewczyna musiała po prostu powiedzieć inkantację i wymienić na końcu imię. Padło na tego kto był najbliżej: lekarza, który ją leczył.
Wszystko wyglądało jak nieszczęśliwy wypadek, ot potknięcie i niefortunny upadek na schodach ze skręceniem karku. 
Zaś sama Marry? Wróciła do zdrowia pozostając wdzięczną wobec Szatana. Z kolei ta śmierć... Spodobała jej się, nawet bardzo. Tutaj Szatan dał kolejną pokusę: za każdą zabitą osobę będzie rozbudzał w niej magiczne zdolności. Konkretniej magię cieni, czy też mroku, która pochodzi prosto od demonów i mogą używać jej tylko oni i czarnoksiężnicy z demoniczną krwią.

Dziewczynę trapiło skąd ma właściwie ma taki potencjał. Pewnego razu spytała o to Szatana żądając odpowiedzi. Usłyszała, że jest dokładnie z szóstego pokolenia potomków dawno wygnanego syna Diabła, który związał się z ludzką kobietą nic jej nie mówiąc o swoim pochodzeniu. Na pytanie czy jej matka też praktykowała magię cieni usłyszała "tak". Od tamtego momentu zarówno Szatan jak i Marry okazują sobie znacznie więcej szacunku, bowiem obie strony zdają sobie sprawę z poniekąd bliskiego spokrewnienia i tego jakie to możliwości rodzi.
Wracając do samego uzdrowienia to zostało ono oficjalnie uznane jako cud. Co z kolei otworzyło przed dziewczyną liczne drogi. W poszukiwaniu ciszy i spokoju, oraz łatwych ofiar, przybyła do jednej z najbardziej zapomnianych dziur świata: Norrheim. Tutaj także bez przeszkód ze strony inkwizycji otworzyła na nowo swój interes z lekami oraz środkami alchemicznymi. Nie trzeba mówić, że to był jak grom z jasnego nieba, jak i manna z nieba dla ludzi, którzy tu mieszkają. Stara się sprzedawać rzeczy po przystępnych cenach by mieć pewność, że ludzie przeżyją i potencjalnych ofiar będzie więcej. Obecnie stara się składać mało znane, najlepiej całkiem zapomniane osoby. Jej ulubiony typ to włóczędzy i domokrążcy. Zapraszasz takiego na obiad, podajesz co trzeba i łup. Nic tylko przygotować rytuał w Sferze Cieni (więcej niżej). 

Podstawowe rzeczy jakie powinieneś o niej wiedzieć:

Preferowane forma zwracania się do niej: Panna Blitzfang
Preferowana broń: sztylety, szybkie, poręczne, łatwe do ukrycia i wzmocnienia magią. Jeśli chodzi o "większy kaliber" to lub korzystać z kosy.
Największy lęk: Zostanie porzuconą przez jej prapraprapradziada i zdaną wyłącznie na siebie.
Kluczowa rzecz jaką powinieneś wiedzieć, jeśli chcesz ją podrywać: jest homoseksualna i do dziś pozostaje dziewicą z tą samą upartością.
Nie lubi: romantycznych bzdetów. Słodkości, różowego w nadmiernych ilościach.
Lubi: Długie spacery nocą. Ponurą atmosferę jak na przykład ta panująca na cmentarzu.
Sfera Cieni: jest to niewidoczny dla normalnych ludzi świat, w którym można przechowywać wszystko i mieć do tego dowolny dostęp. Po ofiarach tam złożonych nie trzeba sprzątać... Same znikną jeśli właściciel takowej sfery o tym pomyśli.
Gdzie się znajduje Sfera? Wszędzie tam gdzie Marry, ten wymiar nie ma konkretnego miejsca w naszym świecie, jedyna droga wejścia to właściciel konkretnej sfery. Co nie znaczy, że właścicielka może się tam ukrywać ile chce. Sferę z posiadaczem wewnątrz potrafi wykryć ktoś bardzo dobrze obeznany z magią śmierci czy mroku. 
Jak właściwie działa magia cieni? Sama nazwa wskazuje, że opiera się ona na cieniach. Jest to jednak uproszczone, bowiem magia ta sięga także mroku. Pozwala niemal natychmiast przedostać się przez ciemny kilkukilometrowy las pozostając niezauważonym. Dodatkowo daje możliwość przybrania dowolnej postaci, bycia czyjąś niedoskonałą kopią, "cieniem". Poza tym to co w każdej magii żywiołów, tyle że z wykorzystaniem ciemności. Jeden z kluczowych sposób by unieszkodliwić maga cieni to (poza różnego rodzaju zakłucaczami magii) magia światła. Działa to jednak w obie strony. Magie te są do siebie nastawione przeciwstawnie i superefektywne przeciwko sobie nawzajem. Wszystko zależy od faktycznych umiejętności maga. Na odpowiednim poziomie umiejętności (którego Marry jeszcze nie osiągnęła i z pewnością dłuuugo nie osiągnie) magia ta pozwala łamać prawa świata, przenikać przez obiekty, być niewrażliwym na ciosy, które po prostu przechodzą przez takowego maga cieni. Przebijać się przez zbroję jak nóż przez masło i wiele innych możliwości.
Hobby: Marry jest skończoną kociarą. W domy ma ponad dwadzieścia różnych kotów, które ceni ponad ludzi. Jeśli cokolwiek kocha to właśnie koty, nie należy jednak dać się zmylić. W rzeczywistości każdy z tych kotów jest opętany przez pomniejsze Ifrity wysłane od samego Szatana by pilnować jego uczennicy i ewentualnie pomóc w ucieczce.
Poza tym ma skłonność do zbierania, tudzież "pożyczania od trupów bez gwarancji zwrotu" biżuterii, którą przechowuje w sferze cieni.

wtorek, 25 czerwca 2013

Lost In A City Of Angels


Narine
A tak dokładnie Narineromenowea
Anielica z krwi i kości
Wiek ciała to lat szesnaście, zaś duszy to lat około dwa tysiące
Nazywana Dzieckiem Piekła

Narineromenowea to jedna z tych anielic co milutkie i słodziutkie nie są. Jej rodzicami są Alberthomeaws i Egryppa, para Archaniołów, wytyczających zasady reszcie aniołów. Narine, bo tak siebie nazywa dziewczyna, szczerze nienawidzi wszelkich praw i zasad, czyli także swoich rodziców. Gdyby miała się szczerze o nich wypowiedzieć, stwierdziłaby, że to para głupków, którzy nazwali swoją córkę najgorszym imieniem na świecie, czyli Narineromenowea.
Nari nigdy nie była lubiana czy choćby tolerowana przez społeczeństwo. Okazała się bowiem dotkliwie wrednym aniołem, jakich naprawdę mało. Dziewczyna ta wręcz ociekała ironią, ale nikt nie potrafił zauważyć, że to przez zachowanie otoczenia charakter Narine rozwinął się w taki sposób, a złośliwość i ironia stały się naturalną tarczą ochronną. Z zewnątrz anielica wygląda na dumną i pewną siebie dziewczynę, za to wewnątrz jest tylko małą dziewczynką, zagubioną w tym wielkim świecie. Niestety, przez okazywaną przez Nari złośliwość zaczęto ją nazywać Dzieckiem Piekła. Samo to przezwisko gryzło się z prawdziwą naturą Narine, która jak nikt inny pragnęła bycia akceptowanym i lubianym. To właśnie był jeden z powodów przenosin Narineromenowey na Ziemię.

____________________________________


Oki, karta już jest. Mam nadzieję, że wyszła przyzwoicie. Twarzyczki urzyczyła piękna Rosie Huntington Whiteley.
Cytat w tytule z piosenki 30 Seconds to Mars "City of Angels"
Zaprzaszam wszystkich do wątków i powiązań!

poniedziałek, 24 czerwca 2013

Święte Officjum już u bram, już trzęsie się grzeszny chłam.


- I odpuść nam nasze winy…- kobieta wpatrzona w płonący stos zmawiała cicho modlitwę. Podziękowała Stwórcy, dzięki któremu kolejna grzeszna dusza została oczyszczona; wszak Ona była tylko uniżonym sługą Pana. To było dodatkowe zadanie, które zastało ją w drodze do największej zarazy. Była wysłannikiem Świętego Kościoła, który miała godnie reprezentować w tych niegościnnych stronach i okazać łaskę swego zwierzchnika.

Po paru godzinach jazdy, jej oczom ukazało się potężne portowe miasto. Norrheim które tyle razy spędzało jej sen z powiek, miasto o którym czytała wiele odwołanych raportów prze samego Świętego Ojca. Przeszła wiele lat ostrego treningu, wiele razy potwierdzając swe oddanie Świętemu Officjum, sprawdzała się jako dowódca i jako podrzędny Inkwizytor. Czerwony warkocz zakołysał się gwałtownie gdy popędziła rumaka. Ponoć zaginęło tutaj wielu Inkwizytorów. Wysłano ją tutaj ze względu na jej doświadczenie. Wiedziała iż coś tutaj się dzieje. Coś nieczystego. Uśmiechnęła się kącikiem ust. Zapowiadało się na to iż niedługo niebo nad Norr zabłyśnie łuna, tysiąca stosów. Jeśli będzie trzeba, z rozkazu Świętego Kościoła i najwyższej władzy, spali to miasto; nie pozostawiając kamienia na kamieniu i żadnej żywej istoty magicznej czy też człowieka. Nie pozwoli aby te miasto szatana i sił nieczystych tonęło dłużej w błocie niewiedzy i nierządu. Wpatrując się w Norrheim powoli kładące się spać, wyszeptała wręcz- Oto mnie posyłasz Panie, ku trwodze wszelkiego robactwa. Dodaj mi sił. Dodaj mi szybkości. Dodaj mi jasności widzenia. Abym zniszczyła Twych wrogów i oczyściła ich dusze. Prowadź mą dłoń i me myśli. Aż w końcu wszyscy ujrzą Twe wspaniałe Święte Światło. Amen.

Od najmłodszych lat, szkolona na Inkwizytora głównie przez swego ojca, zapalczywego byłego Inkwizytora, który później z dumą odesłał ją do Świętego Officjum. Mała Sybyll Regnes była bardzo oddana Bogu i Zakonowi, przez co już nie raz wywarła wrażenie nawet na starych wyjadaczach. Należy do elity Inkwizytorów którzy bez mrugnięcia okiem palą wioski w imię Świętego Pana i Świętego Kościoła; na dodatek mogą to zrobić
całkiem prawnie bez specjalnych powikłań; jeśli tylko dobrze to udokumentuje i usprawiedliwi w czym nie miała sobie równych. W Akademii Inkwizytorów wiele ją nauczono i wtłoczono jej do głowy. Skończyła ją oczywiście z najlepszymi słowami i dokumentacją ,ze wszystkich przeszłych i obecnych Inkwizytorów. Nad życie i swoje dobro, przedkłada zasady których trzyma się żelaznym uściskiem. Jej sumienie jest czyste niczym łza, mimo iż wiele osób zginęło z jej ręki bądź z jej rozkazu.

Jest roześmianą kobietą, która nienawidzi herezji i grzesznych dusz.  Wie iż umiejętnie stosowanie kija i marchewki może przynieść wręcz niespodziewane rezultaty. Mogło by się wydawać iż w istocie jest pozbawiona emocji czy też jakichkolwiek odruchów ludzkich. Lecz czyż nie tego właśnie uczą w Zakonie? Potrafi być jak wulkan, ale wśród przyjaciół których ma dokładnie dwóch. Są nimi jej ojciec który wszystkiego co najważniejsze ją nauczył; i jej przyjaciółka Inkwizytorka która także niedługo zawita do tego upodlonego miasta. Ojca już pochowała więc trzyma się swoją przyjaciółkę naprawdę serdecznie traktuje; tylko przed nią okazuje swe wszystkie oblicza. Mistrzyni kłamstwa jeśli tylko zajdzie takowa potrzeba. Ze swoim toporem obosiecznym nie rozstaje się na krok; chyba że idzie w przeszpiegi. Niejeden nawet chłop najpierw naśmiewał się iż jej topór zrobiony z trzciny i dlatego tak lekko go nosi; wystarczy jednak aby śmiałek spróbował się nim zamachnąć. Ba! Tylko małej części udaje się go w ogóle podnieść. Wierzy w sprawiedliwość, dlatego nie boi się całego zła którym nazywa magiczne istoty. Wie iż spadnie na nich słuszny gniew Pana Najwyższego. Nieuczciwych ludzi najchętniej od razu pozbawiła by paru części ciała. Brzydzi się istotami magicznymi ale nie mówi tego głośno; to była jej wyjątkowość: nie bała się istot magicznych. Jej „niezwykłość” którą doceniał i pochwalał Święty Kościół. Dzięki czemu nie musi mieć pozwolenia od Ojca Świętego na jakiekolwiek akcje. Teraz, gdy wykonała poważniejsze zadania, skierowała się do Norr; aby nareszcie znaleźć odpowiedź na pewne pytania i oczywiście zrobić tutaj porządek z nieczystymi duszami grzeszników czyli istot magicznych. Jej silna wola nie raz już uratowała jej życie w walkach z istotami magicznymi. Jej aura przez to bije niezwykłym wręcz blaskiem i ogromem, kolorami przypominając zachodzące słońce. Nie ucieka przed żadnym zadaniem. Kieruje się rozumem a nie sercem. Tępić grzeszników i służyć wiernie Świętemu Officjum; to jest jej całe życie, którego nie zmieniłaby za żadne skarby świata.

Jest wysoka jak na kobietę gdyż posiada 180cm wzrostu. Ma zaledwie jak na Inkwizytora 24 lata. Zazwyczaj nosi lekki pancerz; ma dwa warianty więc ciężej ubiera się na wojnę i uroczyście; lżejszy strój natomiast przeznacza na codzienne sprawunki. W sukni koloru fuksji rzadko można ją spotkać; chyba że w jej pokoju lub na przechadzce bez podłoża i zlecenia Świętego Kościoła. Długie czerwone włosy wiąże zawsze w warkocz, aby nie przeszkadzały jej podczas walki. Zielone, prawie wręcz limonkowe oczy uważnie wszystkiemu się przyglądają nawet wtedy gdy wydaje się nieobecna. Dla niej nie ma podziału ludzi normalnego. Bogaty, biedny; szlachta, chłopstwo; istnieje tylko podział człowiek i istota magiczna. No i ewentualnie na samym szczycie znajduje się Święte Officjum, które oczywiście nie podlega nikomu ani niczemu.

-A więc ma Pani Inkwizytor 180cm wzrostu? – strażnik zagwizdał przeciągle. Sybyll wpatrywała się przed siebie z kamiennym wyrazem twarzy. Gdy strażnik podszedł do niej, Ona odwróciła nagle głowę i spojrzała mu prosto w oczy- Ile mam jeszcze czekać aż dostanę lokum?- spytała chłodno i wyrachowanie. Mężczyznę przebiegły ciarki po plecach. Skinął głową, wskazując jej konia- Przyjechała Pani na krótko?- kobieta uśmiechnęła się kącikiem ust i pokiwała powoli przecząco głową. Strażnik podrapał się po głowie, więc Inkwizytorka udzieliła mu odpowiedzi- Jestem prekursorem, mam wybadać teren i przygotować go na przyjęcie równych memu fachu i wykształceniu- nachyliła się nieznacznie w dół, w kierunku mężczyzny- Czy Twój wiejski móżdżek chociaż w połowie pojmuje iż jeśli jeszcze dłużej każesz mi tu czekać to w pierwszej kolejności spalę Twoją chatę?- strażnik zadrżał. Do głupich nie należał, więc przełknął swoją godność i podał kobiecie adres gdzie na pewno dostanie bezpieczny nocleg i to za darmo. Sybyll uśmiechnęła się niezwykle ciepło i tak samo ciepłym głosem odpowiedziała odjeżdżając- A widzicie! Jak chcecie to potraficie!- zaśmiała się i pognała konia, ruszając we wskazanym kierunku.

Zamieszkała aktualnie na Wzgórzu nad karczmą „pod Złotym Smokiem”. Pieniądze nie grają roli gdyż jest
tutaj z woli wielkiej opaczności. Wie jednak iż będzie musiała przyjrzeć się slumsom czyli dzielnicy wschodniej. Do swojej dyspozycji ma wszystkie garnizony w okolicy; i okolicznych strażników prawa, chociaż na nich za bardzo nie liczy w pomocy. Twierdzi iż ich iloraz inteligencji odpowiada dorodnemu ziemniakowi.  Na razie chodzi i słucha lub zwyczajnie wraz z jakimś odpowiednim garnizonem, wykonuje piękne stosy na których palą się grzesznicy. Wręcz świetnie wyczuwa aury, więc lepiej nie próbować na niej sztuczek z ukryciem jej. Jej piętą achillesową jest jej kobiecość. Jest tylko kobietą i zakochała się już parę razy; lecz szybko pozbywała się tego uczucia gdy los pchał ją w inną stronę. Paliła na stosie nie tylko grzeszników lecz także swe gorące uczucia. Jest przecież tylko człowiekiem i pokornym sługą swego Najświętszego Pana.

- A więc to jest Norrheim…- kobieta oparła czoło o zimne okno, patrząc w nocne niebo upstrzone jasnymi punkcikami. Westchnęła cicho i jakby głaszcząc kochanka przejechała dłonią po tejże szybie. Uśmiechnęła się delikatnie rozmarzona. Zaczęła cicho nucić- Wielb ponad niebiosa swego Pana, chwal go umiłowana. Gdyż stworzył siebie, tylko nie Ciebie. Ciebie stworzył wiatr północny, stworzyło niebo w nocy. Lecz ty go wychwalaj, o zbawienie się staraj. Może kiedyś się spotkamy, i ponownie zakochamy…- westchnęła cicho wpatrując się w swą dłoń na oknie. To była tylko stara piosenka, ale jakaś jej część wierzyła w te słowa. Odeszła szybkim krokiem i przysiadła przy dokumentach. Zapaliła świecę i poczęła je wypełniać.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Chętna na wszelkie wątki i powiązania- nie pytać tylko od razu pisać. W razie problemów piszcie śmiało. Chętnie pomogę lub udzielę odpowiedzi. 
Kocie, mam nadzieję iż mogłam śmiało użyć "flagi". Lepiej aby Inkwizycja miała jedną flagę, nieprawdaż? Jeśli Ci nie pasuję, mogę w każdej chwili zmienić.

sobota, 15 czerwca 2013

KOLEJNA LISTA OBECNOŚCI!

Uwaga, uwaga, uwaga (Jeny zabrzmiałam jak nauczyciel informatyki z podstawówki O.o”). Dziś nastąpił ten dzień kiedy pani admin Nerka obudziła się z uczniowskiego letargu kucia i postanowiła zobaczyć jak się sprawy mają. Mają się koszmarnie dlatego zarządzam kolejną
LISTĘ OBECNOŚCI
Czas: Do 29 czerwca. Dwa tygodnie.

Jeśli ktoś się pod nią nie podpisze, a chce wrócić to spokojnie może to zrobić bo autorów nie usuwam. Dziękuję za uwagę.

piątek, 7 czerwca 2013

Nowy poczatek

„Gdy coś się kończy rodzi się coś nowego”

Ciemny, wilgotny loch. Jęki skazańców oraz okrzyki ludzi odbijające się echem w tym upiornym miejscu. Co on tu robi? Dlaczego się tu znalazł? Z zamyślenia wyrwał go dźwięk otwieranego zamka. Do celi wpadło dwóch strażników po czym złapało go i powlekli korytarzem. Widząc to więźniowie zaczęli stukać metalowymi kubkami o ziemię dodając mu otuchy w ostatnich chwilach jego życia. Gdy wyszli na plac w jego stronę poleciały kamienie a tłum zaczął wyzywać od „zdrajców” i „niewiernych”. Popychając go doprowadzili go pod wysoki słup obłożony drzewem. A zatem taki będzie jego koniec. Bez szans na sprawiedliwy proces, bez szansy na to by im to wszystko wyjaśnić. Przywiązano go do słupa.
- Oby te płomienie dały ci oczyszczenie. - wykrztusił z siebie jakiś kapłan po czym stojący obok niego inkwizytor podpalił stos. Trzask palonego drzewa oraz żar który powoli sięgał po niego. Blondyn spojrzał przed siebie zauważył stojącego na balkonie jednego wyżej postawionych egzekutorów a obok niego... Ruda dziewczyna ze związanymi do tyłu rękoma. Znał ją niemalże od dziecka. Obecnie była jego narzeczoną. Płomienie były coraz większe. Widział jak mężczyzna uderza ją z całej siły.
- Odwal się od niej! - krzyknął a tłum ucichł. Egzekutor spojrzał na niego i uśmiechnął się szeroko. Złapał dziewczynę za rude włosy i podniósł do góry. Złość ogarnęła jego ciało. Zaczął się szarpać aż tłum się cofnął.
- Zapłacisz mi za to! - spojrzał na kobietę. Jej twarz była posiniaczona ale mimo to uśmiechała się.
- Przynajmniej ty żyj! - odkrzyknęła – Żyj! Żyj, by to się już nigdy nie powtórzyło!
Płomienie pochłonęły już wszystko a przerażający ból przeszył jego ciało a mimo to nie krzyczał tylko złośliwy grymas wykrzywił mu twarz.


„To co było to tylko sen”

Gdy się obudził leżał na spalonej łące a jego ciało było pokryte płomieniami. Właściwie to on cały był jakby jednym płomieniem. Wokół niego stało kilka podobnych jak on. Tak o to trafił pod skrzydła innych żywiołaków ucząc się ich kultury oraz jak panować nad swoimi zdolnościami. Opanowanie tego oraz jak powrócić do swojej ludzkiej postaci zajęło mu ponad 230 lat. Gdy mu się to udało zaczął szukać pracy. Przez pewien okres swojego życia pracował jako łowca nagród. W wolnych chwilach czytał książki pogłębiając swoją wiedzę na temat istot magicznych oraz jak walczyć z nim. Jako łowca na swoim koncie ma niejedno spotkanie z wilkołakiem, wampirem czy nawet z dewami. Podczas swoich podróży, został zarażony magią książek. To z ich powodu uczył się języków by móc je czytać czy też tłumaczyć. Podczas swojej ostatniej przygody jako Łowcy Nagród poznał małą dziewczynkę, która jest z nim do tej pory. Czasami towarzyszy mu w bibliotece. Dziewczynka wygląda na pięciolatkę o czarnych włosach spiętych w koński ogon oraz różowej sukience. Jest bardzo nieśmiała i najbezpieczniej czuje się w towarzystwie Johna. Niektórzy mówią, że jest ona jego córką. Dziewczynka lubi pojawiać się dosłownie jakby spod ziemi. Zawsze ma przy sobie flet na którym lubi grać. 
Gdy przybył do Norrheim zastąpił niedawni zmarłego bibliotekarza. Wtedy przypomniał sobie co się stało, jak zginął z ręki inkwizycji. Dzięki obszernemu archiwum ma dostęp do najbardziej strzeżonych informacji w mieście. A gdy żyje się wiecznie jedyne co trzyma cię przy zdrowych zmysłach jest chęć poznania prawdy. Chęć zdobycia wiedzy. Nie rozstaje się z oprawioną w czarną skórę książką.

Jego ciało jest cieplejsze od reszty ludzi z racji jego "ognistego nastawienia". Ale pomimo tego jest spokojnym żywiołakiem. Posiada niesamowity refleks oraz wyostrzone zmysły. może nie tak jak wilkołaki czy psy gończe ale jest w stanie uniknąć strzały czy noża lecącego w jego kierunku.Czy też ponieść temperaturę wokół siebie do takiego stopnia że może stopić dowolny przedmiot lecący w jego kierunku .

"To kim byłem, nie zmienia faktu że jestem kimś innym."

Urodził się w niewielkim mieście gdzieś na północy. Matka zmarła przy porodzie, ojciec był jubilerem. Wychowywał się w różnym środowisku. Miał styczność ze szlachtą gdzie nauczył się dobrych manier oraz wśród żebraków i złodziei którzy pokazali jak poruszać się po mieście by nie zwracać na siebie uwagi. W wieku 18 lat został zmuszony by poślubić pewną szlachcianką. Jednak niecały rok po ich zaręczynach został oskarżony i razem z dziewczyną skazany na śmierć. Podczas trzyletniego pobytu w więzieniu dowiedział się o śmierci ojca. Spalony w wieku 23 lat. Do tej pory nie dowiedział się co stało się z jego narzeczoną. 




(Jako człowiek)


















(jako żywiołak)






Imię i nazwisko: John Wolfcaver
Wiek fizyczny: 540
Rasa: żywiołak ognia
Charakter: Stara się być spokojny, cierpliwy, lubi słuchać tego co inni maja do powiedzenia na dany temat. Doprowadzony do ostateczności potrafi pokazać swó "ognisty" temperament.
Wygląd zewnętrzny: blondyn, zazwyczaj ubiera się w czerwony płaszcz oraz czarną koszulę, czarne spodnie oraz ciężkie buty. Ma ok 175cm wzrostu. Na rekach niemal zawsze ma białe rękawiczki, złote oczy.
Zawód: bibliotekarz.




 

środa, 22 maja 2013

Let Me Fade




                                                                                                                                           >Umilacz<


Chłopak nie mógł znaleźć sobie miejsca w całym tym małym pomieszczeniu, który był jego pokojem w porcie. Ale również nie mógł wyjść na dór przez szalejący na dworze deszcz. W takie dni nawiedzają widma przeszłości każdego z nas...
                 -Która to już Inkwizycja?- starszy mężczyzna pod pięćdziesiątkę, zaśmiał się trzęsąc swoim brzuchem. Branwalather tylko skinął głową i ponownie wskazał na jego karczmę- Nie ma w tym nic śmiesznego. Z rozkazu Świętego Kościoła, mam przeszukać pańską karczmę i zabić każdego magicznego osobnika- chłopak patrzył przed siebie. Wybił tą formułkę na pamięć. Dobrze wiedział iż gospodarz skrywa co najmniej sześć magicznych istot. Sześć! To była obraza Świętego Kościoła. Mężczyzna westchnął głęboko i obniżając głos odpowiedział- Co oni wam zrobili? Przecież też są po części ludźmi- położył swą masywną dłoń na ramieniu młodszego Inkwizytora- A więc jak? Odpuść ten jeden raz synu- chłopak prychnął i strząsnął jego dłoń ze swego ramienia. Minął go w drzwiach i powiedział ozięble- Brać go, zostaje oskarżony o pomoc wrogom. Wykonanie wyroku za dwie godziny- gospodarz zatrząsł się gdy dwóch innych Inkwizytorów złapało go w żelaznym uścisku. Wyrok mógł być tylko jeden; śmierć. Tymczasem Branwalather wchodził już po schodach do góry cicho mamrocząc święte słowa do walki- „Posłałeś mnie abym zabił nasienie szatana”- otworzył pierwsze drzwi z kopa i zabił znajdującą się w środku młodą kobietę. Nawet jeśli była nie magiczna, nie można było ryzykować. I tak każde drzwi po kolei z nową pieśnią na ustach. Przy ostatnich drzwiach nawet się zawahał. Biła od nich naprawdę potężna moc. Wyjął swój błyskacz, aby w razie potrzeby porazić istotę. Otworzył drzwi jak pozostałe z kopa. Ujrzał kobietę wpatrującą się w okno. Powiedział chłodno- „Daj mi sił do walki z tym co plugawe i złe”- w tym momencie kobieta odezwała się niezwykle ciepłym głosem- Co plugawe i nieczyste? A czy my kogoś zabijamy? Czy zarzynamy wkoło innych jak wy to robicie?- chłopak wycelował w nią błyskacza. Powiedział spokojnie- Me zadanie to poświęcenie, obowiązek i przywilej- kobieta nagle zniknęła i pojawiła się zaraz przed nim stykając się prawie swoim nosem o jego nos. Uśmiechając się ciepło odparła- Dlatego zabiłeś cenne Ci osoby?- ciemnowłosy zadrżał. Wiedźma. Czyta w jego wspomnieniach… Zagryzł ze wszystkich sił zęby i obrócił dłoń z błyskaczem celując wprost w jej żebra. Ona pokiwała przecząco głową. W jednym momencie Branwalather nie mógł się ruszyć. Praktycznie warcząc odrzekł wpatrując się jej w oczy- „Oto Panie wróg nieopisany, pomóż mi go zgładzić ku Twej chwale”. -Kobieta zaśmiała się donośnie i odparła ciepło- Syczysz i jeżysz się niczym kot~ A więc i Nim bądź- powiedziawszy pocałowała go. Chłopak poczuł niezwykły ból w skroniach. Po chwili mógł już się ruszać, więc bez chwili wahania wystrzelił z błyskacza. Przy zerowej odległości od lufy, wiedźma padła od razu martwa, z wielką dziurą w miejscu lewego płuca. Chłopak tym czasem zachwiał się i upadł obok niej na podłogę. Wpatrywał się w jej puste oczy i ciepły uśmiech. Wkrótce stracił przytomność. Obudził go zapach dymu. Otworzył oczy i z przerażeniem stwierdził iż nadal znajduje się w gospodzie, która teraz została podpalona. Ale dlaczego go nie wyciągnęli?! Spróbował wstać lecz czuł się naprawdę dziwnie i ociężale. Postanowił zawołać kogoś na pomoc. Nabrał powietrza w płuca i krzyknął. Lecz zamiast wezwania usłyszał głośnie miauknięcie. Otworzył szerzej oczy i wstał na czterech łapach. Wpatrywał się w nie z przerażeniem, ciągle w głowie powtarzając mantrę „Panie pozwól mi pokonać złe siły i stanąć na powrót do walki”. Udało mu się uciec z płonącego
budynku. Wiedział iż nie ma w takiej postaci szans tłumaczyć się, skoro i tak wezmą go za zwykłego kota. A więc uciekł w las. Chciał jakoś dotrzeć do głowy Świętego Kościoła, ale w tej postaci? Nawet gdy zamienia się w człowieka, to uszy i ogon naprawdę zdradzają iż jest.. właśnie czym? W ciągu swej podróży wielokrotnie podchodził do samobójstwa. Skoro jest istotą magiczną to czyż nie tak powinien postąpić? Dążył cały czas do jednego miasta. O którym było dosyć często wspominane w dokumentach i raportach. Do miasta, które go w szczególności niepokoiło. Sam pisał wiele pism do Ojca Świętego aby szturmem je wziąć ze względu na ilość magicznych istot. Lecz zawsze zostawał wzywany do gabinetu, a Najwyższy uśmiechając się ciepło odpowiadał iż lepiej jest tak jak jest, iż taka jest wola Pana…
             
     
Potrząsnął głową budząc się. Zwykły sen. Zeskoczył ze swojego łóżka w postaci kota, przeciągając się przy tym. Już był trochę w Norrheim. Zmienił się. Wiele osób wpłynęło na to w mniejszym bądź większym stopniu. Ważne iż żył..
                                      
                                          „Me życie składam w twe dłonie Mój Miły Panie”
Nazywa się Branwalather Eixcyt Naindalin Sekan lecz podaje się jako Kot. Nie chce swego imienia i nazwiska nawet wymawiać gdyż wie iż jest ono zaszczytem dla Kapitana Pierwszej Szturmowej Jednostki Kościoła Świętego. Dla niego, ten zaszczyt i honoryfikacje były wszystkim. Teraz jest zmiennokształtnym. Kotem na dodatek. Jednakże przez ten cały rok i jego myślenie zaczęło się zmieniać. Teraz, bez zbroi Zakonu i bez oręża, bez problemu może wnikać w tłum magiczny. Przekonał się iż nie są do końca tacy, jak reprezentuje ich Święty Kościół. Nie są bestiami. Są w połowie ludźmi. Chciał kiedyś porozmawiać o tym z Ojcem Świętym, lecz po rozmowie z pewnymi istotami magicznymi, porzucił ten cel. Szuka teraz sensu, czy też bardziej można rzec iż celu w swym życiu jako istota magiczna. 
                                                      „Panie dodaj mi sił w tych mrocznych czasach”
                Często znika. Od po prostu, nie czuje się zobowiązany tłumaczyć się komukolwiek z tego gdzie znika czy też co wtedy robi. Nie ma przyjaciół. Ludziom woli nie ufać gdyż nie każdy stanie w jego obronie, natomiast magiczne istoty… faktem jest iż sam nim jest. Ale jak zaufać istotom które zabijał i o których słyszał tyle strasznych historii? Na początku dokuczało mu to niemiłosiernie: samotność. Jednak z czasem zaczął ją lubić. Co prawda, zapewne lepiej podróżowało by się chociażby z jednym towarzyszem; gdyby się znalazł taki któremu potrafił by zaufać… Zawsze czujny. Słucha uważnie nie tylko osoby z którą rozmawia ale również odgłosów w koło, dzięki swoim kocim uszom. Nigdy się nie poddaje, chociażby nie wiadomo jak w przegranej pozycji się znajdował. Nie zna umiaru-szczególnie w pyskowaniu lub mówieniu wprost co sądzi. Od czasu do czasu lubi powtarzać cicho pod nosem, Święte Sentencje; pamięta je i chce pamiętać nadal- to one dodają mu sił. Przez swój nie wyparzony język i  pakowanie się tam gdzie nie trzeba, wiecznie chodzi zabandażowany. Uśmiecha się zawsze; choćby nie wiadomo jak bardzo byłby smutny. Jest w mieście od niedawna a już próbuje coś zdziałać. Często ostrzega domostwa na skraju miasta lub we wsiach obok przed spieszącymi do nich pojedynczymi jednostkami Inkwizytorów. Sam nie wie dlaczego to robi. Niektórzy, którzy dostali drobną pomoc od niego, w tej czy innej postaci, zawsze mówią: Ciemny kot- nowy znak szczęścia!
                               „Niech Cię prowadzi ręka boska- abyś szczęśliwie wrócił do domu”
                Chłopak, 24 lata, 178cm wzrostu, wygimnastykowany i zwinny, półdługie ciemne włosy. Kolor oczu zależny od nastroju, od ciemnej zieleni niczym środek puszczy po jasną zieleń oświetlonej łąki. Źrenice rozszerzają się i zwężają w razie potrzeby, lecz także gdy nad czymś myśli lub wyczuwa zagrożenie czy też czegoś się boi i tak dalej. Bandaże czy też inne opatrunki, wszędzie, na rękach, na nogach, na szyi, czasami cały zabandażowany a czasami chodzi z bandażem na przykład tylko wokół nadgarstka. Biseksualny- tak przynajmniej utrzymuje; nigdy nie miał okazji sprawdzić tej teorii. Lubi najbardziej to co każdy kot-mleko i ryby- można by rzec iż to jego pięta achillesowa. Kocimiętka działa na niego jak narkotyk. Ma swój notesik w którym zapisuje gatunki i imiona poznanych istot magicznych; kataloguje je. Niektóre podziwia a niektórych naprawdę się boi. Lubi zbierać kwiaty od kiedy wiedźma zamieniła go w kota- nie wie dlaczego ale uważa iż to po prostu zwykła złośliwość losu. Śpi gdzie popadnie w postaci kota: strychy, wycieraczki, parapety. Nie jest to może wygodne, ale nie lubi się komukolwiek narzucać. Za coś musi jednak kupować jedzenie więc jak na razie dostarcza ważne listy i telegramy w obrębach miasta- zazwyczaj niesie wiadomości z portu. Lecz także donosi małe paczki. Czasami jeszcze gubi się w mieście, ale szybko odnajduje właściwą drogę. Potrafi słuchać i zapamiętywać, więc jeśli ktokolwiek szuka informacji  na jakikolwiek temat; kieruje się właśnie do niego. Teraz często nazywa port swym domem; co jest po części prawdą. Każdy rybak który tam pływa, wie dobrze kto to "Kot". Często chodzi do kościoła, aby pomodlić się i wypytać księży, by dodać sobie samemu otuchy i woli życia. Płaszcz z kapturem i chowanie ogona ułatwia mu to zadanie.
Aktualnie zostawił swój doczesny cel życia. Próbuje odnaleźć się na nowo, z nowym życiem jako istota magiczna. Jednak nadal wierzy w Święte Sentencje czy też Modlitwy. Lecz oczywiście rozumie je na swój sposób. Nadal stara się iść drogą Pana, nie w sposób jaki nauczał go Zakon. 


„Tobie oddaję całe swe życie, do Ciebie uciekam się po Twą łaskę, dla Ciebie przelewamy krew bezbożników, o Tobie śpiewamy chwalebne pieśni, Panie Przenajświętszy wesprzyj więc swych sług w słusznej walce”



(Chętny na wszelkie wątki w komentarzach~ Proszę także zgłosić wszelkie skargi lub niedomówienia. Za które z góry przepraszam.)

niedziela, 12 maja 2013

Niespokojna dusza we mnie jest...


Eluari

104 lata - w skali salamander to dopiero wejście w dorosłość, takich zbyt poważnie się nie traktuje...

Dostarcza zioła i inne składniki do leków i mikstur na zamówienie, w końcu po latach wędrówek po puszczach, bagnach i innych niegościnnych miejscach zna się na nich doskonale, poznała też sposoby jak się do nich dostać. Z jej usług korzystają alchemicy, uzdrowiciele i pracownicy szpitala w Norrheim, jedynie do niejasnych eksperymentów magów o wątpliwej reputacji stara się nie przykładać ręki. Bo i po co ściągać na siebie kłopoty, skoro i bez tego życie nie jest łatwe...


Trudno powiedzieć, co właściwie wygnało młodą salamandrę z rodzinnego Griakhanu, kraju pustyń i wulkanów. A stało się to stosunkowo wcześnie, ledwie Eluari nauczyła się podróżować, kierując się znakami nieba i ziemi. Mówili niej "niespokojna dusza", żartowali na temat tego, czego może poszukiwać, ktoś wyraził nadzieję, że jak dorośnie, przejdzie jej i powróci do twardego, ale spokojnego życia, wśród mało urodzajnych ziem i palących promieni słońca.

Los nigdy nie był łaskawy dla tych wytrzymałych krewniaków smoków, nigdy dłużej niż ćwierć pokolenia plemiona nie posiadały własnego skrawka ziemi. Salamandry wędrowały tak, jak nakazywała im zmieniająca się pustynia, gdy wiatry grzebały pod piachem ich domy, nigdy jednak nie myślały o opuszczeniu niegościnnego Griakhanu. Kochały wiernie ten zakątek świata, w którym czas zdawał się płynąć znacznie wolniej niż gdzie indziej, kochały spokój, jaki zapewniało im małe zainteresowanie innych narodów tymi terenami. Czuły dumę z tego powodu, że Słońce, dla nich najwyższy bóg dający życie i śmierć, pozwalało im pozostać w kraju, nad którym miało tak bezwzględną władzę.

Eluari, jako nawykła do ciężkich warunków, wędrowała niestrudzenie kilkadziesiąt lat, w czasie których doskonale poznała naturę i nauczyła się szacunku do jej potężnych sił, zyskała też wiedzę, z której obecnie czerpie korzyści i która stanowi źródło jej skromnych dochodów. Zainteresowana krainami tak odmiennymi od rodzinnych stron, tymczasowo osiedliła się w Norrheim, gdzie szybko znalazła klientów. Cierpliwość i pracowitość pozwoliły jej uskładać oszczędności, za które zamieszkała w niewielkim domku w portowej dzielnicy. Z mieszkania w takim sąsiedztwie czerpie korzyści w postaci najnowszych wieści z dalekich stron i możliwości skupowania od powracających z dalekich wypraw marynarzy towarów pochodzących z innych części świata.
Jest tolerancyjna dla różnorodności kultur, z którymi się styka, z rosnącym niepokojem obserwuje jednak umacniającą się pozycję wyznawców Świętego Kościoła. Jako istota z natury pacyfistyczna, nie popiera działalności sług papieża, ich metody "krzewienia wiary" budzą w niej zdecydowany sprzeciw.
Pozostaje wierna wierze swoich przodków, najwyższą czcią otacza Słońce, ma szacunek dla każdej istoty, darzy respektem nieprzewidywalne żywioły. Jest wegetarianką, nie wyobraża sobie, że dla własnego nasycenia miałaby odebrać życie jakiejś bezbronnej istocie.
Eluari nie wiąże z Norrheim całej swojej przyszłości, ma świadomość czekających ją wieków życia, w czasie których zamierza doświadczyć i poznać jak najwięcej. Chwilowo nie planuje zmiany miejsca, ale kto ją tam wie, co do tej niespokojnej głowy strzeli...

Jak wszystkie salamandry posiada odporność na ogień, trucizny i choroby, oraz duże zdolności regeneracyjne. Zwinność i wyczucie równowagi pozwoliły jej opanować techniki walki wręcz, broni używa bardzo niechętnie, najczęściej jest to krótki sztylet. Nie atakuje, zabije jedynie w obronie własnej albo bliskich. Zwykle opanowana, w sytuacjach, kiedy musi pomścić czyjąś krzywdę, staje się bezlitosna i zawzięta.






[W ogóle nie podoba mi się ta grafomania powyżej, ale już najwyższy czas, żebym kartę opublikowała, więc daję na razie to. Pewnie z milion razy to zmienię, więc błagam o cierpliwość i wyrozumiałość.]

Morituri te salutant...

Kiedyś...

Nie znane ci będzie uczucie ciepła, w mrokach nocy żył będziesz a smak krwi nie będzie ci obcy. Zatrze się twoje imię, a zwać od tej chwili będziesz się Charonem. Pod tym imieniem strach będziesz wzbudzał wśród kobiet, dzieci i mężczyzn, a duchy zbłąkane znajdować będą wybawienie w twojej osobie. Odbiorę ci duszę, będziesz mój. Rozkaz mój życiem twoim, słowa me twą drogą. Takim obolem płacił będziesz za zemstę, której pragniesz.

Nigdy nie marzyłem, że odnajdę szczęście na ziemi. Mimo wiążących mnie rozkazów odnalazłem cząstkę wolności w Twoich ramionach. W końcu wiem, czego chcę. Chcę żyć z tobą wolny od bogini łowów. Znajdę na to sposób. Proszę, czekaj na mnie nazajutrz po zmroku. 
Charon


Los bywa wyjątkowo okrutny, zwłaszcza kiedy ma się do czynienia z podłymi, przebiegłymi, często również okrutnymi bogami.  W układach z nimi nie można tracić czujności. Stawką często jest życie lub też... dusza.

Należysz do mnie! Do mnie, rozumiesz!? Nigdy już nie zobaczysz ziemi... Nigdy!

Pierwsze co poczuł, kiedy się ocknął to zapach stęchlizny i lepkie błoto w którym leżał. Gdy się poruszył, zabrzęczały kajdany na rękach i nogach. Uświadomił sobie, że znów go oszukała. W swoim egoizmie zapomniała o wiążących ich zasadach. Jednak dobrze przygotowała swój plan. Nie mógł jej teraz zrobić nic. Przesączone zaklęciem ściany lochu odbierały mu wszystkie siły. Zaciskając zęby w bezsilnej wściekłości oparł się plecami o śliską, zimną ścianę. Tak bardzo nienawidził zimna...
Czerwone oczy błyszczały gniewnie rozświetlając mroki celi. Czekał na pierwszy błąd bogini łowów. Krople brudnej wody padające z krzywego sufitu odmierzały mu czas. Pragnął zemsty...

Ogień trawił piękny pałac, w którym mieszkała bogini łowów. Krwista łuna pokryła 
granatowe niebo tłumiąc blask gwiazd. Trzask płomieni szeptał złe zaklęcie.
W dużych, zielonych oczach bogini odbijał się ognisty strach.
- Nie, proszę...
- Złamałaś zasady, które sama ustaliłaś.
- Charonie, błagam, to nie tak!
- Byłaś tak zaślepiona, że sama nie zauważyłaś kiedy mnie uwolniłaś.
Żegnaj, Artemido...
Złe zaklęcia ognia przerwał pełny bólu, kobiecy krzyk.

Teraz...

     Długo przyglądał się swojej postaci w szklanej tafli lustra. Już zapomniał jak naprawdę wyglądał. Czerwone włosy zastąpiły czarne, nieco krótsze kosmyki, niebieskie oczy utraciły dawny, demoniczny szkarłat.  Rześkie powietrze wypełniało płuca. Czuł ciepło bijące od paleniska. Był sobą. W końcu, po tylu latach był po prostu sobą.
Chociaż może nie do końca? 
Wciąż czuł drzemiąca w nim moc Cienia. Tkwiła w jego wnętrzu, uśpiona gdzieś w głębi duszy. Wiedział, że może przywołać ją w każdej chwili, znów przemienić się w podróżnika między światami, widzieć demony, przeprowadzać dusze. Jednak czuł się już tym zmęczony. Chciał po prostu wrócić do domu, odpocząć od tego wszystkiego, zaznać odrobiny spokoju. Nie śpieszyć się nigdzie, nie zastanawiać się co przyniesie jutro.  
     Z każdym dniem stawał się coraz bardziej niecierpliwy. Każdy kolejny krok Whispera przybliżał go do domu, toteż popędzał wierzchowca z każdą chwilą coraz bardziej niecierpliwy. Wstrzymał jednak konia. Rozejrzał się dookoła ze zgrozą.
Miejsce, które ponad pół roku temu stało się jego domem, przestało istnieć. 
Wraz z nim przepadła kobieta, do której wracał.

Nie wierzył jednak, aby zginęła. Czuł, że jest gdzieś tam, w świecie i ją odnajdzie, choćby miał pieszo przejść cały wszerz i wzdłuż. Wściekłość błysnęła demonicznym szkarłatem w jego oczach. Szarpnął wodze Whispera i zawrócił. Pognał galopem, oddalając się od pogorzeliska. 
Odnajdę cię. Gdziekolwiek jesteś.

Przestał liczyć kolejne miejsca w których był poszukując rudowłosej wiedźmy. W ilu nie swoich bitwach walczył tylko po to, aby móc iść dalej. Ile istnień ocalił, a ile zniszczył. Nie zaznał upragnionego spokoju, póki nie dotarł do Norrheim. Kiedy to w strugach ulewnego deszczu na jednej z ulic dostrzegł tą, której obiecał powrót.  
Jego podróż wreszcie się skończyła.

 Marcus Veturius
39 lat.
Stolarz
Kiedyś człowiek, później Cień teraz... Cień, który odzyskał swoją duszę.

Wędrujący Między Światami.
Pogromca demonów.
Charon, przeprowadzający dusze umarłych. 


Dawniej nieco zdystansowany, oschły samotnik, teraz optymistycznie nastawiony do życia, spokojny, przyjacielski mężczyzna. Odkąd doświadczył przemiany, nie tylko zmienił się jego wygląd, ale również charakter. Nabrał większego poczucia humoru, stał się bardziej otwarty na innych, chociaż w dalszym ciągu nie jest zbyt wylewny. Potrafi dogryźć, jest to jednak u niego objaw sympatii niż wrogości. Odkąd znalazł się w Norrheim pragnie odpocząć od wiecznych bitew i walk o życie, toteż odłożył miecz na bok, na rzecz spełniania się jako stolarz, gdzie nie trzeba nikogo pozbawiać życia, ani też nie narażać swojego (a przynajmniej w mniejszym stopniu niż przy wymachiwaniu mieczem.) Kiedy jednak coś zagraża jemu, a zwłaszcza jego ukochanej odrzuca na bok pokojowe nastawienie, gotów siekać i rąbać każdego, kto tylko zechce zakłócić ich spokój. Wciąż pamiętając o swoich obowiązkach co jakiś czas wędruje między światami przeprowadzając zabłąkane dusze.


[Cudów nie ma, nie umiem pisać KP xD Starałam się jak mogłam, karta będzie edytowana, poprawiana i tak dalej, dlatego wdzięczna będę za wszystkie uwagi, co należałoby poprawić :D
Tak. Charon powraca. Tak, zrobiłam z niego robola. Niedobra ja x)]

piątek, 10 maja 2013

Powinno się kochać błyskawicę, nie blask


      Heshtje. Pod tym mieniem kryje się pewna Wiktoria rodu Gromu herbu Błyskawicy. Za wszelką cenę chce zachować w tajemnicy swą prawdziwą tożsamość, jednak pierścień z niebieskim kamieniem skutecznie nie daje jej zapomnieć. Dziewczyna nie zna swych krewnych. Matki wcale nie pamięta, a szalonego ojca zabiła wraz z przyjacielem, którego uparcie przezywa Marchewką. Heshtje domyśla się, że dalsza część rodziny zginęła z ręki Mitasa. Potężny mag elektryczności wciąż łaknął jak największej mocy, której sednem jest właśnie krew rodziny.
 

     Hesh, to niepozorna dziewczyna o  rudych włosach. Spod miedzianej czupryny na świat spogląda miodowymi oczyma. Pogodna twarz na której prawie zawsze widnieje delikatny uśmiech. Ma smukłe, zwinne dłonie. Między palcami pojawiają się figlarne iskierki, gdy jest pod działaniem silnych emocji. Ubiera się przeważnie w ciemne, proste suknie, a gdy jest chłodniej przybiera jeszcze czarny płaszcz z kapturem. Nosi lekkie ubrania, które nie krępują w żaden sposób ruchów. Wygoda przede wszystkim. Nie afiszuje się żadnymi błyskotkami, jedynie pierścień z niebieskim oczkiem zdobi jej palec.

" Weź uczucia swoje, niech poprowadzą Cię
I logiki prawa wszystkie spal, niech nie kuszą Cię!" Plateau

     Dziewczyna jest zmienna jak pogoda. Przed chwilą się smuciła, a teraz śmieje się do rozpuku. Cała Hesh, która również jest miła, sympatyczna i chętna do pomocy. Swym najbliższym z całego serca pragnie przybliżyć nieba, choć często czuje się niedoceniona. Uwielbia, wręcz kocha wszelakie zwierzęta. Cierpi, kiedy ktoś czyni im krzywdę, bądź przyjaciołom. Jest sentymentalna i nienawidzi czuć się bezradna.

Cud miód, co nie? Ale, ale...

Te oto niepozorne dziewczyna potrafi być obojętna oraz zabić bez wyrzutów sumienia. Kocha zapach krwi, chłód ostrza i ból ofiary. Śmiało można powiedzieć, że jest szalona. Potrafi być nieobliczalna.

     Od kiedy pamięta, podróżowała po świecie ze względu na pracę. Na samym początku występowała na licznych jarmarkach, jako połykaczka ostrzy. Potrafiła schować w przełyku jak najdłuższy miecz, uchodząc z tego bez szwanku na zdrowiu. Później zamiast połykać, zaczęła nimi rzucać i bronić się.

      Kto jak, kto , ale panna Heshtje ma bardzo dobry refleks oraz wzrok. Zabijała na zlecenie, aż do przyjazdu do Norrheim , gdzie odkryła swój talent, dzięki Aileen. Zaczęła malować obrazy i sprzedawać je na targu. Tylko czasem zgadzała się wykonać zlecenie, które porawiło by jej sytuację w mieście. Po kilku miesiącach zniknęła nie pozostawiając żadnego śladu. Mieszkańcy zaczęli nawet rozpowiadać o jej rzekomej śmierci. Prawdą jednak jest, że udała się w daleką podróż. Poszukiwała miejsca, gdzie mogła znaleźć spokój, gdzie mało kto potrafił dotrzeć.
Poprzez wyciszenie się chciała opanować moc tkwiącą w jej ciele, a gdy tego dokonała, przekroczyła granice człowieczeństwa. Przez pewien czas była jedynie zlepkiem emocji i siły nadprzyrodzonej. Bez ciała.
Teraz wróciła do Norrheim pewniejsza siebie z opanowaną, drzemiącą w niej siłą, chociaż czasami gdy emocje przejmują kontrolę...

"Po pierwsze to ja lubię być sam
Raz na jakiś czas - zupełnie sam." Plateau

     Dziewczyna uwielbia przebywać na łonie natury. Nie potrafi skryć w głębi duszy, że jest romantyczką, która kocha piękno przyrody. Często można ją znaleźć w sercu lasu siedzącą na grubym konarze, bądź beztrosko leżącą na zielonej trawie. Wspinała się nieraz na same szczyty napotkanych gór.

Niebieski kamień otoczony srebrnymi gałązkami tworzy pierścień, który rudowłosa wkłada na palec. Prawdę mówiąc, to on już nie ma tak wielkiego znaczenia. Wcześniej był ogniskiem mocy,a teraz jedynie przypomina jej prawdziwą tożsamość i oczywiście zdobi dłoń.

To cacko było tak jakby małym wampirem, ponieważ kamień wysysał krew rodu Błyskawicy, by przybrał na mocy. Nikt jednak nie wiedział, że aby uzyskać szczyt siły, należało całą moc klejnotu przyjąć do ciała, organizmu. Tak też uczyniła Heshtje, by ratować siebie i odebrać rodową pamiątkę. Pierścień, kiedy spełniał swą prawdziwą rolę, wyglądał prawie tak samo. Gdy kamień przepełniała magia krwi, stawał się błękitny, prawie całkiem biały.

    Hesh posługuje się srebrnymi nożami do celnego rzucania i jednym nożem myśliwskim. Nie poskromi się jednak od władania również innym ostrzem, chociaż swoje rzutki uważa za najwygodniejsze oraz praktyczne. Broń chowa w rękawach, a także przywiązuje je do łydek.

    Od pewnego czasu rudowłosa dość często podróżuje po zmroku na złotym smoku o imieniu Amon. Jest jej przyjacielem, który tak naprawdę zwie się Drawen, gdyż jego właściwa postać jest ludzka.Czarny płaszcz skrywa postać młodego mężczyzny. Swe oblicze zasłania kapturem.
Wprawdzie, to nawet Heshtje nie miała się dowiedzieć o jego przemianie. Pewnego razu Drawen zjawił się w gadziej formie, kiedy rudowłosa została zaatakowana przez mężczyzn, którzy pragnęli potęgi jej pierścienia. Amon ocalił dziewczynę, a ona w zamian miała chronić go przed łowcami. Uroczy smok ma jednak kilka spalonych wiosek na sumieniu, dlatego zapewne znajduje się na niejednej czarnej liście. Mężczyzna swe prawadziwe oblicze ujawnił pod koniec jednej z podróży.
Jako gad jest olbrzymem pokrytym złotymi, mieniącymi się łuskami. Z jego grzbietu wyrastają wielkie skrzydła. Gdy nimi trzepoce, nieumyślnie powoduje silny wiatr.
Ważne jest jeszcze wspomnieć, że to właśnie on załatwił Heshtje pracę jako morderca.

~~~~~~~~~~~~

Witam! Hesh powraca. Co Wy na to? Na wątki chętna jak zawsze.





czwartek, 9 maja 2013

Carpe Noctem


   Nazywa się Will Hyantell, urodzony w 549 roku, w niewielkiej miejscowości Branthla, na wschodzie Królestwa Valnwerdu. Szlachcic z ziejącym ogniem kurczakiem w herbie, dziedzic dwóch spalonych przez smoka z czkawką wiosek wychowany w rynsztoku. Na chwilę obecną wąpierz plugawy. Życiowy nieudacznik, zaczął żyć naprawdę, jak już nie żył.
    W życiu robił wiele rzeczy, był między innymi stolarzem z artystycznym skrzywieniem, czy skrybą. Ostatnie siedem lat zajmował się złotnictwem i to podoba mu się najbardziej.
Nie ma żadnego stałęgo zajęcia. Nie potrzebuje wiele pieniędzy do przeżycia, a te zwykle kradnie. W awaryjnych sytuacjach podejmuje się przepisywania ksiąg, rzeźbienia figur na ołtarze czy innych tego typu zajęć.


"Stary złośliwiec, idiota, gaduła, oszust, cwaniak, hipokryta, komik, tchórz... Ale przyjaciel dobry. "
~Klecha
    Pozbawiony wszelkiej moralności wesołek, błazen i morderca jednocześnie.  Ludzi dzieli na dwie grupy. Tych, których zabić można i tych, których zabić raczej się nie powinno. Nie jest sekretem, że innych traktuje przedmiotowo, rzadko widząc w nich coś więcej niż przedmioty, narzędzia, pożywienie. Ludzie są dla niego czymś, co zajmuje mu czas, zabawia go i pozwala żyć. Bawi się kosztem innych i nie widzi w tym nic złego.
    Potrafi zabić z nudy. Wydaje się, że myśli jakoby cały świat był teatrzykiem stworzonym po to, by go zabawiać. Do konkretnych jednostek odnosi się złudnie przyjaźnie, choć nie ma w zwyczaju się przywiązywać. Jeśli już ktoś zburzy mur zaczyna zaliczać się do grupy, tych, które raczej nie zostaną zabite z powodu nudy. Przynajmniej w tym tygodniu. Nie lubi myśleć o sobie jako o członku jakiejkolwiek społeczności i nawet w Norrheim wszelkie zasady traktuje z przymrużeniem oka, stwierdzając, że go nie dotyczą. Wbrew pozorom jednak uwielbia towarzystwo. Nie przywiązuje się do miejsc, ludzi czy przedmiotów, choć bywają nieliczne wyjątki, takie jak rodzinna wioska Branthla, jego siostra i pierścień z herbem bazyliszka.
"Bywa nieobliczalny... Tak właściwie nigdy nie przewidzisz co do tego głupiego łba strzeli."
~Klecha
    Jego filozofia życiowa ma jedną niezmienną cechę; nie istnieje. Kiedy ma za dużo czasu, idzie próbować się bezskutecznie upić, a nie marnuje czas na bezsensowne zastanawianie się nad sensem istnienia. Bo o sensie życia martwym mówić nie wypada. Wynn jest absolutnym oportunistą i nie widzi w tym nic złego, pojęcia poczucia winy nie zna, a dobro i zło uważa za bardzo sensowny wynalazek… pomocny w pisaniu bajek. Tchórz. Egoista. Materialista. Złośliwiec. 

"Honor? Chyba w snach. Uczciwość? Ponoć nie kłamie, ale potrafi oszukiwać tego nie robiąc. Odwaga? Co? On i Odwaga? Proszę..."
~Klecha
    Największą wartością jest dla niego życie.
    Swoje osobiste. I swoje dobre samopoczucie. I komfort.
   W przypadku zagrożenia stosuje starą jak świat metodę ratunkową zwaną „nogi za pas”. W czym jak w czym, ale w uciekaniu jest mistrzem…


"Wampir - wesołek, co jak kot chadza własnymi drogami."
 ~Heshtje
"Dzika zboczona świnia!"
~Kaien




„Wynn to cyniczny hipokryta i bawidamek o którym można powiedzieć, że cokolwiek robi to robi to tylko dla siebie. Jeśli powie ci, że cię nie skrzywdzi, to spodziewaj się, że wbije nóż w twoje plecy, jeśli tylko będzie pewny, że nie pociągniesz go za sobą do grobu. Kłamie i wykorzystuje ludzi i nieludzi dla czystej przyjemności ten pieprzony krwiopijca.”
 ~ Namor





„William to dziwna, arogancka i bezczelna pijawka. Zawsze wszędzie wtyka swój wścibski nochal i wtrąca się do każdej rozmowy, nawet jeśli jest o nim, by dorzucić swoje zwykle nic nie warte trzy grosze. Nie umie być poważny choć się stara, co mu i tak marnie wychodzi. Do tego wytyka wszystkim ich błędy nie widząc siebie, ogólem narcystyczna świnia. Należy również dodać, że jest beznadziejnym wampirem, choć robi co może. Podsumowując Wynn jest pijawką udającą skrzypka na dachu.” 
~Apayan

     Nie pomyślałbyś, że to wampir. Nie ma znowu aż tak jasnej skóry, kły chowa... Na pewno wyobrażałeś sobie jakoś wampira, prawda? Jakkolwiek, ale nie tak!
     Na pierwszy rzut oka jest osobą całkowicie niewyróżniającą się z tłumu. To mu też najbardziej odpowiada, nie lubi zwracać na siebie zbędnej uwagi, co i tak notorycznie robi przez swoje wyjątkowo przyjacielskie nastawienie do świata. Nie cierpi podnosić głosu i właściwie nigdy tego nie robi, unika zwad i burd, wymawiając się starczym wiekiem, toteż wielu nie zwraca na niego kompletnie uwagi. Od razu wzbudza sympatię, wydaje się być spokojnym, przyjaznym człowiekiem. Czasami aż ciężko uwierzyć, że nim nie jest. Koło sześciu stóp wzrostu, człek postury dość przeciętnej, nie może popisać się nadzwyczajnym umięśnieniem, ale mimo szczupłości nie można nazwać go cherlakiem. Brązowe, kręcone włosy i oczy w tym samym kolorze, jednak skrzące się jak u kota, szczególnie w ciemności. W jego ślepiach widać zwykle wszystkie, najdrobniejsze nawet emocje jakie aktualnie odczuwa. Doskonale o tym wie i niezbyt mu to przeszkadza. Kiedy chce potrafi przybrać chłodną maskę, tak, że jego myśli stają się nieodgadnione... ale po co?
    Nie przywiązuje wcale uwagi ubioru, wciągając na siebie to co akurat nawinie mu się pod rękę. Zwykle są to ubrania w barwach brązu, beżu i szarości; chłopskie koszule (a i czasem białe i miękkie, jakby z szafy możnego), luźne spodnie i ciemne, jakby trochę zbyt duże płaszcze. Na głowę często ubiera czarny kapelusz, który służy mu głównie do wymachiwania nim w parodiach dworskich ukłonów i puszczaniu spod niego całej gamy złośliwych uśmieszków. Wprost uwielbia wszelakie świecidełka. Taka mała, złotnicza mania. Na palce ubiera liczne pierścienie, na szyi nosi ciężki, zniszczony medalion w którym niegdyś był uwięziony demon.

 William "Wynn" Hyantell | Wampir | 63 lata



POWIĄZANIA

[ Witam, witam. KP niekompletna, wybaczcie. Nie umiem pisać krótkich i sensownych kart... ]