Aktualności
LISTA OBECNOŚCI ZAKOŃCZONA!
Wydarzenia

piątek, 23 listopada 2012

Elfka gwałcicielka, wąpierz z brudnymi onucami i klecha alkoholik - tercet w jednym (1)

     Było zarazem ciepło i zimno.
    W powietrzu unosiły się pyłki kwiatów, a zapach ich niósł się na wiele metrów wkoło. Słabo przetarty szlak pomiędzy drzewami gęstego boru nosił w sobie wiele interesujących śladów. Na krzewie jagód wisiały skrawki kolorowego lnu, w poszyciu ukrywały się śpiące żuki, a w ziemi odciśnięte były lisie łapki. Na korach sosen i brzóz wyryte były tajemnicze symbole, które pozostawały nie do rozczytania dla niewtajemniczonych. Gęste paprocie i trawy sięgały kolan, a jeśli się wysilić, można by usłyszeć szum strumyka nieopodal, albo łopot skrzydeł przelatującej sowy.
    Na niebie wisiał nadgryziony sierp księżyca, a jego opiekuńczy blask przesączał się pomiędzy koronami drzew oświetlając leniwie co poniektóre fragmenty ich drogi. Ani jednej chmury nie było na błękitnej połaci, za to mnóstwo gwiazd; tych mniejszych i tych większych, których migotanie mogłoby przyprawić o jakieś poetyckie bełkoty, gdyby ktoś na nie patrzył. Ale nie w tym wypadku.
    Szlakiem podążały dwie istoty. Jedna, której zapach był mocno przytłumiony, ubrana niedbale, z wiecznie obecnym cylindrem na głowie i druga; owinięta w szale i płaszcze, podzwaniająca miedzianymi dzwonkami z długim kijem w dłoni, otoczona zapachem ochry. A choć dwie były to istoty, jedynie jedno bicie serca dało się słyszeć wśród ogólnego nocnego rozgardiaszu.
- Na bogów, ale ty hałasujesz... A mieliśmy przejść niezauważeni, sama tak powtarzałaś! - zajęczał pan w cylindrze. Smukła postać owinięta szalami przystanęła. Podzwanianie ustało. Spojrzała przez ramię, a w spojrzeniu tym czaiła się obietnica mąk wiekuistych, ćwiartowania i urywania przyrodzenia.
- Tak...? - wyważony ton, zbyt spokojny jak na nią. To pierwsze ostrzeżenie. Zbyt przychylne spojrzenie, ostrzeżenie numer dwa. Ale on ich nie zauważa.
- Tak! A ty dzwonisz jak sto wozów tanich przekupek i tupiesz jak cztery pary wołów, które ciągną... ! - ale nie skończył, bowiem dębowa laska z kolorowymi piórami i miedzianymi dzwonkami uderzyła go w czoło aż trzasnęło. Biedny pan zajęczał żałośnie.
- Ała! Za co!
- Za słowa. I zachowuj się - tak. Nie będzie Wons Iskierce dzwonków wytykać.
***
    Około północy, kiedy to księżyc w zenicie stanął, a elfka zarządziła postój wampirze zmysły Wonsa zaczęły działać tak, jak powinny działać od zawsze. I wyczuł on... Kogoś. A kiedy wampir wyczuwa "kogoś" to należy brać nogi za pas i uciekać gdzie pieprz rośnie. I zapewne by tak się stało, gdyby Iskra nie była Iskrą i gdyby szary był w istocie białym, a nie czarnym. Więc na wieść, że natkną się na kogoś jedynie uśmiechnęła się tajemniczo, rozmasowała obolałą stopę i powstała chwytając w dłoń swoją laskę o dziwnych rzeźbieniach. I ruszyli dalej.
    Ledwie pół stajania dalej Zhao machnęła ręką dając sygnał do ukrycia się w krzakach. Ale pan William rzecz jasna nie załapał o co jej chodziło, więc musiała go wciągać do swoich krzaków. On oczywiście wziął to za wstęp do innej gry, pochwycił jeden z miękkich szali i zaczął się z nim szarpać, a tym naraził się na SPOJRZENIE Iskry.
- Co ty do cholery robisz?! - syknęła ostrzegawczo dając mu po łapach.
- To nie jest ten moment w którym powinienem cię pocałować...? - to było za wiele. Wons dostał laską w czoło, elfka nadepnęła mu na stopę i nie było w tym krzty delikatności.
- Aha, rozumiem, mam być cicho - burknął wampir, któremu na czole pojawił się fioletowy odcisk po uderzeniu. Donośny trzask pękającej gałązki obwieścił, że intruz jest teraz bardzo blisko. Iskra pociągnęła nosem i kichnęła. Zapach był ostry, bardzo charakterystyczny, szkoda, że nie skojarzyła go z pewną osobą, której ongi do sypialni się zakradła, i...
    Spomiędzy krzewów i paproci, spomiędzy lnianych pasów materiału pozaczepianych na gałęziach wypadł starszy człowiek. Głowa jego przyprószona sporą ilością siwizny, oblicze czerwone, a oczy nieco rozbiegane, jakby się czego cholernie bał. Klecha. Iskra wiedziała, że to klecha. Wons oczywiście nie umiał siedzieć cicho i na widok Adriana wypadł z krzaków z wesołym, głupim uśmiechem na obliczu i dopadł do wystraszonego księdza.
    Iskra przejechała ręką po twarzy. Jak wyjdzie, to się wyda czemu ściga ją Inkwizycja...
- Co? Ja? - kawałek rozmowy księdza i wąpierza stał się lepiej słyszalny - Nie, co ty, sam nie jestem, jest ze mną Iskra! A... Pewnie nie wiesz kto to. Zaraz przedstawię! - i obejrzał się Wons przez ramię w poszukiwaniu elfki, która uparcie kryła się w krzakach. Może nie zauważy. W końcu, szale, chusty...
    Mocne szarpnięcie za płaszcz na ramieniu i stanęła na równe nogi. Oczy jej zwęziły się na widok idiotycznej twarzy Wonsa, a potem wzrok fiołkowych oczu padł na klechę. I, cholera, poznał ją. Pulchny, drżący palec wycelował w nią i mężczyzna jęknął przeraźliwie. Nakrył głowę torbą i skoczył za krzaki.
- William! Zabierz ją! Zabierz, jak boga kocham, zabierz!
- Co? Czemu?
- ZABIERZ!
- On chyba...
- CZEMU!?
- Bo widzisz Wons...
- BOŻEEEEEE!
- ZAMKNĄĆ SIĘ! - Iskra nie przypuszczała, że dane jej będzie zobaczyć jak wampir się irytuje. Zaczęła więc przyglądać się mu z miną jakby był całkiem interesującym eksperymentem skrzyżowania chomika z kotem.
- Adrian, chodź tu... Chodź mówię. Nie zje cię przecież.
- Ale wychędoży...
- Co?
- Wychędoży! - Wons uśmiechnął się złośliwie i zmierzył Iskrę wprawnym spojrzeniem. A ta nadęła policzki jak chomik jaskiniowy i skrzyżowała ręce na piersi.
- Wychędożyłaś Adriana?!
- Sam się prosił...
- Ja spałem! Zgwałcono mnie!
- Zgwałciłaś Adriana?!
- A myślisz, że za co mnie szuka Inkwizycja... - burknęła strzepując jego dużą dłoń ze swojego ramienia. Wyszła spomiędzy krzewów i wróciła na szlak jakim szli - Skoro to nikt, kto czyhałby na nasze życie, możemy iść dalej? Śpieszy mi się trochę?
- A dokąd właściwie idziemy? - to było dobre pytanie. Odkąd Wons zaczął podróżować po królestwie z Iskrą ani razu nie zadał tego pytania co było niezmiernie wygodne. Aż do teraz. Elfka westchnęła zrezygnowana. I już miała wyjaśniać, kiedy włączył się klecha.
- Um... Bo tego, ja... - przewiesił torbę przez ramię i spojrzał nieco odważniej na Iskrę mając nadzieję, że akurat teraz nikt go nie wychędoży, choć, przyznać musiał, że elfka wyglądała całkiem apetycznie - Mogę iść z wami?
- Nie.
- Tak! - obie wypowiedzi padły jednocześnie i zarówno Iskra, jak i Wons spiorunowali się nawzajem spojrzeniami za podanie odmiennych odpowiedzi. Elfka sięgnęła wąpierzowego ucha i pociągnęła za nie, biedny wąpierz zajęczał i schylił się tak, by Iskra mogła sobie swobodnie szeptać.
- Co ty sobie wyobrażasz?! Nie możemy go ze sobą  zabrać!
- Ale to mój przyjaciel! Nie zrozumiesz tego!
- Zamknij się!
- Nie! Bierzemy go, albo łaź sama! - ten argument wymagał rozważenia. Iskra mogłaby iść sama, ale... Prawda była taka, że dość miała samotności i przywykła już do towarzystwa Wonsa. Poza tym, kogo biłaby dębową laską. Skrzyżowała ponownie ręce na piersi i cmoknęła zirytowana. Spojrzeniem powiodła między wampirem, a klechą. Między klechą, a wampirem i znów spojrzała na wystraszonego Adriana.
- No dobrze... - cień uśmiechu, szczerego uśmiechu, przemknął po ustach elfki - Trzech to już kompania. Chodźmy - i ruszyli we trójkę. Elfka gwałcicielka, wąpierz z brudnymi onucami i klecha alkoholik.
***
    Każda droga ma jakieś rozwidlenie. Każda droga kiedyś musi rozdzielić się na dwie, może trzy inne. I przy każdym rozwidleniu stoi wbity w ziemię kijaszek, na którym powinny widnieć tabliczki mówiące o tym gdzie dana droga prowadzi. Właśnie. Powinny.
    Tymczasem przed kompanią była jedna osobliwa, spróchniała i nieco zarośnięta mchem tabliczka i rozwidlenie; rozstaje. Na tabliczce była strzałka w lewo i napis „idź w prawo”.
- Mówiłem, żeby skręcić w tamta polną dróżkę…
- To była zła droga.
- Boże, jaki chłód…
- Chodźmy prosto!
- Nie.
- Jestem głodny…
- Iskra, zrób coś!
- Próbuję się skupić!
- O, jagody!
- Adrian, zostaw to! – oboje, i elfka i wąpierz okręcili się na piętach z niemałym impetem. Klecha pochylał się nad krzewem jakimś, gdzie rosły zielone jagódki; z pozoru niewinne i zapewne smaczne. Ale Iskra, jako wiedźma korzenna, wiedziała o tymże wiele więcej niż przeciętny śmiertelnik. Rzuciła się na biednego Adriana, wywróciła go na ziemię i własnym ciałem osłoniła, a krzak eksplodował. Ostre jak brzytwy kolce powbijały się pobliskie pnie i w ziemię. Oczywiście, parę wbiło się też w Wonsa, ale kto by się tam przejmował wąpierzem.
- No wiesz! Mogłem umrzeć! – zajęczał wyżej wspomniany wąpierz i wyszarpał z ramienia jeden z kolców.
- Nie możesz. Już jesteś umarnięty – stwierdziła sucho elfka i podniosła się z ziemi. I ją trafił kolec, w dodatku, w dość przydatne miejsce jakim był tyłek. Wyszarpała go i syknęła cicho. Ale nie z nią takie numery, sięgnęła magii i zaraz rany nie było. Lekkim krokiem podeszła do szarpiącego się z ostatnim kolcem Wonsa i ostrożnie, co by mu koszuli nie poniszczyć, wyjęła małego, ostrego napastnika i wyrzuciła za siebie.
- I teraz jestem dziurawy… - mruknął Wons, a Iskra wywróciła oczami i spojrzała znów na tabliczkę. Była już tu kiedyś, ale to było tak dawno temu… Tak dawno…
- I co teraz? – zagadnął Adrian zaglądając elfce przed ramię. Do wyboru były dwie drogi. Obie wyglądające niemal identycznie, bo obie były mocno poprzecierane i ciągnące się pomiędzy dwoma połaciami boru.
- Teraz… Teraz trzeba podjąć decyzję – to oznaczało może jakieś czary, coś podniosłego, coś… - Papier, kamień, nożyczki. Dwa kamienie na prawo, dwa papiery na lewo. Inne wyniki oznaczają powtórkę z losowania. – i stanęli, wszyscy troje, przy sobie, pięściami zamachali i na trzy pokazali co sądzą o tej drodze. Kamień, papier, nożyczki.
- Jeszcze raz – i znów, machnięcie i na trzy… Nożyczki, kamień, papier.
- Cholera, jeszcze raz! – papier, nożyczki, kamień.
- Z wami nic się nie da ustalić… - mruknęła Iskra, po czym po prostu poszła w prawo. I nic się nie stało. Nic jej nie pożarło, droga się nie osunęła, ani nic jej nie porwało. Oddalała się tylko od nich.
- Lepiej chodźmy, bo nas tu zostawi… - zaczął Adrian i na Wonsa spojrzał, a wąpierz na niego. A kiedy spojrzeli na drogę, zauważyli mocno zniecierpliwioną Iskrę, która tupała stopą o ziemię.
***
    Nadgryziony sierp księżyca chylił się ku zachodowi, co oznaczało, że za niedługo trzeba będzie położyć Wonsa spać. A w chwili obecnej… No, byli w szczerym polu i nawet o zagrzebaniu w ziemi nie było mowy, bo Iskra się uparła, że zdrowych roślin to mu zniszczyć nie pozwoli. A wschód słońca był coraz bliżej.
- Patrzcie! – nieco senny klecha wskazał pulchnym palcem jakiś zamek na wzgórzu. Stał samotnie. A jedyne co Iskrze kojarzyło się z samotnymi zamkami to jacyś podstarzali panowie z szalonymi pomysłami i argumentem typu „bo mogę”.
- Iskra, bo wschód…
- Wiem. Idziemy – i przyśpieszyła nawet nieco kroku, co by być pewną, że wyrobią się nim wąpierz spłonie w brzasku majowego poranka, co byłoby elfce bardzo nie na rękę.
    Wzgórze przybliżało się z każdą chwilą, z każdym przebytym metrem. A zamek jak stał tak stał. Szary, ponury, jakby wycięty z innego świata, gdzie rządzą kolory bieli i czerni w różnych odcieniach. Mury porastały dzikie trawy i mech, fosa była jednym wielkim bagnem nad którym unosiły się zielone płomienie. Złamane pale i trzciny plątały się z resztkami kości. Most zwodzony był opuszczony, a mechanizmy, które pomagały przy podnoszeniu go – zardzewiałe. Kiedy weszli znaleźli się na niewielkim placyku, gdzie leżały porozrzucane końskie siodła i wodze, świeczniki i nawet jakaś główka sałaty. Iskrze się tu nie podobało, ale już czuła jak trzmieliki poranne otwierają swe kwiaty (cudowna woń, doprawdy), co oznaczało, że mają parę minut do świtu.
- Wons, na prawo będą lochy.
- Ale…
- Nie mamy wyjścia! – odwróciła się i złapała wąpierza za ramiona – Wynn, musisz spać w trumnie w jakimś zapyziałym lochu – nie brzmiało to ani trochę jak pocieszenie, bardziej jak złośliwe stwierdzenie faktu – Całkiem sam! – Iskra bardzo musiała nad sobą panować, żeby teraz nie uśmiechnąć się zjadliwie.
- Ale ja się boję… - i Wons zrobił taką minę, która kompletnie wiedźmę rozbroiła i nawet chwyciłaby się za serce, gdyby pamiętała, że je ma.
- Pójdę z tobą…
- A ja?! – zrozpaczony Adrian rozglądał się po upiornym placyku i znów naciągnął torbę na głowę.
- A ty… - Iskra już miała zaproponować mu, że pójdzie z nimi, kiedy wychwyciła ostrzegawcze spojrzenie Wonsa. Chyba nie chciał by Adrian cokolwiek wiedział. Więc Iskra zrobiła jedyną sensowną rzecz jaka przyszła jej do głowy. Sięgnęła do torby i wyjęła stamtąd pękaty woreczek ciastek i podała je Adrianowi – Masz, idź do najwyższej wieży jaką znajdziesz i poczekaj tam na mnie. Zaraz wrócę. – i nie mówiąc nic więcej, chwyciła Wynna za nadgarstek i pociągnęła w boczne wejście, do lochów.
    Pachniało tu stęchlizną, było wilgotno i ciemno. Co prawda, nie było zbyt ciemno dla oczu wampira, ale ona już na pierwszym schodku wywinęła orła i stoczyła się po reszcie na dół z wielkim hukiem i trzaskiem.
- Iskra? – spytał Wons zbiegając na dół. Elfka leżała w pajęczynach i starych zbrojach. Próbowała się podnieść, ale blokowała ją wielka kopia rycerska zrobiona chyba z żelaza.
- Nic mi nie jest. Znajdź moją laskę i torbę… - zaklęła cicho, po czym osunęła się całkiem na ziemię i przyłożyła obie dłonie do ziemi. Z ust jej padło ciche zaklęcie, a sterta przywalającego ją żelastwa odsunęła się w bok i była wolna. – Uch… - rozejrzała się nieprzytomnie w poszukiwaniu trumny dla nieporadnego Wonsa. Świt tuż, tuż.
    Ale… Nie było tu nic. Biegiem więc rzuciła się do sąsiedniej komnaty, ale tam też nic. Pognała więc dalej i krzyknęła, by wampir podążał jej śladem. Nawet w tylu chustach, szalach i płaszczu była zaskakująco szybka i zwinna. Ostatecznie wcisnęła się przez jakąś szparę do ukrytej komnaty i zaklaskała radośnie.
- Się odsuń, ścianę musze wyburzyć!
- Ale przecież ty nie… - ale Wons nie dokończył, bo ściana runęła mu na głowę jakby kto w nią taranem wjechał i przysypała wąpierza niegodnego tego miana.
- Słodcy bogowie, Wynn! A mówiłam, odsuń się! – i rzuciła się na stertę kamieni i zaczęła pomagać mu w wygrzebaniu się – Do sarkofagu, jazda! – czując niemal na plecach promienie słoneczne, które tu nie miały prawa dotrzeć, magią odsunęła płytę i odczekała aż Wons tam wlezie. Zrobił to zaskakująco szybko, ochoczo i zwinnie, jak na kogoś kto boi się spać w takich miejscach. Potem wlazła ona i znów magią zamknęła właz. Zapadła ciemność.
- Co zrobiłaś Adrianowi?
- Dałam mu ciastka z likierem usypiającym. Będzie spał jak dziecko do wieczora…
- Nic mu nie będzie?
- O ile nie ma tu żadnych strzyg i innego skurwysyństwa, to nie.
- Uhm…
Chwila ciszy. Poczuła jak położył między nimi jej torbę i laskę. Dziwnie się czuła leżąc w czyimś grobie.
- Wons…
- No?
- Boję się ciemności, wiesz?
- … Fatalna z ciebie wiedźma – i dostał tym razem pięścią w szczękę, aż trzasnęło – Ej! Za co!
- Za słowa. Mimo tego wszystkiego, zachowuj się – upomniała go surowo i przekręciła się na bok odkładając torbę i laskę pod ścianę grobowca.
- Iskra?
- Hę?
- Będziesz spać?
- Yhm.
- Dobra… - znów rozmowa się urwała, a wampir w końcu postanowił usnąć. Przymknął oczy i już, już miał się osunąć do krainy marzeń sennych by chędożyć bez konsekwencji, kiedy poczuł na piersi ucisk i ręce oplatające go w pasie. A do tego dołączył zaraz ostrzegawczy ton elfki
- Jak komuś o tym powiesz, to cię zabiję.
***
    Zbudzili się jednocześnie, co było sprawą czarów. Rzecz jasna, czary dotyczyły jedynie Iskry, która to nie chciała, żeby Wons ją w tym sarkofagu zostawił, a nie wątpiła, że byłby do tego zdolny. Poruszyła się lekko, dźgnęła go palcem w żebro i usłyszała jedynie ciche stęknięcie
- Jeszcze pięć minut mamusiu…
- Na bogów, Wons! Zająłbyś się kobietą! – jęknęła Iskra, która pragnęła już bardzo wyjść, bowiem perspektywa spędzenia w sarkofagu nocy i kolejnego dnia niezbyt się jej podobała. Oczywiście, Wynn zrozumiał wszystko na opak. Ręce jego błyskawicznie znalazły się pod koszulą elfki i już sunął nimi po jej ciepłych plecach, a ona, biedna zaszokowana nie wiedziała, że on to tak pojął. Ale protestować nie zamierzała, bo przecież na chwile obecną jej nie zabijał, tak? No.
    A, że przecież i jej brakowało pewnych czynności ostatnimi czasy, to na pieszczoty odpowiedziała podobnie, w końcu ile to się mówiło, że w elfach ponoć tyle namiętności i żaru bogowie zamknęli skąpiąc tym samym pewnych darów innym rasom. Żałowała jedynie tego, że nie może nic zobaczyć, a on może. Jedynie to było nie w porządku. Reszta była całkiem w porządku.
    Szczególnie moment samego w sobie zbliżenia. Najpierw ona chciała mu powiedzieć, że jej się to podoba, a szczególnie to jak delikatne miał dłonie, co ją dziwiło i ciekawiło zarazem. Ale on jej nie pozwolił. Zamknął elfce usta pocałunkami. A kiedy to on chciał jej powiedzieć, że tak miękkich warg jeszcze nie całował, ona mu nie pozwoliła po prostu zatykając buźkę wąpierza ręką i gryząc go w ramię.
***
- Wons?
- Mmmm?
- Gdzie są moje spodnie?
- Nie wiem.
- Byłoby dla ciebie jednak lepiej, żebyś wiedział…
- Pewnie gdzieś tutaj
- To się rusz i je znajdź!
- Nie chce mi si… - znów trzask, znów jęk. Laska dębowa stanowiła solidny argument potrafiący zmusić Wonsa do działania. I w chwilę potem już miała swoje spodnie i mogła je wciągnąć na tyłek, choć było to niemal niewykonalne w tej małej, ciemnej przestrzeni, ale przecież jakoś je z siebie ściągnęła, to co, nie założy? Ona? Bogowie!
    Ciche pohukiwanie. To tu nie pasowało. Owszem, poza lochami, na ścieżce – jak najbardziej. Ale nie tu, kiedy oni sobie leżeli w sarkofagu i robili co robili… Sowa tutaj mogła oznaczać tylko jedno. Wiadomość. Elfka w końcu ubrana i owinięta na powrót swoimi chustami i szalami sięgnęła magii. Niewiele jej trzeba było, by poruszyć wieko starego grobu jakiegoś paniczyka, ale wystarczyło, by spłoszyć ptaka.
- Echh – westchnęła Iskra wyłażąc z sarkofagu. Założyła dłonie na biodra i spojrzała na kołującego pod sufitem puszczyka. To nie był jej Regulus. Zdecydowanie nie… Wystawiła rękę przed siebie, a gest ten miał w sobie jakąś władczość, polecenie, rozkaz. Ptak posłusznie sfrunął na jej przedramię i podreptał na jej ramię. Tak jak podejrzewała, na jego nodze, cienkim rzemykiem, przywiązana była wiadomość. Iskra odwiązała ją i rozwinęła zwitek papieru. Wyrysowane na nim były trzy runy. Jeden trójkąt przekreślony w poziomie, koło z dwoma kreskami; nad i pod nim, oraz jakaś runa przypominająca do złudzenia literę S, ale to na pewno nie byłą ta litera. Elfka chwilę stała i choć nie mogła zobaczyć co jest tam napisane, czuła emanującą od papieru magię.
- Sabat – mruknęła mnąc wiadomość w ręku – Zmieniamy kierunek
- I będziemy musieli się wracać?
- Powiedz mi Wons, masz lęk wysokości? – Iskra okręciła pasemko czarnych loków o palec i uśmiechnęła się pod nosem patrząc z ukosa na wąpierza. A Wynn wolał nie odpowiadać.
    We dwójkę wyszli z lochów na placyk, który wyglądał dokładnie tak, jak go zostawili nim wstało słońce. Co prawda, teraz leżało tu pełno okruszków po ciastkach, a nawet parę całych, ale w gruncie rzeczy nic się nie zmieniło. Iskra narzuciła kaptur na głowę i stuknęła dębową laską o kamienną posadzkę. Z upiornym jękiem i wyciem przesączył się przez podłogę duch. Po prostu, zdeformowana zjawa, jakby prześcieradło z dwoma dziurami na oczy. Znów zajęczał przeraźliwie, a Iskra pogroziła mu laską.
- Znajdź Margaret, albo Reido i powiedz im, że będę. Nawet punktualnie, o ile dobrze skroję czas – i wcale nie zareagowała na przerażoną minę Wonsa, którego chyba z równowagi wytrąciło stwierdzenie „kroić czas”. Duch zajęczał znowu, Iskra kazała mu się zamknąć i biała zjawa zniknęła.
- No. Teraz musimy znaleźć Adr… - ale klecha sam się znalazł, tak przynajmniej w trzech czwartych, bo wypadł z wrzaskiem na podwórko, złapał Wonsa i Iskrę za ręce i biegiem uciekł z zamczyska na pola przed nimi. Elfka niemal zabiła się o własne nogi, tak szybko pędził, w dodatku, bolało ją biodro i to wcale nie miało nic wspólnego z akcją w sarkofagu!
- Co się stało? – spytał Wynn, który rzecz jasna ani trochę się nie zmęczył i stał sobie, wyszczerzony i radosny, kiedy klecha leżał w trawie i dyszał, a Iskra stała zgięta wpół i próbowała uspokoić oddech.
- Strzygi! Duchy! – jęczał ksiądz, któremu chyba ciastka z likierem mocno zaszkodziły. Upiorne zawodzenie jednak w pewnej części potwierdziło jego słowa, a elfka zamłynkowała palcem w powietrzu mrucząc coś pod nosem i zaraz jej kijaszek dębowy zmienił się w najzwyklejszą miotłę.
- Heee? – Adrian chyba nie wierzył własnym oczom, bo świadkiem był jak najprawdziwszych czarów, których rzekomo na tym świecie nie ma. Iskra dosiadła miotły i spojrzała wyczekująco na Wonsa i księdza. Drgnęła jej brew.
- No? Na co czekacie?
- Czy to… Jest miotła? – i tu błąd popełnił Wons, bo w ogóle pytał. Elfka była bowiem bardzo przewrażliwiona na punkcie swojej miotły i warknęła coś pod nosem – Jak chcecie stąd się wynieść w bezpieczne miejsce, to wsiadać i nie ględzić! No jak przekupki na targu jakimś… - poruszyła miotłą, sprawdzając nośność. No, powinni się zmieścić…
    Wynn nie miał zamiaru tulić się do Adriana, to stanął za plecami Iskry i rzecz jasna, korzystając z okazji objął ją w pasie. Choć to było złe określenie, bo dłonie jego spoczęły na jej piersiach, a Iskra warknęła. Wons zrobił niewinną minę niesłusznie duszonego chomika.
- No co? Nie moja wina, żeś taka niska…
    Za nimi znalazł się Adrian, który po zjedzeniu wszystkich ciastek zaczął mamrotać coś o chochlikach smyrałkach i skrzatach co w grzybach mieszkają. Elfka zamruczała coś pod nosem, znów palcem machnęła i złoty pyłek jego śladem podążył, niby warkocz za kometą. I w dłoni jej pojawiły się okulary.
    Okulary te są tak osobliwe, że wymagają opisu co najmniej czterostronicowego, ale to nie jest "Nad Niemnem", więc się streszczę. Oprawki były szerokie i jaskrawofioletowe. W górnej ich części były osadzone kolorowe kryształki, a pomiędzy oczami znajdował się jeden, znacznie większy przypominający czarny onyks. Iskra wcisnęła te oto okulary na nos, środkowy kamień błysnął, znów coś zamruczała, a miotła dziko poderwała się do lotu. Poczuła jak Wons zaciska mimowolnie ręce…
- Wons, łapy w dół, bo jak bogów kocham…! – i wampir posłusznie chwycił ją w talii co było ogólnie aprobowane przez społeczeństwo.
- Co się dzieje? – Adrian mocno chwycił Wynna w pasie i nawet się do wąpierza przytulił, aż się Wons wzdrygnął biedny i mocniej Iskrę złapał, na co elfka mimowolnie zagryzła wargi.
- Będę kroić czas! Trzymać się!
- Co to znaczy? – spytał klecha, ale wampir myślami wybiegł już daleko wprzód, więc zadał bardziej sensowne pytanie – Robiłaś to już kiedyś?
- Na czymś co leci ponad pięćdziesiąt mil na godzinę? Nie!
- Tak myślałem…
A potem kolory świata zniknęły. Wszystko stało się szare i nijakie; rozmazane i pozbawione wyrazu. Mknęli doliną ku górom. I tylko Iskra wiedziała dokładnie po co.
***
    Adrian odnotował zmianę pozycji księżyca na niebie. Sierp jego jakoś mniej nadgryziony mu się wydawał, a może była to wina tego, że byli tak daleko od ziemi, a zarazem o wiele bliżej nieba niż kiedykolwiek… Nie podejrzewał nigdy, że będzie leciał na miotle z dziwną wiedźmą niewiadomego pochodzenia i przyjacielem – wąpierzem. Jak to jednak powiedział jakiś świątobliwy, wszystko może się jeszcze zdarzyć, wystarczy być odpowiednio nieuważnym.
    Pod stopami widział migające drzewa, które przestały przypominać rozmazane smugi. Mógł teraz odróżnić konar od gałęzi i pokrywę listną od trawy pod drzewem. Zwalniali, a miotła wydawała dziwne odgłosy na przemian trzeszcząc, na przemian jakby kaszląc.
- Co się dzieje?! – nieopatrznie połknął jakiegoś nocnego owada i zakrztusił się okropnie. Ale elfka czuły słuch miała, to pytanie wychwyciła wśród świstu wiatrów.
- Miotła! To bardzo stary model…! – szarpnęło nimi i gwałtownie obniżyli lot o jeden pułap – Cholera! Będę lądować! – darowała sobie dodanie do tego, że awaryjnie i najprawdopodobniej w jakimś polu dzikiej rzodkwi; wampir i klecha zdecydowanie nie powinni o tym wiedzieć. Ręce zacisnęła mocniej na trzonku miotły i zaklęła szpetnie, kiedy ta w odpowiedzi wierzgnęła. Skórzana torba klechy zsunęła się z jego ramienia i pomknęła w dół.
- Moja torba! – jęknął Adrian wychylając się mocniej w bok, co by zobaczyć gdzie spadła
- Zamknij się! I siedź prosto!
- Ale…
- Przytul Wonsa! – głos elfki był przesycony takim jadem i taką wściekłością, że ksiądz nie ryzykował. Posłusznie przytulił wąpierza, a wąpierz parsknął. Latający środek transportu zatrzymał się gwałtownie, szarpnęło całą trójką i tak zawisnęli w powietrzu jak jakieś niedorobione robale
- I co teraz…?
- Niech nikt się nie rusza…
- Boże, niedobrze mi! – i klecha zwymiotował efektownie przez swoje prawe ramię, a Iskra zamknęła oczy czując jak traci cierpliwość. Ale nic nie zdążyła zrobić, bowiem trzonek miotły ostatecznie jęknął i poszedł w drzazgi, a cała trójka runęła w dół jak worki napełnione grochem.
- Kurwa!
- Mać!
- Bożżżeeeeee!
- Zamknąć się! – Zhao zauważyła, że ostatnimi czasy stanowczo za dużo razy krzyczy do kogoś by się zamknął. Efekt zbyt długiego przebywania z Wonsem na jednym trakcie. O dziwo, prócz mamrotanych przekleństw, wąpierz nie darł się w niebogłosy jak Adrian. To Iskrę niemalże zaskoczyło. Złączyła dłonie jak do pacierza, po czym przymknęła oczy. Wezwała na pomoc pradawną magię, jaką przyszło się jej opiekować, a o której zapomniała. Błysnęło, pochłonęło ich fioletowe światło i zniknęli.
    W powietrzu szybował orzeł. I naprawdę nie wiedział co sądzić na temat trzech głośnych worków grochu, które nagle zniknęły.
***
    Głośne trzaski łamanych gałęzi i jęki człeczyny, który zanadto poobijał sobie siedzenie spłoszył nocnych mieszkańców lasu. Sądząc jednak po nachyleniu lekkim ziemi, był na jakimś cholernie dużym wzgórzu, albo na zboczu jednej z mniejszych gór. Wzrok Adriana nie był tak dobry jak kiedyś, poza tym, jako człowiek i tak nie mógł zauważyć pewnych faktów, ale… Widział, że jest sam. I, że nie ma przy nim ani Wonsa, ani Iskry.
- Halo…? – odpowiedział mu trzask łamanych gałęzi i głuche warknięcie.
***
    Ta sosna była wysoka. Naprawdę. Leżąc na ziemi i patrząc na nią i jej poobrywane gałęzie, Wons mógł to potwierdzić, a nawet podpisać jakiś cholerny certyfikat, gdyby tylko mu taki dali. Pod sobą czuł wypukłość, jakieś mrowisko, albo cholera wie co. Poza tym, wszystko było w porządku… Nie. Nie było cylindra. Zrozpaczony rozejrzał się, a wtedy ujrzał go zaczepionego o gęste witki krzewu. Szeroki uśmiech rozciągnął wampirze wargi.
- No witaaaj…
***
    Dąb o rozłożystych gałęziach nie miał lekkiego życia.
    Co rano zawsze jego korę obdrapywał jakiś dziki kot, którego gatunku nie znał. W każde południe był obsikiwany przez szarego wilka, a w każdy dzień pański czuł jak korniki wżynają się coraz głębiej i głębiej… A o ptakach to już nie wspominając. Przed każdym zachodem naliczał on nowe białe kupy na gałęziach i wyklinał przeklętą naturę, która umiejscowiła go w jednym miejscu na zawsze.
    Ten dąb nazywał się Dnym i od zawsze chciał być gołębiem.
    I ta noc, jakże podobna była do poprzednich; rzecz jasna, do czasu. Bowiem coś nowego spadło z nieba i nie był to żaden ptak o złamanym skrzydle, żadna koza którą zwymiotował smok, ani żaden barbarzyńca, którego rozszarpały wilki. Nie. Na jego rozłożystych gałęziach leżała powyginana człeczyna. Dąb Dnym nie znał się na rasach dwunogich, więc wiedzieć nie mógł, że jest to najprawdziwsza elfka. Zagadnął nawet niewyraźnie, witkami poruszył, co by trochę życia w jej wiotkie ciało wlać, ale nic z tego.
    A pod jego gałązkami leżała skórzana torba, wokół niej porozrzucane zioła, mieszki i fiolki. Było także wiele drzazg i kawałków drewna. A tajemnicze, wiotkie ciało nie odpowiadało na żadne z wezwań.

__________________________________________
pierwsza część w tym momencie się kończy. będą jeszcze dwie. chyba. no, jeszcze jedna będzie na pewno.

niedziela, 18 listopada 2012

Od nas samych zależy komu damy się poznać całkowicie...


   *
   Ciężko odnaleźć się w nowym miejscu. Nawet jeśli kiedyś o nim słyszeliśmy. Dodatkowo, jeśli nie znasz nikogo kto mógłby ci pomóc.. zginiesz. Najgorzej jest jednak ze świadomością, że jesteś inny. Że nie masz do kogo zwrócić się o pomoc...
   Jestem Francisco i wbrew pozorom nie jestem zwykłym mężczyzną. Jestem rasą wyższą niż człowiek, jak uważa większość. Jestem z rasy Złotych Aniołów. Rodzimy się inni i nie żyjemy ze zwyczajnymi śmiertelnikami, chociaż mamy z nimi pewnego rodzaju bezpośredni kontakt. Mieszkamy w podniebnym królestwie Caelum.
   Od wieków toczymy wojnę z królestwem Infernum. Pilnujemy by nieczyste moce nie zagrażały ludziom na ziemi. Jesteśmy niemal aniołami stróżami, lecz pilnujemy ogółu.
   Zawsze byłem dobry, jak przystało na anioła. Urodziłem się nim i żyłem wśród nich bardzo długo.
Niestety odkąd zostałem wygnany dzieją się wokół mnie dziwne rzeczy. Doznaję uczuć, których wcześniej nie znałem. Pożądania, nienawiści..
   Czuję się tu źle. Czynię zło. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś wrócę tam skąd przybyłem, że znowu będę dobry. Moja wola jest zbyt słaba wobec tego świata. Gdy wiedziesz życie marynarza zapominasz o tym co dobre, a co złe. Walczysz z losem, żeby tylko mieć co włożyć do ust. Żeby zaspokoić głód. Głód, którego pojęcia nie rozumiałem..
   Zacząłem oddychać. Chociaż tego nie potrzebuję. Powoli przenieniam się w śmiertelnika, trace swe anielskie moce. Dla mnie to jak koniec świata. Szukam pocieszenia w winie i rumie. Tracę świadomość. I zaznajamiam się ze śliczną, młodą dziewczyną. Lecz tylko na jedną noc...
   Moje życie to koszmar dla kogoś takiego jak ja. Chcę wracać, ale nie wiem jak. Cierpię. Powoli umieram.
   Szukam miejsca dla siebie. Co wieczór ta sama słona bryza smaga moją twarz oznajmiając, że należę do morza. Ale ja nie chcę. Pragnę za wszelką cenę uciec, jednak nie mam gdzie. Szukam ratunku. I dobijam do portu...
 
~*~
Imię: Francisco Gabriell z rodu Złotych Aniołów
Wiek: nieokreślony dla człowieka. Ludzie sugerując się wyglądem dają mu 19 lat.
Wygląd: Zadbany, pożądnie ubrany blondyn o pięknych niebieskich oczach i ciepłym spojrzeniu, Dobrze zbudowany, wyprostowany, sprawiający wrażenie dżentelmena.
Charakter: Zmienny. Trudno go określić. Szanuje kobiety o ile one same się szanują.
____________________________________________________
Po pierwsze wybaczcie,  że tak późno, ale było dużo nauki. Toteż informuję, że nadal mam jej dużo, więc nie będę wciąż siedzieć na blogu. Mimo to postaram się często wpadać i odpisywać. Nie lubię nudnych wątków, więc liczę na kreatywność, ale chęć na nie wyrażam wielką! KP krótka, aczkolwiek będzie ulegała zmianom (mam nadzieję). Witam i liczę na miłą grę.






niedziela, 4 listopada 2012

Jej historia, choć wesoła, smutnym głosem jest śpiewana.



Royce
Jej historia, choć wesoła, smutnym głosem jest śpiewana.

| GARNCARKA | SYRENA | 

Urodziła się przy porcie; zapach morskiej bryzy był pierwszym, który poczuła, brudny piasek był pierwszą rzeczą, jakiej dotknęła, światło latarni... Jedynie tego Royce nigdy nie doznała. Nigdy nie zobaczyła koloru ukochanego morza, nigdy nie mogła rozmyślać, zapatrzona w kształtne chmury, nigdy nie zobaczyła twarzy swojej matki. Malutka Royce była jedną z niewielu Niewidomych mieszkających przy brzegu. Ludność Norrheim przez wiele lat traktowała ją dziwacznie.Kiedy szła ulicą w podparciu o drewnianą laskę, jedni ludzie wbiegali jej pod nogi, żeby tylko usunąć nawet najmniejsze kamyczki, zaś inni - omijali dziewczę szerokim łukiem. Dorastała w poczuciu winy, jak bardzo zmuszała matkę do poświęceń, jak musiała rezygnować z przyjemności jedynie po to, by móc opiekować się maleńką syrenką.

Jest Syreną, chociaż niepotrzebnie szukasz u niej ogona. Wygląda dość normalnie; ma długie (sięgają tuż pod pośladki) brązowe włosy, błękitno-szare oczy i śniadą skórę. Syrenią mocą dziewczyny jest cichy, hipnotyzujący śpiew i drobne manipulowanie kroplami wody. Nie jest zdolna do tworzenia wodospadów, nie potrafi powstrzymać niszczących miasta fal. Potrafi przelać wodę z garnka do szklanki. Potrafi namoczyć potrzebną ilość gliny. Potrafi stworzyć kilkucentymetrową stróżkę wody. Tyle. Zaś co do jej głosu - nieczęsto go wykorzystuje. Mimo miłości do muzyki, powstrzymuje się przez niemal cały swój czas, by przypadkowo nie zrobić krzywdy żadnemu mężczyźnie. Choć jako siedemnastolatka, często nuciła do uszu wykształconych mężczyzn, byle tylko zaczerpnąć odrobiny bezinteresownej uwagi.

Jest szczęśliwa. Nie obnosi się z tym, nie uśmiecha jak szalona i nie tańczy po łąkach. Jest szczęśliwa w środku, bo mimo wszystko miała udane życie. Miała matkę, która nigdy jej nie opuściła, kota, który nigdy jej nie podrapał i zapach gliny, który przypomina jej bezinteresowną miłość.

Teraz również mieszka przy porcie. Dzięki oszczędnościom rodzinnym stać ją było na niewielki domek przy karczmie, gdzie również prowadzi odziedziczony po matce skromny warsztat garncarski. Mimo braku wzroku, wyszkolona przez matkę, jest jedną z najwybitniejszych w swoim fachu, niemal w całym Królestwie. Często przechadza się po targu, choć w gotowaniu i zakupach pomagają jej przyjaciele zmarłej matki.

Ursula kochała Royce całym swoim sercem. Oddała dla niej ostatnie lata swojego życia, ucząc ją i przygotowując do samodzielnego życia. Jako matka nie miała sobie nic do zarzucenia. Odpowiedzialnie dbała o wygląd maleńkiej córeczki, o jej zdrowie i wiedzę na temat świata. Umarła przeszło rok temu, parę tygodni po oddaniu warsztatu w ręce niewidomej Royce.

Joyce. Joyce-Royce, Royce-Joyce. Jest szarą kotką, z którą od lat Roy się nie rozstaje. Mała kocica jest oczyma syreny, chroni ja przed drobnymi niebezpieczeństwami i mimo niewielkich rozmiarów - broni również domu.

[O czymś nie wspomniałam, a przydałoby się?]

sobota, 3 listopada 2012

"Niech nie żyje bal!"



To był jeden z tych okropnych, ponurych dni, kiedy to świat zdawał się być pogrążony w smutku i beznadziei. Ludzie chodzili zatłoczonymi uliczkach Norrheim przygarbieni i niewiarygodnie smutni, jakby właśnie odebrano im całą radość z życia.
Tylko jeden człowiek zdawał się wyłamywać z tego schematu i od razu przez to było widać iż nie jest stąd.
Był wysoki, szczupły i dobrze zbudowany, a jego twarz wyrażała głębokie zadowolenie. Zielone, inteligentne oczy błyszczały radośnie nawet na widok wydostającego się z kominów dymu. Duży, przypominający nieco orli dziób nos dodawał charakteru jego kwadratowej szczęce i nieco groźnej twarzy.
Na jego plecy opadały związane w koński ogon kruczoczarne, lśniące nawet podczas tak okropnej pogody, włosy.
Jego krok był szybki i zdecydowany, jakby wiedział gdzie iść, mimo iż był tylko przyjezdnym.
Zdecydowanie wzbudzał dotąd uśpione zainteresowanie mieszkańców miasteczka, które wzrastało z każdą chwilą, z każdym pokonanym przez owego osobnika krokiem.
Wywołane ono zostało z wielu względów, jednak zdecydowanie głównym był cel jego odwiedzin: Cmentarz.
Bardzo szybko wśród ludu można było usłyszeć takie epitety jak „świr” lub „szaleniec” jednak tylko długo mieszkająca tu osoba, lub szczegółowo zaznajomiona z historią owego miejsca, a raczej z najbliższą historią rodziny zajmującą się tym oto cmentarzem, mogła wiedzieć iż w tymi słowami nie określano nieznajomego, który właśnie zatrzymał się przed wielką, okazałą, misternie zdobioną bramą cmentarza.
Jego duża dłoń powoli zacisnęła się na jednym z prętów okazałej bramy i pchnął, ze zdziwieniem stwierdzając iż bardzo gładko to poszło… Owa brama była bowiem regularnie oliwiona, by nie zakłócać spokoju zmarłym.
Dopiero teraz owy mężczyzna poczuł dreszczyk grozy. Zrobiło się bowiem niewiarygodnie zimno, jakby sama śmierć stała mu za plecami a, wykonane w naturalnej wielkości dorosłego człowieka, stojące na postumentach figury aniołów patrzyły na niego bez jakiejkolwiek litości.
Osobnik owy jednak, mimo ponurego klimatu tego miejsca był nim niewiarygodnie zafascynowany. Rozglądając się wokół jednocześnie podziwiał pięknie i dokładnie wykonane nagrobki oraz figury oddychając głęboko, ze zdziwieniem stwierdzając iż nie czuje żadnego odoru śmierci… Po prostu go tu nie było, mimo iż Pani Mroku otaczała go teraz z każdej strony. Był teraz pewien iż osoba, która zajmuje się tym miejscem kochała je ponad wszystko i być może uda mu się tę miłość wykorzystać.
Jednak nie przyszedł tutaj tylko oglądać te cmentarne dzieła sztuki, lecz przyszedł tu by znaleźć pewną osobę, która była omijana w tym miasteczku bardziej niż kulawy lis z wścieklizną.
- Gdzie on może być?- zapytał samego siebie mężczyzna niskim, głębokim, wręcz przyjemnym dla ucha głosem. Przystanął delikatnie drapiąc się po głowie.
- Kto?- usłyszał za sobą melodyjny, delikatny, męski głos. Zaskoczony obrócił się szybko i gwałtownie, o mało nie wywracając się na wysypaną żwirem, cmentarną alejkę. Teraz przed sobą widział niższego od siebie, białowłosego młodzieńca, o wyraźnie szalonym wyrazie twarzy i roziskrzonych, jasnoniebieskich oczach.
Nawet nie usłyszał jak owy chłopak szedł, mimo iż owy miał buty na obcasie.
Był zaskoczony tym widokiem. Szczerze powiedziawszy pierwszy raz widział osobnika płci męskiej noszącego takie buty… Co tam! Wyglądającego niemal jak kobieta!
- Emmm… Tutejszy Grabarz, Necro Green… Nie wiesz gdzie on może być?- czarnowłosy mężczyzna niespokojnie obserwował nieznajomego młodzieńca, który teraz szeroko się uśmiechnął i przestąpił z nogi na nogę.
- Och! Tak się składa, że wiem gdzie on jest!- powiedział niebieskooki obracając się wokół własnej osi. Przybysz nie wiedział jak zareagować na jego zachowanie… Wydawało się takie… Nienormalne, dziwne… Nieco chore.
- Yhmmm… To może powiesz mi gdzie on jest?- zaproponował ostrożnie mężczyzna, na co przez moment zdawało mu się iż chłopak wybuchnie niekontrolowanym, szaleńczym śmiechem.
-Właśnie przed tobą stoi!- oznajmił i klasnął w dłonie.- Necro Green, zawsze do usług.- dodał kłaniając się nisko, tak że jego idealnie białe włosy niemal dotykały ziemi.
Czarnowłosy był coraz bardziej… Cóż, zmieszany tą sytuacją.
-  Ymmm… No… Taaa…- ponownie podrapał się po głowie zakłopotany.- Więc… Nazywam się Gabriel Knox i jestem jednych z agentów Organizacji Magów Valnwerdu…- oznajmił na co uśmiech Greena zmalał znacznie.
- Znowu robicie spis magów naszego „cudownego” kraju?- młodzieniec był zniesmaczony samą myślą iż będą chcieli znowu spisywać jego dane osobowe…  Zupełnie jakby twierdził iż jest to czynność zupełnie zbędna i zbyt niebezpieczna dla wszystkich magów. Gdyby taka lista dostała się w ręce inkwizycji…
- Nie. Nie tym razem, panie Green. Tu chodzi o coś poważniejszego niż ten głupi spis.- oznajmił Gabriel, tym razem przechodząc na poważny ton.
- No proszę! Cóż może być dla waszego OMV poważniejsze niż spis!- w głosie jasnowłosego brzmiała wyraźna kpina i ironia. Powiedzmy sobie szczerze: Necro nie tolerował tej śmiesznej organizacji. Nie była im zupełnie potrzebna, tak naprawdę tworzyła niepotrzebne problemy.
- Otóż, panie Green, informacja iż magowie istnieją jest bliska wydaniu się i…- zaczął Gabriel, jednak szaleńczy śmiech Grabarza przerwał mu w najmniej spodziewanym momencie. Wyraźnie rozbawiony jego słowami Green patrzył na niego z pobłażaniem.
- Panie Knox, wszyscy wiemy, że zarówno kościół, jak i Inkwizycja wie o naszym istnieniu, tylko nieco źle je… hmmm… Interpretuję, że tak się wyrażę.- młodzieniec pokręcił głową, po czym wolnym ruchem oblizał wargi. Było to jego odruchem. Pewnym było to iż Green obliże swe wargi, tak samo jak to iż w zimie spadnie śnieg.
- Tak to prawda. Ale tu nie chodzi już o niepewne gadanie iż istniejemy, tylko o odkrycie się grupy magów, którzy chcą otwarcie zaatakować kościół i inkwizycję.- Knox był wyraźnie zniesmaczony zamiarami tych oprychów.
- Idioci. Przecie to jest samobójstwo… Z resztą, co mnie to obchodzi? Nie należę do grupy tych magów. Szczerze powiedziawszy zwisa mi to i powiewa.- oznajmił Necro znudzonym tonem, odwracając się i wolnym krokiem ruszając w stronę wyjścia z cmentarza.
- Oni mają siedzibę niedaleko Norrheim!- powiedział szybko agent OMV, jednak te słowa nadal nie ruszały młodego Nekromanty.
- Nadal mi to zwiiiisa!- zaśpiewał wymyślając do tego jakąś melodię.
-Ich Nekromanci chcą użyć tego cmentarza do zaopatrywania swoich wojsk w trupich żołnierzy!- krzyknął żałośnie Knox i to wyraźnie poskutkowało. Green zatrzymał się w miejscu i odwrócił się w stronę mężczyzny.
-ŻE CO! MOJEGO CMENTARZA?!- te słowa wzbudziły w Necro niepohamowany wewnętrzny gniew i niewiarygodną rządzę zemsty za ich tak… Tak… BARBARZYŃSKIE myśli!
- Tak, twojego cmentarza. Nie popuścisz im, prawda?- Gabriel wbił w niego wzrok przepełniony nadzieją.
- NIGDY! Nie pozwolę tym skurwielom zniszczyć mojego pięknego cmentarza! Mojego cudownego cmentarza! NIE POZWOLĘ!- tupnął nogą, dzięki czemu wyglądał niezwykle dziecinnie.-Zapraszam do siebie Knox. Tam omówimy plany jak zniszczyć tych okropnych niszczycieli cudzego dorobku życia.- oznajmił i ponownie skierował się ku wyjściu z cmentarza, nawet nie oglądając się czy mężczyzna idzie za nim. Agent OMV nie mając większego wyboru ruszył za młodzieńcem szybkim, zdecydowanym i zadowolonym krokiem.



~~*~~

Necro spokojnie wprowadził nowo poznanego mężczyznę do obszernej kuchni swego dużego domu.
Knox był szczerze zdumiony tak… Przytulną atmosferą tego domu. Ogień wesoło trzaskał w palenisku, oblewając całe pomieszczenie przyjemnym ciepłem. W powietrzu unosił się cudowny zapach świeżego chleba.
Cała kuchnia było urządzona w dobrym guście. Duży dębowy stół, mogący śmiało pomieścić z osiem osób stał po środku pomieszczenia, a wokół niego niczym jego ochrona stały dębowe, obite miękkim materiałem, krzesła. Przy dwój prostopadłych do siebie ścianach stały ładne szafki i szuflady, bardzo ładnie i dokładnie zdobione.
Wszyscy jego dotychczasowi lokatorzy myśleli iż robił to jakiś znany rzeźbiarz, a Necro nie wyprowadzał ich z błędu. Prawdą było iż owe meble były kupione bardzo tanio, lecz ich stan estetyczny był fatalny, lecz Grabarz korzystając ze swych umiejętności artystycznych odnowił je i ładnie ozdobił, dzięki czemu były wspaniałą częścią jego kuchni.
Nekromanta z uśmiechem usiadł na jednym z blatów, pokazując swemu gościowi iż może zająć miejsce przy stole. Knox skorzystał z propozycji i już po chwili siedział sztywno na krześle.
- Więc jaki masz plan, Knoxyyyy?- powiedział niezwykle dziecinnym tonem Grabarz, z iście szatańskim uśmiechem, na który Gabriel tylko się skrzywił delikatnie.
- Bal.- powiedział tylko mężczyzna, jakby jego słowa miały wszystko wyjaśniać. W odpowiedzi Necro spojrzał na niego jak na kompletnego idiotę.
- Bal… Rymuje się z Wal… Czyli mam ci przywalić i to rozwiąże wszystkie problemy…? Genialny plan! Jakże złożony w swej prostocie!- zażartował młodzieniec po czym zaśmiał się lekko na co Knox pokręcił głową z dezaprobatą.
- Aleś ty zabawny Green! Normalnie zwalasz z nóg.- oznajmił agent OMV, wywracając oczami.- Chodziło mi o to, że owa grupa magów wyprawia bal w swojej siedzibie. Tak się cudownie składa iż mam zaproszenie.- dodał i wyciągnął ze swojej torby odpieczętowany, jednak zwinięty pergamin.
- Hmm… Ten plan jest równie genialny… Tylko jest mały problem… Jak na JEDNO zaproszenie, wejdzie DWÓCH mężczyzn?- Green spojrzał na niego z politowaniem.
- Osoba towarzysząca!- oznajmił dumnie Knox, na co Necro westchnął ciężko.
- A tobie nie wydałoby się dziwne, gdyby na jedno zaproszenie weszło dwóch mężczyzn, proszę Cię, Knox. Myśl trochę, nie będę robił tego za Ciebie…- stwierdził niebieskooki kręcąc głową.
- Uh… Racja. Dobra, coś wymyślę jeszcze w tym temacie.- wymamrotał i wyciągnął kolejny kawałek pergaminu, tym razem pusty, atrament i pióro. Szybko coś zanotował.- Dobra. Tu się wyłożyłem. Ale resztę planu mam opracowaną idealnie!- oznajmił zadowolony mężczyzna patrząc na młodzieńca radośnie.
- Słucham Cię, wielki i niepokonany strategu.- ironia aż kapała z ust białowłosego. No cóż… Nie był pozytywnie nastawiony na tę akcję. Udział brał w niej tylko ze względu na swój ukochany cmentarz.
Gabriel szybko wyciągnął z torby jakieś plany i rozłożył je na stole.
- Tutaj jest główne wejście. Właśnie nim będą wchodzić goście.- oznajmił Knox, pokazując małą przerwę w linii, mającą symbolizować ścianę, do której prowadziły zabazgrane węglem schody.- Przez chwilę będziemy na Sali Balowej, udając gości. Po jakimś czasie ulotnimy się…- w tym momencie pokazał trzy mniejsze plany, na których zaznaczone były jakieś punkty. W prawych dolnych rogach pisało: „-1”, „1” oraz „2”. Nekromanta bardzo szybko domyślił się iż są to numery pięter.-… I w miejsce tych czarnych kropek podłożymy Czasowe Kule Energii… Jak uciekniemy, one zrobią buum! Pałacyk się zawali i wszyscy będą żyć długo i szczęśliwie.- Agent OMV klasnął w dłonie dumny ze swego planu.
- No dobrze… A co jeśli nas złapią?- zapytał Necro bez większego entuzjazmu.
- Och, na to przygotujemy zaklęcie SOS.- wyjaśnił ze spokojem Gabriel.
- Zaklęcie SOS?- W tym momencie Grabarz był zdezorientowany. Nie wiedział zupełnie co to jest zaklęcie SOS… W żadnej księdze nie było czegoś takiego opisanego!
- Och, to bardzo proste zaklęcie. Jakieś słowo na jakiś czas tworzymy pewnym przekaźnikiem między nami. Wypowiadając je w sytuacji zagrożenia druga osoba wie, gdzie dokładnie znajduje się petent potrzebujący pomocy.- wyjaśnił Gabriel i złożył plany.
- Coś jeszcze, czy na tym na razie kończy się twój jakże genialny plan?- Necro zeskoczył z blatu wdychając cudowny zapach świeżego chleba, po czym zapalił kilka świeczek, widząc iż słońce powoli zachodzi.
- Kończy się. To powinno zmieść tych głupców z powierzchni ziemi. Niemal niemożliwym jest by jakikolwiek człowiek, czy to obdarzony magiczną mocą, czy też nie, przeżył ten wybuch i tony kamiennych cegieł spadających na niego. To jest wręcz nierealne!- oznajmił Gabriel powoli wstając z krzesła.- Dobrze więc… ja muszę iść wynająć jakiś pokój do mieszkania na ten czas.- dodał jeszcze zielonooki ze spokojem.
- Och, możesz wynająć pokój u mnie. Jest tańszy i lepszy od tych w gospodach.- wyznał spokojnie Green.- No… i będziemy mogli się szybciej kontaktować.- dodał ze słabym uśmiechem.
- Dobrze więc.- powiedział i rzucił mu sakiewkę. – Pokazuj mi ten pokój.
Green pokiwał spokojnie głową i zaprowadził go do jednego z wolnych pokoi.


~~*~~

Dzień chylił się ku końcowi. Wiele sprzedawców już zamykało swoje sklepy, ludzie powoli wracali do ciepłych domów, a zastępowały ich bezdomne koty, które mogły wyruszać teraz na polowanie pewne, że nie zaskoczy ich żaden bezdomny kundelek.
Słońce świeciło jeszcze ostatnimi promieniami, ale mimo to było mroźno i nieprzyjemnie. Niektórzy ludzie aż nawet współczuli tutejszemu Grabarzowi wiedząc, że zapewne teraz kopie nowy dół, lub przesiaduje przed grobem zmarłego brata. Były to jednak osoby nieliczne, których serca nie były jeszcze skażone miejscową nienawiścią do tej niezwykle dziwnej osoby.
Knox natomiast spokojnie spacerował pustoszejącymi uliczkami miasteczka, zrezygnowany i speszony po raz czwarty mijając tę samą wystawę sklepową. Od kilku godzin spacerował po mieście w poszukiwaniu jakiegoś genialnego pomysłu w odmętach swojej wyobraźni, która teraz jednak płatała mu figle i nie chciała się włączyć.
Nie mógł uwierzyć w to, że nie posiada właśnie teraz żadnego szalonego, niebezpiecznego ale jakże skutecznego planu na dostanie się ich obu do zamku.
Przemknięcie się jednego z nich przez jakieś tajne wejście było niemożliwe: Wszystkie będą tej nocy jeszcze bardziej strzeżone niż zazwyczaj…
Ani zaklęcie pomniejszające… W końcu ten, na którego zaklęcie będzie rzucone, może rozkurczyć się w każdej chwili…
Zrezygnowany oparł się o wykonaną z kamiennych cegieł ścianę, mrużąc oczy, kiedy to promienie zachodzącego słońca padły wprost na jego twarz. Nieco zirytowany odwrócił wzrok, który teraz padł na jedną z wielu witryn sklepowych… I nagle w jego głowie narodził się właśnie jeden z genialnych planów. Wolnym krokiem podszedł do szyby, wpatrując się jak urzeczony w wystawę. Pewny już swych zamiarów wszedł do sklepu. Powitał go przyjemny półmrok oraz szeroki uśmiech sprzedawcy.
- Dzień Dobry, ja chciałbym poprosić o…
- Tę z wystawy?- przerwał mu starszy, niski mężczyzna, którego głowa była już przyprószona siwizną.- Widziałem jak pan na nią patrzył.- dodał, widząc zaskoczone spojrzenie Gabriela.
- Rozumiem.- powiedział nieco zmieszany. Jak mógł o tym nie pomyśleć wcześniej?
Sprzedawca wolnym krokiem wyszedł zza lady i podreptał do wystawy, by zdjąć z niej ową rzecz. Po chwili wrócił i zaczął ją powoli pakować.
- Wie pan? Do tego będzie pasować jeszcze…- przerwał związując mocno sznurkiem szary papier, po czym schylił się i wyciągnął coś spod lady.- To i to. A to wręcz potrzebne!
Agent OMV był wyraźnie zadowolony.
- Niech będzie.- powiedział.- Pakuj pan.- dodał na co sprzedawca pokiwał głową i zapakował owe produkty do trzech osobnych paczek.
- Dziękuję za zakup.- staruszek uśmiechnął się do Knoxa, na co on z uśmiechem, położył mu na ladzie sakiewkę pełną złota, a następnie chwycił cztery paczuszki.
- Och, nie ma za co! Do widzenia!- powiedział po czym wyszedł ze sklepu, żegnany przez dźwięk małego dzwoneczka.


~~*~~

Wieczór nastał niespodziewanie szybko. Wiatr hulał na zewnątrz, świszcząc i bawiąc się radośnie gałęziami drzew. Gdzieś, jakaś sowa właśnie budziła się do życia pohukując cicho, gdzieś tam jakiś świerszcz zaczął swój wielki koncert. Grabarz i agent OMV znajdywali się w ciepłej kuchni domostwa Greena, do której przez okna zaglądała Luna i jej przyjaciółki: gwiazdy. Necro tym razem wyraźnie zdenerwowany chodził w tę i z powrotem, natomiast Knox zajmował z zadowoloną miną siedział przy stole.
- Nie ma mowy Knox! Choćbym miał spłonąć na stosie tego nie zrobię!- oznajmił pewnym tonem Grabarz przystając na chwilę, by posłać Gabrielowi wściekłe, przepełnione nienawiścią spojrzenie.- Nawet o tym nie marz…- dodał i zmrużył niebezpiecznie oczy, wykrzywiając swą dotychczas ładną, młodzieńczą twarz w paskudnym grymasie.
- Błagam Cię, Green.- wyjęczał cicho Knox, patrząc na młodzieńca błagalnie.
- Nie! Dlaczego właśnie ja?- Nekromanta zdawał się być czymś niezwykle urażony.
-  Bo ty jesteś bardziej…hmm…Przystosowany fizycznie do tej trudnej roli. Błagam Green, to nasza jedyna szansa na dostanie się do środka. Chcesz by wszyscy magowie spłonęli na stosach?- ton mężczyzny był niemalże błagalny. Od tego młodzieńca teraz zależało powodzenie jego bardzo trudnej i niebezpiecznej misji, a ten najwyraźniej nie był chętny do współpracy.
- Mam w nosie magów. Mnie nie mają szansy wykryć. Nawet księgi mam ukryte tak, że choćby chcieli znaleźć to nie znajdą.- prychnął tylko białowłosy i znów zaczął chodzić po całej kuchni.-
- Jesteś cholernym egoistą, wiesz?- westchnął cicho Knox opierając głowę na jednej z dłoni. Green zaśmiał się na jego słowa.
- Wiem i jestem z tego dumny.- powiedział młodzieniec niemal z dumą wypinając pierś. Gabriel prychnął cicho i sam powoli się podniósł.
- Dobra, jak chcesz. Ale potem nie narzekaj jak zniszczą ci twój cmentarz. To będzie tylko i wyłącznie twoja wina.- Knox powoli odwrócił się w stronę wyjścia z pomieszczenia.
- Stój…!- w głosie Necro słychać było iż w końcu poddał się. Jego mina wyrażała zupełny brak nadziei.- Niech Ci będzie. Zrobię to dla swojego cmentarza…- oznajmił i opadł bez sił na krzesło.- Dawaj to.
Knox zadowolony klasnął w dłonie, po czym niemal podbiegł w stronę Nekromanty, jednocześnie chwytając swoją torbę. Szybko pogrzebał w niej, po czym wyjął cztery owinięte w szary papier paczki.
- Wiedziałem, że się zgodzisz jeśli przypomnę Ci cenę twego egoizmu.- powiedział rozbawiony zielonooki lekko odgarniając kosmyki czarnych włosów, które opadły na jego twarz.
- Jesteś cholernym manipulatorem, wiesz?- tym razem Green wyraził swoje niezadowolenie słowami mężczyzny.
- Wiem i jestem z tego dumny.- oznajmił Knox, naśladując poprzednią postawę Necro, w związku z czym w jego stronę poleciało kolejne nienawistne spojrzenie.- Ale kontynuując. Otwieraj paczki, chcę wiedzieć czy ci się spodoba!- dodał wyższy mężczyzna pocierając dłonie.
Necro niemal z obrzydzeniem otworzył największą paczkę, spokojnie odwiązując sznurek. Już po chwili jego oczom ukazał się miękki, miły w dotyku zielony materiał. Powoli rozłożył go, starając się trzymać go jak najdalej od siebie.
- Nienawidzę Cię za to, że skazujesz mnie na tak okrutne poniżenie…- powiedział Grabarz krzywiąc się na widok… Balowej sukienki. Cholernej, balowej sukienki.
- Wiesz, na pewno będzie Ci w niej do twarzy, My Lady…- stwierdził czarnowłosy ledwo powstrzymując śmiech.
Necro już nie komentując otworzył drugą paczkę, w której znajdywał się gorset. Na jego widok na twarz młodzieńca wpłynęło jeszcze większe obrzydzenie.
- Ohyda. Jak kobiety mogą to nosić?- pokręcił głową, odkładając go na bok, po czym rozpakował ostatnie paczuszki. Buty i naszyjnik, czyli uwieńczenie jego jakże cudownego stroju.
- Dobra, pozostaje jeszcze jeden problem. Piersi… Nie posiadasz takowych.- zauważył niezwykle „inteligentnie” Knox, na co Necro prychnął głośno.
- No dziwne gdybym miał piersi…- pokręcił głową.- Wiedziałem, że w Organizacji Magów Valnwerdu pracują idioci, ale nie sądziłem, że aż tacy.- białowłosy wywrócił oczami.
- Nie obrażaj mnie!- oburzył się niezmiernie agent OMV na co  Green zachichotał lekko, jednocześnie oblizując powoli swe bladoróżowe wargi.
- Och, to nie obraza tylko szczera prawda. Niby z Ciebie mag, a o głupim zaklęciu iluzji nie umiesz nawet pomyśleć!- Green dobitnie wywrócił oczami, po czym przeciągnął się delikatnie. Gabriel wydawał się być zawstydzony i nieco zły na siebie głównie dlatego, że sam nie wpadł na ten pomysł.- Dobrze, ja idę przymierzyć te cholerstwo.- oznajmił podnosząc się z krzesła, chwytając wszelkie otrzymane przez mężczyznę klamoty, po czym ruszył w stronę swej sypialni, która niegdyś należała do jego brata.
- Och, to dobry pomysł.- powiedział i ruszył za nim. Necro zmierzył go wzrokiem tak pogardliwym, jakby właśnie zobaczył jakiegoś karalucha.
- A ty gdzie idziesz?- zmrużył podejrzliwie oczy, zatrzymując się przed drewnianymi schodami. Wyższy mężczyzna spojrzał na niego zupełnie zbity z tropu tym pytaniem.
- Em… Pomóc Ci w przebraniu się.- powiedział lekko mrugając oczami. Jego słowa wzbudziły w Necro śmiech.
- Och, jakiż ty szlachetny!- prychnął ironicznie Nekromanta, po czym wywrócił dobitnie oczami.- Wyobraź sobie iż umiem sobie poradzić. Nie jestem jakimś łamagą. Do tego umiem myśleć i używać magii do tak prozaicznych czynności.- dodał i ruszył na górę, zostawiając osłupiałego agenta OMV na dole.
Spokojnie zamknął drzwi na klucz, marudząc pod nosem jaki to świat jest niesprawiedliwy i okrutny, po czym z pomocą zaklęć ubrał gorset, długą suknie balową oraz wisiorek.
Ne jego nogach po chwili widniały zielone, kobiece pantofelki a jego włosy były ułożone w wyrafinowaną i złożoną fryzurę. Dodatkowo na jego twarzy widniał lekki makijaż. Na sam koniec rzucił proste zaklęcie iluzji i wrócił do mężczyzny.
Knox był zupełnie zaskoczony efektami przebrania swego współpracownika. Szczerze powiedziawszy nigdy nie spodziewałby się iż jakikolwiek mężczyzna mógłby wyglądać jak kobieta.
Teraz jednak stał przed nim Necro, którego gdyby w tym momencie zobaczył na ulicy, w życiu by nie poznał… To było niesamowite.
- Wiesz Green… Jesteś zdecydowanie gotowy na bal.

~~*~~

Na niebie nie było ani jednej chmury. Ten wieczór zdecydowanie należał do tych „Cudownie Romantycznych”. Księżyc rzucał na ziemię swą jasną, piękną poświatę oświetlając tak drogę podróżującym.
To tych podróżujących należeli teraz Necro i Gabriel ubrani w odpowiednie na te okazje stroje.
Necro wydawał się być obrażony na cały świat, ludzi, boga… A na Gabriela to już w szczególności. Z niezwykle naburmuszoną miną siedział tyłem do swego tymczasowego współpracownika, obserwując przez małe okienko mijane nocne krajobrazy, które pomagały mu w odciągnięciu myśli od poniżenia, jakiego musiał doznawać.
Po jakimś czasie pojazd zatrzymał się. W powietrzu unosiła się piękna muzyka, mącona jedynie rżeniem koni.
Gabriel wysiadł pierwszy otwierając swemu towarzyszowi drzwi, oraz podając rękę w geście niesienia pomocy przy wysiadaniu. Green chcąc, nie chcąc przyjął pomoc oferowaną mu przez mężczyznę, głównie ze względu iż musiał wypaść w swej roli przekonywająco… Och, jakież to było poniżające!
Agent OMV ruszył w stronę pięknego pałacyku, spokojnie służąc swej „partnerce” ramieniem. Green wyglądał jakby z chęcią przyjmował jego „wspaniałomyślną” pomoc… No cóż, Necro mimo iż był okropnym egoistą, talenty aktorskie posiadał chociaż w minimalnym stopniu.
- Zaproszenie.- powiedział wysoki, postawny mężczyzna o niezwykle tępym wyrazie twarzy, który najwyraźniej robił tu za ochroniarza.
- Alexander Smith.- powiedział podając mu pergamin.- Wraz z osobą towarzyszącą.- dodał wskazując na uroczo uśmiechającego się Necro.
Ochroniarz przez chwilę wpatrywał się w papier, po czym odsunął się, pokazując wielkie, masywne drzwi.
Obaj przybysze powoli weszli do środka, wprost do olbrzymiej, pięknie wystrojonej Sali Balowej, na środku której pary pogrążone były w tańcu. Tutaj muzyka całkowicie zagłuszała odgłosy z zewnątrz.
- Nienawidzę Cię, wiesz o tym?- wymamrotał Grabarz, kiedy to jego współpracownik zapraszał go do tańca. Musieli w końcu wyglądać naturalnie…
- Tak, wiem… Wiem…- wymamrotał Knox wywracając ledwie zauważalnie oczyma, po czym porwał go do wolnego tańca.
Przetańczyli kolejne kilka utworów, co chwilę posuwając się w stronę odpowiednich drzwi. Kiedy znaleźli się za nimi, Necro odetchnął z ulgą.
- To było straszne…- wyszeptał oddychając ciężko, po czym zdjął kobiece buty. Mimo iż do obcasów był przyzwyczajony… To i tak nadal na pantofelkami nie przepadał. Wolał swoje ukochane czarne, wysokie buty…
- Też tak sądzę… Mimo, że świetnie tańczysz.- powiedział za co został obdarzony wściekłym spojrzeniem Nekromanty.
Powoli ruszyli w stronę pierwszego punktu, gdzie mieli podłożyć Kulę Energii. Dotarli właśnie do rozwidlenia korytarzy.
- TAM SĄ!- usłyszeli tylko ryk i obejrzeli się za siebie. Stała tam grupka magów, na czele z tym tępym osiłkiem sprzed wejścia.
- Kurwa. Ja ściągam ich uwagę, ty podkładaj „ładunki”- syknął Necro, rzucając w magów butami.- Złapcie mnie, jeśli potraficie tępe półgłówki!- wrzasnął głośno po czym puścił się biegiem, widząc że wszyscy ruszają właśnie za nim. Przyrzekł sobie, że nigdy więcej nie wpakuje się w takie okropne gówno!
Kilka świetlistych promieni minęło go, w tym jeden dokładnie o cal minął jego głowę. Przeklinał siarczyście pod nosem, tworząc dosyć sporą kulę energii, rzucając ją im pod nogi. Mała eksplozja spowodowała drastyczne zmniejszenie się liczby osób, które go ścigały.
Bardziej przejęty pościgiem niż patrzeniem pod nogi potknął się o własną sukienkę. Było to chyba najszczęśliwszym co go tego dnia spotkało, ponieważ jedno z zaklęć przeleciało mu dzięki temu nad głową.
Szybko pozbierał się jednak nie nacieszył się długo swym szczęściem. Poczuł ból w całym ciele, po czym stracił nad nim kontrole. Jego umysł zaczął robić się zupełnie ciemny, a ostatnią myślą jaka w nim zabrzęczała było „Kurwa, zaklęcie ogłuszające”


~~*~~


Świadomość bardzo powoli i boleśnie powracała do umysłu młodego Nekromanty. Zaczynał czuć niewiarygodnie niewielki ciężar swojego ciała, nieprzyjemne mrowienie w kończynach i przeraźliwe zimno, zupełnie jakby był nagi… Zaraz! Jest nagi!
Powoli otworzył oczy z cichym jękiem, czując okropne pulsowanie głowy. Jak… On… Nienawidził… Zaklęć… Ogłuszających…
- Och! Widzę, że nasz gość się obudził.- powiedział cichym sykiem mężczyzna stojący przed przykutym do ściany młodzieńcem.- Ty musisz być Necro Green racja? Słyszałem o tobie. Powiedzmy sobie szczerze, masz niezłą reputacje niezrównoważonego psychicznie, opętanego szaleńca.- mag zaśmiał się chłodno, na co grabarz splunął mu pod nogi.
Mężczyzna warknął gardłowo, po czym wymamrotał groźnie brzmiące słowa. Po chwili całe ciało Necro ogarnął okropny ból. Ten jednak zamiast wrzeszczeć z bólu, zaczął się szaleńczo śmiać.
- Och proszę, pan wytrzymały…- powiedział nieznajomy, chwytając w dłoń nóż i z rozmachu wbijając go w bok Greena, po czym polno i boleśnie wyjmując go, powoli obracając nim w jego ciele. Młodzieńca jednak to zupełnie nie ruszało. Nadal się śmiał i śmiał co doprowadzało chłopaka do szaleństwa.
- Memento Mori… śmieciu…- wyszeptał między falami opętanego śmiechu. Coraz bardziej wściekły mężczyzna przyłożył nóż do części ciała Necro, której żaden mężczyzna nie chciał by stracić.
W tym momencie jednak zamarł, wypuścił nóż z ręki i upadł z łoskotem na podłogę,
- No nie mogłeś tego powiedzieć wcześniej! Zobacz jak wyglądasz! Cały we krwi!- Knox wyminął ciało nieprzytomnego mężczyzny i krótkim zaklęciem uwolnił młodego Nekromantę, łapiąc go w odpowiedniej chwili. Spokojnie posadził go na krześle stojącym obok, zarzucając mu na ramiona swój płaszcz.
- Nie mogłem… To było zbyt zabawne, bym to tak szybko przerywał. Ale w sumie zjawiłeś się idealnie.- stwierdził Necro zachrypniętym od opętanego śmiechu głosem.
- Tia… Gdybym przybył o kilka sekund za późno, byłbyś wykastrowany…- powiedział ze śmiechem Gabriel, po czym pomógł wstać Necro i ruszył z  nim w stronę jednej ze ścian.
- Nie mógłbym mieć dzieci… To takie straszne…- Grabarz wywrócił dobitnie oczami, a z jego słów wręcz kapała ironia.
Sam agent OMV zaśmiał się cicho naciskając jeden z kamieni na ścianie, co sprawiło iż ściana pchana jakimś dziwnym mechanizmem obróciła się wraz z nimi w stronę tajemnego przejścia.
Na jego końcu stał kolejny osiłek. W jego stronę osłabiony Necro posłał słabą kule energii, która skutecznie jednak zwaliła go z nóg. Knox spokojnie wyprowadził Necro na zewnątrz prowadząc do karocy.
- Nigdy więcej nie zakładam sukienki.- oznajmił Necro spokojnie siadając po chwili w jej środku. Za nim wsiadł jego współpracownik, który jednocześnie nakazał woźnicy jechać. Gdy byli w bezpiecznej odległości wypowiedział jakieś ciche słowa i rozległo się kilka wybuchów, a następnie huk walącego się zamku.
- Niech nie żyje bal!- powiedział cicho Green i zamknął oczy. Gabriel z westchnieniem nie zważając na protesty młodzieńca odchylił kawałek płaszcza i przyłożył dłoń do rany, szepcząc niezrozumiałe słowa. Rana momentalnie się zasklepiła, nie zostawiając po sobie żadnego śladu.

~~*~~


Obaj mężczyźni stali przed domem Grabarza naprzeciwko siebie. Popołudniowe słońce delikatnie oświetlało ich zadowolone twarze, jakiś ptak śpiewał radośnie, na ulicach wschodniej części miasta panował gwar, a z ogrodu Nekromanty niosły się słodkie zapachy świeżych kwiatów.
- Aż szkoda się żegnać.- stwierdził cicho agent OMV patrząc na Necro.- Tak dobrze mi się z tobą pracowało.- dodał z uśmiechem, który młodzieniec odwzajemnił w bardzo typowy dla siebie sposób.
- Nie licząc tej sukienki, też dobrze mi się z tobą pracowało.- stwierdził Green i oblizał swoje bladoróżowe wargi, jednocześnie przestępując z nogi na nogę.
- Dobrze. Muszę wracać niestety. Żegnaj Necro, przyjacielu…- powiedział Knox i odwrócił się na pięcie.
- Żegnaj Gabrielu.- odpowiedział mu Green z uśmiechem po czym dodał tak cicho by nikt tego nie usłyszał:- Przyjacielu…