Ciężko odnaleźć się w nowym miejscu. Nawet jeśli kiedyś o nim słyszeliśmy. Dodatkowo, jeśli nie znasz nikogo kto mógłby ci pomóc.. zginiesz. Najgorzej jest jednak ze świadomością, że jesteś inny. Że nie masz do kogo zwrócić się o pomoc...
Jestem Francisco i wbrew pozorom nie jestem zwykłym mężczyzną. Jestem rasą wyższą niż człowiek, jak uważa większość. Jestem z rasy Złotych Aniołów. Rodzimy się inni i nie żyjemy ze zwyczajnymi śmiertelnikami, chociaż mamy z nimi pewnego rodzaju bezpośredni kontakt. Mieszkamy w podniebnym królestwie Caelum.
Od wieków toczymy wojnę z królestwem Infernum. Pilnujemy by nieczyste moce nie zagrażały ludziom na ziemi. Jesteśmy niemal aniołami stróżami, lecz pilnujemy ogółu.
Zawsze byłem dobry, jak przystało na anioła. Urodziłem się nim i żyłem wśród nich bardzo długo.
Niestety odkąd zostałem wygnany dzieją się wokół mnie dziwne rzeczy. Doznaję uczuć, których wcześniej nie znałem. Pożądania, nienawiści..
Czuję się tu źle. Czynię zło. Wciąż mam nadzieję, że kiedyś wrócę tam skąd przybyłem, że znowu będę dobry. Moja wola jest zbyt słaba wobec tego świata. Gdy wiedziesz życie marynarza zapominasz o tym co dobre, a co złe. Walczysz z losem, żeby tylko mieć co włożyć do ust. Żeby zaspokoić głód. Głód, którego pojęcia nie rozumiałem..
Zacząłem oddychać. Chociaż tego nie potrzebuję. Powoli przenieniam się w śmiertelnika, trace swe anielskie moce. Dla mnie to jak koniec świata. Szukam pocieszenia w winie i rumie. Tracę świadomość. I zaznajamiam się ze śliczną, młodą dziewczyną. Lecz tylko na jedną noc...
Moje życie to koszmar dla kogoś takiego jak ja. Chcę wracać, ale nie wiem jak. Cierpię. Powoli umieram.
Szukam miejsca dla siebie. Co wieczór ta sama słona bryza smaga moją twarz oznajmiając, że należę do morza. Ale ja nie chcę. Pragnę za wszelką cenę uciec, jednak nie mam gdzie. Szukam ratunku. I dobijam do portu...
~*~
Imię: Francisco Gabriell z rodu Złotych Aniołów
Wiek: nieokreślony dla człowieka. Ludzie sugerując się wyglądem dają mu 19 lat.
Wygląd: Zadbany, pożądnie ubrany blondyn o pięknych niebieskich oczach i ciepłym spojrzeniu, Dobrze zbudowany, wyprostowany, sprawiający wrażenie dżentelmena.
Charakter: Zmienny. Trudno go określić. Szanuje kobiety o ile one same się szanują.
____________________________________________________
Po pierwsze wybaczcie, że tak późno, ale było dużo nauki. Toteż informuję, że nadal mam jej dużo, więc nie będę wciąż siedzieć na blogu. Mimo to postaram się często wpadać i odpisywać. Nie lubię nudnych wątków, więc liczę na kreatywność, ale chęć na nie wyrażam wielką! KP krótka, aczkolwiek będzie ulegała zmianom (mam nadzieję). Witam i liczę na miłą grę.
[hm. postać ciekawa, więc nie wiem czemu jeszcze nikt Cię nie przywitał. w każdym bądź razie robię to ja - witam i zaproponowałabym wątek gdybym miała jakiś pomysł.]
OdpowiedzUsuń[ostatnio mam trochę zaliczeń i kolokwii i innych badziewi na głowie, więc będę wdzięczna za zaczęcie :D]
OdpowiedzUsuń[biologia eksperymentalna^^]
OdpowiedzUsuńJesień. Jesień dla wiedź oznaczała jedno - wzmożoną aktywność Inkwizycji i więcej klech na brudnych uliczkach. No tak.
Ale jesień oznaczała też wiele innych rzeczy, jak chociażby goblinie karawany... Rzecz jasna, nie w mieści, no gdzie tam. Przecież Kościół zawzięcie utrzymywał, że nie ma takich ras jak elfy, krasnoludy, czy gobliny, a przecież ona sama była elfką o ponad trzysetletnim doświadczeniu. Ale to inna bajka i nie na teraz.
Goblinie karawany. Jeden goblin stawał drugiemu na ramionach, owijali się obszernymi płaszczami i tak mogli udawać wysokich Dwunogich, jak to określali mieszkańcy ciemnych, podziemnych tuneli. I to oni właśnie cieszyli Iskrę najbardziej. Bo czymże jest wiedźma bez swojej miotły?
A przecież każdy wie, że najlepsze (i najdroższe) miotły produkują... Gobliny.
Tak się składało niefortunnie, że tego ranka poszła do Bringsa i miała już zakupić nową, o brzozowym trzonku i ślicznie wyglądających witkach, kiedy to tuzin żołnierzy wpakował się do prowizorycznej karczmy i okrzyknęli, że szukają goblinów. Tak więc jej sprzedawca umknął, a ona postąpiła tak samo. Przecież jej też szukali.
Nie powinna wtedy chędożyć tego księdza wbrew jego woli... teraz było z tego stanowczo zbyt dużo kłopotów.
Aktualnie szła okrężną drogą do domu; przez port i mały targ, ażeby dostać się na obrzeża wioseczki. Byleby do domu. Zimno jej nie dotykało, bowiem czarownica od lat praktykowała starą, zielarską sztuczkę, która wymagała minimalnego nakładu magii, a proszę, jakie były efekty. Nawet miała rumieńce na twarzy, co ludzie brali za efekt zimna, a nie gorąca. Ludzie nigdy nie potrafili patrzeć. Ani słuchać. W sumie ludzie... Ludzie byli dla niej bardzo prymitywną formą.
Dlatego z początku szła pewnym krokiem, nie patrząc po bokach, bowiem uważała, że każden jeden tu to ludź i nie zasługuje na uwagę ukrywającej się wiedźmy. Ale z kolei, jeden z mijanych wydał się jej zbyt podejrzany, albo była już zbyt przewrażliwiona na swoim punkcie. Krótko po tym jak usłyszała westchnienie stanęła i chwilę analizowała sytuację. Czy mógł być to szpieg Inkwizycji? No, nie, oni pachną inaczej. Zatem, czy jest to jakiś chędożony klecha z krucyfiksem? Nie, ten za mało wionął trunkiem... Wobec tego...
- Cóż ci się stało panocku, że tak wzdychasz jakby ci dziewkę utopili? - zagadnęła ni z tego ni z owego nagle zaglądając mu przez ramię. O tak, Iskra gdy chciała potrafiła się bezszelestnie podkraść i nieźle wystraszyć - Zmarzniętyś. Kubek herbaty oferuję, całkiem za darmo - i założyła ręce na biodra, uśmiechnęła się kącikiem ust zastanawiając się, cóż za dziwadło tym razem się jej trafi.
Bo to, że nie był wrogiem zostało już ustalone. Teraz reszta.