Są historie które zaczynają się dobrze, a kończą źle. Są też takie, które zaczynają się źle, ale mają pozytywny koniec. Gabriel miał pcha. Czegokolwiek się nie tknął, kończyło się źle. Nie dlatego, że był niezdarą, o nie. Po prostu zawsze coś musiało stanąć na drodze. Od małego musiał stawiać opór największym przeciwnikom, uodpornił się na ból, był szkolony na wojownika. Nikt jednak nie pytał go co chciałby robić w życiu.
Jako nastolatek |
Z osobistym zdziwieniem, skończył na pokładzie statku. Początkowo pływał pod banderą handlarzy, potem los zechciał, że kapitan jednego z pirackich statków dojrzał w nim swego następcę. Podczas jednego z pirackich napadów, Gabriel został uprowadzony i zamknięty pod pokładem Kochanki Mórz. Wtedy słuch o nim zaginął. On sam został przekonany, aby szkolić się na owym okręcie, bo… pozwolono mu tańczyć. Kapitan bowiem zdawał sobie sprawę, że chłopak ma talent, który go uskrzydla, pozwalał mu doskonalić tę sztukę, a kiedy okazało się, że jest przydatna w walce, Gabriel stał się jego oczkiem w głowie, niemal synem.
Ojcem się nie przejmował. Wiedział bowiem, że uzna go za zmarłego na morzu, a któryś z jego braci przejmie po nim pałeczkę. Dla niego najważniejsze było to, że mógł robić to co kochał. Po wielu miesiącach żeglugi pokochał ją równie bardzo jak taniec. Grabił, zabijał i zabierał do niewoli z zimną krwią słuchając rozkazów kapitana. Nigdy nie powiedział słowa „nie”. I to się Brodatemu podobało. Dbał o niego, zawsze był czysty i najedzony, dostawał niemal połowę łupów które sam zebrał i.. żył w dostatku.
Historia jednak lubi się powtarzać więc młody Gabriel znów miał pecha, po kilku latach żeglugi dobre się skończyło. Na statek napadli inni piraci i znaczna część załogi zginęła. Nie wiedział kto, ale miał nadzieję, że kiedyś pozostali odbudują to co utracili, odnajdą go i zabiorą ze sobą. On sam dotarł do wybrzeża kompletnie mu nieznanego. Mokry, zmęczony, głodny i ranny. Był zły. Zły na samego siebie, że nie mógł nic zrobić. Że patrzył jak jego całe wspaniałe życie umiera, jak Kochanka Mórz idzie na dno, a wraz z nią jego przyjaciele.
Zaczął szukać domu. Zaraz po tym jak został odnaleziony i opatrzony przez mieszkankę półwyspu, wyruszył w głąb lądu. Szlajał się i nigdzie, w żadnym napotkanym mieście nie odnalazł miejsca dla siebie. Doszedł aż na przeciwległy brzeg i przekroczył granice Valnwerdu. Zmęczony, głodny i brudny po wielu stoczonych po drodze walkach wszedł między budynki, przysiadł przy progu jednego z domów i prosząc tego kogoś kto rządzi światem o pomoc zasnął. Śniło mu się morze..
Godność: Gabriel Davis
Wiek: około 25 lat
Rasa: Człowiek,
jednak nie jeden przeciwnik uważa go za coś ponad ludzkiego. Może coś w tym
jest...?
Wygląd zewnętrzny:
Wysoki i szczupły. Dobrze zbudowany o karnacji zdrowej, smagniętej słońcem. Na
jego ciele malują się liczne blizny po stoczonych walkach. Ciemne oczy, które
często nie patrzą na tego z kim ma do czynienia (nie lubi kontaktu wzrokowego)
oraz ciemne włosy o zapachu wzburzonego morza.
Charakter: „Najbardziej
posłuszny uczeń jakiego miałem!” mówili jego nauczyciele oraz sam kapitan
Kochanki Mórz. Porządny, jednak często wychodzi ze skóry dżentelmena, lubi się
bowiem zabawić. Nie lubi nieprawości i szczerze denerwują go osoby namolne i
nadpobudliwe. Jest dość skryty i trzeba mieć jego zaufanie, żeby coś
powiedział.
~*~
Mam szczerą nadzieję na wszelkie wątki i wielkie chęci. Proszę więc pisac i się nie bac. Z góry wybaczcie jeśli dłuższy czas nie odpiszę, wiadomo czemu myślę... Ale będę się starac znalezc czas na grę. Miłej gry!
[Witaj na blogu! Życzę udanej gry i zapraszam do wątku. Jednak nie wypada przychodzić bez pomysłu, a więc uznajmy, że po prostu przyszłam się przywitać i grzecznie zaprosić... :D]
OdpowiedzUsuń[Witamy w Valnwerdzie. :> Masz może jakiś koncept na wątek?]
OdpowiedzUsuńRaisha energicznie potarła ramiona, patrząc w zasnuwające się chmurami niebo. Szkoda, że pogoda ostatnio tak szybko się zmieniała. Jeszcze poprzedniego dnia była pewna, że dostanie udaru, a dzisiaj? Przeraźliwy ziąb, wiatr i na dodatek gdzieś daleko słychać było grzmoty. Zacisnęła wargi. Burza zapewne nie miała ominąć miasta, skoro tak się ochładzało. Rzuciła naokoło wzrokiem, nie kryjąc irytacji. Nie lubiła spotkań z klientami w terenie, ale jeszcze bardziej wyprowadzała ją z równowagi niepunktualność. Uznawszy, że czeka już wystarczająco długo i że to nie jej powinno zależeć, odwróciła się, by odejść.
OdpowiedzUsuńDrgnęła i odruchowo cofnęła się o krok. Co prawda, tylko po to, by za moment szybko zbliżyć się do mężczyzny i podtrzymać go za ramię. Widziała go kilkanaście minut wcześniej, kiedy leżał przy progu jakiegoś domostwa, jednak teraz nie wyglądał na pijanego. Wyglądał na potwornie zmęczonego, wygłodzonego i mdlejącego.
-Panu nie potrzeba Pandarum - zaoponowała, mierząc go zaniepokojonym wzrokiem. Nie chodziło nawet o to, że każdy uzdrowiciel ma obowiązek udzielenia pomocy. Po prostu widziała, że nieznajomy z ogromnym trudem utrzymuje się na nogach, a jego wzrok niebezpiecznie rozmywa. - Panu potrzeba jedzenia, wody i snu? Jak się pan nazywa?
Grymasy na twarzy mężczyzny nie uchodziły jej uwadze. Niedokończone zaklęcie może i nie obdarowało jej głosem, jednak wyjątkowo skrupulatnie skupiło się na tym, aby odczuwała cienie uczuć innych ludzi. To miało pomóc jej w oddzieleniu tych sprawiedliwych od łotrów, których miała tępić, jednak w konsekwencji przynosiło sporo bólu. Nie zawsze, ale jednak zazwyczaj.
OdpowiedzUsuń- Rozumiem. Też nie pamiętam nazw miejsc w których byłam. Było ich strasznie wiele, nie sposób zapamiętać wszystkich, kiedy spędzało się tam zaledwie kilka dni. - Skinęła głową i znów spojrzała na mężczyznę. - Coś cię trapi. - Bardziej stwierdziła niż zapytała.
Ravenika
- Nie... - Zaczęła, jednak chwilę później znów nastała cisza - Właściwie to nie wiem. - Zdradziła, właściwie dość bezradnie. Westchnęła ciężko i spojrzała w niebo. - Ciężko mi zrozumieć ludzkie uczucia. Jedyna osoba która mogła mi pomóc zginęła wiele lat temu, od tego czasu podróżuję sama. Czasem czuję coś, co wy nazywacie tęsknotą, a przynajmniej tak mi się wydaje. To takie uczucie pustki gdzieś w środku, prawda? - Spytała. Chwile później pokręciła głową. - Nie ważne. - Poprawiła miękki materiał zasłaniający dolną część jej twarzy czując, że coś musi zrobić z dłońmi. Wciąż pozostawała czujna. Ona jak mało kto wiedziała co potrafi czaić się w ciemności. - Jednak myślę, że zaczynanie wszystkiego od początku ma też swoje dobre strony. Każdy początek jest wolny od błędów, czy złych decyzji, mam rację? - Spytała.
OdpowiedzUsuńRavenika
Jego słowa miały sens, jednak ona nie potrafiła go zrozumieć, nawet jakby chciała. Jej życie polegało na niszczeniu piekielnych stworów. To robiła od zawsze i będzie robić tak długo, aż w końcu trafi na silniejszego od siebie. To rozkazał jej ojciec, po to powołał ją do istnienia. Jej myśli biegły dość jednotorowo. Nie miała okazji, aby przeżyć cokolwiek odbiegającego od tej zasady.
OdpowiedzUsuńŹrenice fioletowych oczu poszerzyły się znacznie, kiedy księżyc skrył się za chmurami. Nie miała problemu z widzeniem w ciemnościach, w końcu była nocnym stworzeniem, w brew jej woli, ale jednak. - Skończyło... może na nowo zaczęło? - Spróbowała, jednak po chwili przestała drążyć. Nie umiała go ani pocieszyć ani pomóc, więc puste słowa nie miały żadnego znaczenia. - Nie możesz wrócić do tego, co kochasz? - Tego akurat była ciekawa. Nie wiedziała czym jest miłość, co znaczy naprawdę kochać to co się robi. Znała jedynie obowiązek.
Rave
-Panie Davis, proszę... - zaczęła, jednak atak kaszlu zaniepokoił ją dużo bardziej niż ogólne osłabienie. Tym bardziej, że oddech mężczyzny bardzo szybko zmienił się w rzężenie. - Kurwa! - Chwyciła go, starając się utrzymać, kiedy tylko zaczął osuwać się na ziemię, dusząc. Natrafiła wzrokiem na kropelki krwi, które opadły na rękaw jej płaszcza. Przebite płuco? - Ej, wy! - krzyknęła do gawędzących nieopodal mężczyzn, układając nieznajomego na bruku. Musiała przetransportować go do... cholera jasna, pomyślała. W szpitalu obecnie zmagali się z epidemią jakiegoś diabelstwa. - Proszę szybko zabrać tą deskę z tamtego straganu, zrobimy z niej nosze - zarządziła. - Jestem lekarzem, będziecie winni śmierci tego człowieka! - krzyknęła. Podziałało. Jak zwykle. Zauważyła nawet, że jeden z przechodniów także przyłączył się do pomocy, przybiegając do niej z bukłakiem wody.
OdpowiedzUsuńZwilżyła dłonie i mocno poklepała mężczyznę po policzkach. Stracił przytomność. Niedobrze.
-Teraz delikatnie połóżcie go na tym i podnieście - dyrygowała, przytrzymując jego głowę. - Proszę za mną.
Zamilkła i spuściła głowę nic więcej nie mówiąc. Faktycznie, pytanie które zadała nie miało sensu, bo tak jak powiedział, nie szedłby z nią przez ten las. Irytacja biła z jego osoby na tyle wyraźnie, aby zrozumieć co się stało.
OdpowiedzUsuńOwszem, zwykle była tą, która słucha, jeżeli już ktoś w ogóle miał ochotę do niej mówić. Zwykle kończyło się na strachu i ucieczce. Częściej ze strony Raveniki. Ona nie mogła skrzywdzić niewinnych osób, jednak niewinne osoby nie wiedziały, że stoi po ich stronie i próbowały się bronić. Legendy o Shavri Zaresh krążyły już chyba wszędzie i nie koniecznie mówiły prawdę.
- Przepraszam, to było głupie pytanie. - Mruknęła cicho.
Ravenika
Cholernie trudno było dogadać się z ludźmi, którzy albo naprawdę chcieli pomóc, albo po prostu uwierzyli w jej groźbę. Nie mogli zrozumieć, że muszą nie tylko go nieść, ale także przytrzymywać jednocześnie na boku, żeby nie udławił się krwią. Zdjęła płaszcz i kazała im zrobić to samo. Zwinąwszy ubrania w rulon, podłożyła go pod ciało i głowę Davisa tak, by unieść je na bok i umożliwić wypływanie krwi z jego ust. Na prowizorycznych noszach donieśli go, jakimś cudem żywego, do jej domu.
OdpowiedzUsuńDopiero teraz mogła mu naprawdę pomóc. Szybko zrzuciła wszystko ze stołu w pracowni i kazała go tam położyć, a potem bezczelnie wygoniła na ulicę. Musiała zacząć działać. Rozcięła ubranie mężczyzny, by odsłonić klatkę piersiową i delikatnie ją ucisnęła, w celu zlokalizowania miejsca złamania. Najpierw wymamrotała zaklęcie, dzięki któremu stworzyła mu coś na kształt sztucznych płuc. Po prostu mógł oddychać na tyle normalnie, żeby nie korzystać z przebitego narządu, nie męcząc się przy tym tak, jak dotychczas. Trudnością było utrzymanie zaklęcia, które wymagało skupienia, ale nawet chwila była ważna. Później uśmierzyła jego ból i zabrała się do pracy.
Raisha siedziała na podłodze, opierając głowę o szafkę za sobą. Spała, nie zwracając uwagi na skapującą ze stołu krew. Była nie tylko wycieńczona fizycznie, ale także psychicznie. Udało jej się dostać do płuca, naprawić je, a po tym wszystkim zaszyć rany mężczyzny i zabandażować klatkę piersiową, ale to wszystko wymagało od niej ogromnego wkładu energii magicznej. Nie była nawet pewna, czy jego organizm nie zbuntuje się przeciwko takiej dawce, dlatego mimowolnie co kilka minut budziła się i wsłuchiwała w ciężki, ale rytmiczny oddech.
Wzruszyła lekko ramionami. - Nic się nie stało, naprawdę. - Odpowiedziała. W zasadzie nie czuła się urażona, choć jej duma powinna zwijać się ze złości. Jednak nie teraz. Przecież nie próbował jej obrazić specjalnie
OdpowiedzUsuń- Właściwie to nigdy się nad tym nie zastanawiałam. - Przyznała niepewnie. Nie miała kiedy, ani też nie pomyślała, by rozważać co lubi a co nie. Tęskniła za słońcem. To jedyne, co wiedziała na pewno. - Zobaczmy dokąd płynie. - Zaproponowała i ruszyła wzdłuż nurtu. W końcu ich wyprawa nie miała żadnego celu, a teraz w końcu go odnalazła.
Ravenika
[Przepraszam, że tak krótko. Jeszcze się rozkręcę :)]
OdpowiedzUsuńDrgnęła gwałtownie, słysząc łupnięcie i jęk bólu. Dlaczego większość ludzi reagowała w ten sposób, w idiotycznym wyrazie - czego? buntu? przerażenia? - zrywając się z łóżka. Tudzież stołu, ale nie była w stanie sama go przenieść.
OdpowiedzUsuń-Panie Davis - zaczęła, celowo posługując się jego nazwiskiem. Mógł nie pamiętać "spotkania" na ulicy - proszę nie wstawać. - Podniosła się i podeszła do stołu, dla pewności przytrzymując mężczyznę za ramię. - Witam wśród żywych. Oddychanie sprawia panu bardzo dużą trudność? - Zerknęła na jego twarz, oglądając bandaże. Jak na razie nic nie przemakało, chociaż po takim gwałtownym ruchu nie byłaby tym zdziwiona. Miała nadzieję, że teraz nie straci przytomności, bo problemem było nie tylko to nieszczęsne płuco, ale także skrajne wycieńczenie.
Nigdy nie rozważała istoty piękna, zwłaszcza swojego. Miała dwoje oczu, nos, uszy, była podobna do ludzi, którzy ją otaczali, co ułatwiało jej pracę. No... może nie do końca, gdyż opinie o Shavri Zaresh nie były zbyt pochlebne. Głównie dlatego, że demony, które zabijała, zachowywały swoją ludzką formę. Zwyczajnie w oczach ludzi uchodziła za morderczynię. Nawet nie zdawali sobie sprawy ile razy ocaliła ich życie, a nawet całe miasta.
OdpowiedzUsuńSplotła dłonie za plecami, wsłuchując się w szmer strumienia. Jako, że pozbawiona była głosu, każdy inny dźwięk, nawet ten najmniejszy był dla niej niezwykle ciekawy. Oczywiście najbardziej interesowały ją ludzkie głosy, toteż z przyjemnością wsłuchiwała się w mocny, głęboki głos mężczyzny, który szedł obok niej. Drgnęła, słysząc pytanie. Nie było ono wcale takie łatwe, jak się mogło wydawać na pierwszy rzut oka. - Jestem tu, bo zbyt dużo zła kryje się w ciemnościach. - Odparła, w zasadzie nie bardzo wiedząc co powinna. Nie umiała kłamać, zawsze mówiła prawdę. I to w pytaniach do niej kierowanych było zawsze najgorsze.
Z każdym kolejnym krokiem las przerzedzał się, aż wyszli na małą, leśną polanę. Strumień poszerzył się znacznie, łącząc z leśnym jeziorem. Marszcząca się tafla wody zniekształcała odbijający się weń księżyc. - Moim zadaniem jest niszczyć to co może zagrażać ludziom. - Dodała po chwili milczenia.
Ravenika
(Witam i o wątek pytam ;). Zacząć mogę, ale z pomysłami coś u mnie kiepsko ...)
OdpowiedzUsuńPokiwała głową, jednak sama nie potrafiłaby sprecyzować konkretnego powodu, dlaczego. Być może zadowoliło ją to, że po odezwaniu się, mężczyzna nie zaczął się krztusić i pluć krwią. Być może powodem był jego stosunkowo duży spokój, jeśli wziąć pod uwagę ból, który z pewnością odczuwał. Nie chciała faszerować go magią do tego stopnia, by wcale go nie odczuwał- byłoby to nie tylko niebezpieczne, ale także niekorzystne. W końcu po pewnym czasie będzie musiał zająć się sobą sam. Posłała mu lekki uśmiech, kiedy wpatrywał się w nią z ogromnym pragnieniem w oczach i odeszła od stołu po dzbanek z wodą. Nie mdlał, przynajmniej na razie, więc warto było utrzymać ten stan.
OdpowiedzUsuń-Proszę ostrożnie - poinstruowała go, pomagając mu delikatnie się unieść i napić, małymi łyczkami, wody z kubka.