Chłopak nie mógł znaleźć sobie miejsca w całym tym małym pomieszczeniu, który był jego pokojem w porcie. Ale również nie mógł wyjść na dór przez szalejący na dworze deszcz. W takie dni nawiedzają widma przeszłości każdego z nas...
-Która
to już Inkwizycja?- starszy mężczyzna pod pięćdziesiątkę, zaśmiał się trzęsąc
swoim brzuchem. Branwalather tylko skinął głową i ponownie wskazał na jego
karczmę- Nie ma w tym nic śmiesznego. Z rozkazu Świętego Kościoła, mam przeszukać
pańską karczmę i zabić każdego magicznego osobnika- chłopak patrzył przed
siebie. Wybił tą formułkę na pamięć. Dobrze wiedział iż gospodarz skrywa co
najmniej sześć magicznych istot. Sześć! To była obraza Świętego Kościoła.
Mężczyzna westchnął głęboko i obniżając głos odpowiedział- Co oni wam zrobili?
Przecież też są po części ludźmi- położył swą masywną dłoń na ramieniu
młodszego Inkwizytora- A więc jak? Odpuść ten jeden raz synu- chłopak prychnął
i strząsnął jego dłoń ze swego ramienia. Minął go w drzwiach i powiedział
ozięble- Brać go, zostaje oskarżony o pomoc wrogom. Wykonanie wyroku za dwie
godziny- gospodarz zatrząsł się gdy dwóch innych Inkwizytorów złapało go w
żelaznym uścisku. Wyrok mógł być tylko jeden; śmierć. Tymczasem Branwalather
wchodził już po schodach do góry cicho mamrocząc święte słowa do walki-
„Posłałeś mnie abym zabił nasienie szatana”- otworzył pierwsze drzwi z kopa i
zabił znajdującą się w środku młodą kobietę. Nawet jeśli była nie magiczna, nie
można było ryzykować. I tak każde drzwi po kolei z nową pieśnią na ustach. Przy
ostatnich drzwiach nawet się zawahał. Biła od nich naprawdę potężna moc. Wyjął
swój błyskacz, aby w razie potrzeby porazić istotę. Otworzył drzwi jak
pozostałe z kopa. Ujrzał kobietę wpatrującą się w okno. Powiedział chłodno-
„Daj mi sił do walki z tym co plugawe i złe”- w tym momencie kobieta odezwała
się niezwykle ciepłym głosem- Co plugawe i nieczyste? A czy my kogoś zabijamy?
Czy zarzynamy wkoło innych jak wy to robicie?- chłopak wycelował w nią
błyskacza. Powiedział spokojnie- Me zadanie to poświęcenie, obowiązek i
przywilej- kobieta nagle zniknęła i pojawiła się zaraz przed nim stykając się
prawie swoim nosem o jego nos. Uśmiechając się ciepło odparła- Dlatego zabiłeś
cenne Ci osoby?- ciemnowłosy zadrżał. Wiedźma. Czyta w jego wspomnieniach… Zagryzł
ze wszystkich sił zęby i obrócił dłoń z błyskaczem celując wprost w jej żebra.
Ona pokiwała przecząco głową. W jednym momencie Branwalather nie mógł się
ruszyć. Praktycznie warcząc odrzekł wpatrując się jej w oczy- „Oto Panie wróg
nieopisany, pomóż mi go zgładzić ku Twej chwale”. -Kobieta zaśmiała się
donośnie i odparła ciepło- Syczysz i jeżysz się niczym kot~ A więc i Nim bądź-
powiedziawszy pocałowała go. Chłopak poczuł niezwykły ból w skroniach. Po
chwili mógł już się ruszać, więc bez chwili wahania wystrzelił z błyskacza.
Przy zerowej odległości od lufy, wiedźma padła od razu martwa, z wielką dziurą
w miejscu lewego płuca. Chłopak tym czasem zachwiał się i upadł obok niej na
podłogę. Wpatrywał się w jej puste oczy i ciepły uśmiech. Wkrótce stracił
przytomność. Obudził go zapach dymu. Otworzył oczy i z przerażeniem stwierdził
iż nadal znajduje się w gospodzie, która teraz została podpalona. Ale dlaczego
go nie wyciągnęli?! Spróbował wstać lecz czuł się naprawdę dziwnie i ociężale.
Postanowił zawołać kogoś na pomoc. Nabrał powietrza w płuca i krzyknął. Lecz
zamiast wezwania usłyszał głośnie miauknięcie. Otworzył szerzej oczy i wstał na
czterech łapach. Wpatrywał się w nie z przerażeniem, ciągle w głowie
powtarzając mantrę „Panie pozwól mi pokonać złe siły i stanąć na powrót do
walki”. Udało mu się uciec z płonącego
budynku. Wiedział iż nie ma w takiej
postaci szans tłumaczyć się, skoro i tak wezmą go za zwykłego kota. A więc
uciekł w las. Chciał jakoś dotrzeć do głowy Świętego Kościoła, ale w tej
postaci? Nawet gdy zamienia się w człowieka, to uszy i ogon naprawdę zdradzają
iż jest.. właśnie czym? W ciągu swej podróży wielokrotnie podchodził do
samobójstwa. Skoro jest istotą magiczną to czyż nie tak powinien postąpić?
Dążył cały czas do jednego miasta. O którym było dosyć często wspominane w
dokumentach i raportach. Do miasta, które go w szczególności niepokoiło. Sam
pisał wiele pism do Ojca Świętego aby szturmem je wziąć ze względu na ilość
magicznych istot. Lecz zawsze zostawał wzywany do gabinetu, a Najwyższy
uśmiechając się ciepło odpowiadał iż lepiej jest tak jak jest, iż taka jest
wola Pana…
„Me życie składam w twe dłonie Mój Miły
Panie”
Nazywa się Branwalather Eixcyt Naindalin Sekan lecz podaje
się jako Kot. Nie chce swego imienia i nazwiska nawet wymawiać gdyż wie iż jest
ono zaszczytem dla Kapitana Pierwszej Szturmowej Jednostki Kościoła Świętego. Dla
niego, ten zaszczyt i honoryfikacje były wszystkim. Teraz jest
zmiennokształtnym. Kotem na dodatek. Jednakże przez ten cały rok i jego
myślenie zaczęło się zmieniać. Teraz, bez zbroi Zakonu i bez oręża, bez
problemu może wnikać w tłum magiczny. Przekonał się iż nie są do końca tacy,
jak reprezentuje ich Święty Kościół. Nie są bestiami. Są w połowie ludźmi. Chciał kiedyś porozmawiać o tym z Ojcem Świętym, lecz po rozmowie z pewnymi istotami magicznymi, porzucił ten cel. Szuka teraz sensu, czy też bardziej można rzec iż celu w swym życiu jako istota magiczna.
„Panie
dodaj mi sił w tych mrocznych czasach”
Często
znika. Od po prostu, nie czuje się zobowiązany tłumaczyć się komukolwiek z tego
gdzie znika czy też co wtedy robi. Nie ma przyjaciół. Ludziom woli nie ufać
gdyż nie każdy stanie w jego obronie, natomiast magiczne istoty… faktem jest iż
sam nim jest. Ale jak zaufać istotom które zabijał i o których słyszał tyle
strasznych historii? Na początku dokuczało mu to niemiłosiernie: samotność.
Jednak z czasem zaczął ją lubić. Co prawda, zapewne lepiej podróżowało by się
chociażby z jednym towarzyszem; gdyby się znalazł taki któremu potrafił by
zaufać… Zawsze czujny. Słucha uważnie nie tylko osoby z którą rozmawia ale
również odgłosów w koło, dzięki swoim kocim uszom. Nigdy się nie poddaje,
chociażby nie wiadomo jak w przegranej pozycji się znajdował. Nie zna
umiaru-szczególnie w pyskowaniu lub mówieniu wprost co sądzi. Od czasu do czasu
lubi powtarzać cicho pod nosem, Święte Sentencje; pamięta je i chce pamiętać
nadal- to one dodają mu sił. Przez swój nie wyparzony język i pakowanie się tam gdzie nie trzeba, wiecznie
chodzi zabandażowany. Uśmiecha się zawsze; choćby nie wiadomo jak bardzo byłby
smutny. Jest w mieście od niedawna a już próbuje coś zdziałać. Często ostrzega
domostwa na skraju miasta lub we wsiach obok przed spieszącymi do nich pojedynczymi
jednostkami Inkwizytorów. Sam nie wie dlaczego to robi. Niektórzy, którzy
dostali drobną pomoc od niego, w tej czy innej postaci, zawsze mówią: Ciemny
kot- nowy znak szczęścia!
„Niech
Cię prowadzi ręka boska- abyś szczęśliwie wrócił do domu”
Chłopak,
24 lata, 178cm wzrostu, wygimnastykowany i zwinny, półdługie ciemne włosy. Kolor oczu
zależny od nastroju, od ciemnej zieleni niczym środek puszczy po jasną zieleń oświetlonej łąki. Źrenice rozszerzają się i zwężają w razie potrzeby, lecz
także gdy nad czymś myśli lub wyczuwa zagrożenie czy też czegoś się boi i tak
dalej. Bandaże czy też inne opatrunki, wszędzie, na rękach, na nogach, na szyi,
czasami cały zabandażowany a czasami chodzi z bandażem na przykład tylko wokół
nadgarstka. Biseksualny- tak przynajmniej utrzymuje; nigdy nie miał okazji
sprawdzić tej teorii. Lubi najbardziej to co każdy kot-mleko i ryby- można by
rzec iż to jego pięta achillesowa. Kocimiętka działa na niego jak narkotyk. Ma
swój notesik w którym zapisuje gatunki i imiona poznanych istot magicznych;
kataloguje je. Niektóre podziwia a niektórych naprawdę się boi. Lubi zbierać
kwiaty od kiedy wiedźma zamieniła go w kota- nie wie dlaczego ale uważa iż to
po prostu zwykła złośliwość losu. Śpi gdzie popadnie w postaci kota: strychy,
wycieraczki, parapety. Nie jest to może wygodne, ale nie lubi się komukolwiek
narzucać. Za coś musi jednak kupować jedzenie więc jak na razie dostarcza ważne
listy i telegramy w obrębach miasta- zazwyczaj niesie wiadomości z portu. Lecz
także donosi małe paczki. Czasami jeszcze gubi się w mieście, ale szybko
odnajduje właściwą drogę. Potrafi słuchać i zapamiętywać, więc jeśli ktokolwiek
szuka informacji na jakikolwiek temat;
kieruje się właśnie do niego. Teraz często nazywa port swym domem; co jest po części prawdą. Każdy rybak który tam pływa, wie dobrze kto to "Kot". Często chodzi
do kościoła, aby pomodlić się i wypytać księży, by dodać sobie samemu otuchy i
woli życia. Płaszcz z kapturem i chowanie ogona ułatwia mu to zadanie.
Aktualnie zostawił swój doczesny cel życia. Próbuje odnaleźć się na nowo, z nowym życiem jako istota magiczna. Jednak nadal wierzy w Święte Sentencje czy też Modlitwy. Lecz oczywiście rozumie je na swój sposób. Nadal stara się iść drogą Pana, nie w sposób jaki nauczał go Zakon.
„Tobie oddaję całe swe życie, do Ciebie uciekam się po Twą
łaskę, dla Ciebie przelewamy krew bezbożników, o Tobie śpiewamy chwalebne
pieśni, Panie Przenajświętszy wesprzyj więc swych sług w słusznej walce”
(Chętny na wszelkie wątki w komentarzach~ Proszę także zgłosić wszelkie skargi lub niedomówienia. Za które z góry przepraszam.)