Imię: Ravenika
Wiek: 89 lat, choć wygląda na najwyżej 22.
Rasa: Shavri Zaresh
Profesja: Zabójca
Z krwi bóstwa moja
dusza, z ognia ciało.
Po
dawnych bogach, nawet tych zapomnianych od wieków zawsze pozostaje jakiś ślad.
Tajemniczy symbol, ruiny świątyni, zwoje zapisane przez kapłanów, gnijące
głęboko w podziemnych lochach.
Kropla krwi na obrośniętej mchem skale.
Gęsty las niemal całkowicie zasłonił starożytne miejsce
kultu. O bóstwie które było tam czczone już nikt nie pamiętał, kości wyznawców
dawno zmieniły się w kurz i pył. Jedynie zniszczone mury, kamienna posadzka,
którą rozsadziła natura swoją powolną, lecz nieugiętą siłą pamiętały energię
tego miejsca. Stanowcze, powolne kroki, gorący oddech unoszący się w powietrzu,
ciepło dłoni dotykającej murów. Pojawiał się zawsze, kiedy świątynia była już
pusta, ciesząc wzrok darami, jakie przynosili jego wyznawcy. Nigdy nie podniósł
na nich ręki, otaczał opieką i dlatego go czcili. Był dobrym bóstwem, które
rosło w siłę za każdym razem, kiedy wiarę jego przyjmowała kolejna istota.
Ten świat był piękny. Niedostępny dla niegodziwców, przyjazny każdemu, kto miał czyste intencje. Mógł odzwierciedlać raj w który wierzyli ludzie, jednak ci nie mieli nawet pojęcia o istnieniu tego wyjątkowego miejsca. Znajdował się w zupełnie innym czasie i przestrzeni. Urodzajną ziemię oświetlały dwa odległe słońca, a ogromny księżyc rozświetlał błękitem noc. Wszystko tam miało żywszą barwę, intensywniejszy zapach, bardziej miękkie bądź twarde, szorstkie lub aksamitne. Ogień palił bardziej, powietrze czystsze i pełniejsze, woda orzeźwiająca. To właśnie sprawiło bóstwo ukochane przez swoich wyznawców.
Ten świat był piękny. Niedostępny dla niegodziwców, przyjazny każdemu, kto miał czyste intencje. Mógł odzwierciedlać raj w który wierzyli ludzie, jednak ci nie mieli nawet pojęcia o istnieniu tego wyjątkowego miejsca. Znajdował się w zupełnie innym czasie i przestrzeni. Urodzajną ziemię oświetlały dwa odległe słońca, a ogromny księżyc rozświetlał błękitem noc. Wszystko tam miało żywszą barwę, intensywniejszy zapach, bardziej miękkie bądź twarde, szorstkie lub aksamitne. Ogień palił bardziej, powietrze czystsze i pełniejsze, woda orzeźwiająca. To właśnie sprawiło bóstwo ukochane przez swoich wyznawców.
Jednak
wszystko we wszechświecie, bez względu na to jak bardzo różnią się poszczególne
światy musi zachować równowagę. Było też inne bóstwo, trawione przez zazdrość,
roznoszące śmierć i zniszczenie. Niegodziwość płonęła w jego sercu, jedyne
czego pragnął, to władzy jaką posiadał jego brat. Nie rozumiał Prawdy rządzącej
światem, ukrywając się w ciemnościach chciał zgłębić tajemnicę, a im bardziej
tego próbował, tym bardziej wymykała mu się z rąk. Ogarnięty wściekłością
niszczył dzieło dobrego bóstwa, a wszystko czego dotknął umierało. Zło starło
się z dobrem, jednak dobro nie mogło zwyciężyć z siłą wściekłości mrocznego
bóstwa.
Deszcz dotknął wyschniętej ziemi. Wraz z nią upadły na nią szkarłatne krople krwi bóstwa. Opadły delikatnie na pokryty mchem kamień, a w nich tkwił uwięziony głos, niczym owad w bursztynie. Szeptał proroctwo. Zapowiadał przybycie istoty, która będzie niszczyć ślady działania złego bóstwa, które po zniszczeniu krainy swojego brata przeniosło się na Ziemię. Ślad dobroci po bóstwie, które pragnęło dobra, szczęścia innych istot.
Bo zawsze zostaje ślad po bóstwie. Nawet tym najdawniejszym, zapomnianym.
Kropla krwi na obrośniętej mchem skale.
Shavri Zaresh
Deszcz dotknął wyschniętej ziemi. Wraz z nią upadły na nią szkarłatne krople krwi bóstwa. Opadły delikatnie na pokryty mchem kamień, a w nich tkwił uwięziony głos, niczym owad w bursztynie. Szeptał proroctwo. Zapowiadał przybycie istoty, która będzie niszczyć ślady działania złego bóstwa, które po zniszczeniu krainy swojego brata przeniosło się na Ziemię. Ślad dobroci po bóstwie, które pragnęło dobra, szczęścia innych istot.
Bo zawsze zostaje ślad po bóstwie. Nawet tym najdawniejszym, zapomnianym.
Kropla krwi na obrośniętej mchem skale.
Shavri Zaresh
Kiedy znalazł ją nagą,
zakrwawioną na pogorzelisku, gdzie dzień wcześniej pożar strawił ogromną część
lasu nie wiedział co ma o tym myśleć. Zabrał ją jednak do domu, ubrał, nakarmił
i dał schronienie. Próbował dowiedzieć się kim jest, jednak dziewczyna nie
wypowiedziała ani słowa odkąd ją znalazł. Wydawała się zagubiona, jakby nie z
tego świata. Każda rzecz ją ciekawiła, czasem przerażała. Uczyła się jednak
bardzo szybko, po paru tygodniach pomagała mu w polu, przygotowywała posiłki.
Po następnych tygodniach w końcu usłyszał jej głos, jednak nie do końca tak,
jak się tego spodziewał. Jej usta wciąż nie poruszały się, z jej ust nie
wydobył się żaden dźwięk. Głos rozległ się w jego myślach. Na początku był
cichy, jakby dochodził z bardzo daleka, jednak z każdym kolejnym dniem stawał
się coraz wyraźniejszy.
Akceptował
to, że jest inna. Sam dawniej był kimś
zupełnie innym, niż zwykłym rolnikiem wiodącym spokojnie życie we wsi. Nauczył
ją wszystkiego, co sam potrafił zdając sobie sprawę, że jest już stary, pewnego
dnia może go zabraknąć, a ten świat jest niebezpieczny.
Kilka
lat później złe bóstwo odnalazło ją. Mężczyzna, który dał jej schronienie
zginął, a przeklęta, lecz żywa dziewczyna uciekła. Po raz pierwszy poczuła czym
jest ból straty kogoś bliskiego, a w jej sercu zagościło pragnienie zemsty.
Wraz z klątwą uświadomiła sobie powód własnego istnienia. Przysięgła sobie, że
spełni wolę swojego ojca.
Ravenika
Shavri
Zaresh na pierwszy rzut oka nie różni się wyglądem od zwyczajnych ludzi. 170cm
wzrostu, długie, ciemnobrązowe włosy, jasna cera, czarne oczy w kształcie
migdałów. Kolor tęczówek jednak zmienia się zależnie od woli Shavri. Raz
przybierają barwę głębokiego fioletu, a częściej złota. Źrenice potrafią zwężać
się jak u zwierzęcia w zależności od natężenia światła, co ułatwia
funkcjonowanie w mroku. Jej kości są znacznie twardsze od kości zwykłego
człowieka, może przeżyć upadek nawet ze znacznej wysokości, co nie znaczy, że jej
odporna na wszelkie ciosy, jej ciało ulega zranieniom tak jak każde inne. Na
prawej łopatce ma znamię w kształcie zawiłego symbolu bóstwa, z którego krwi
się narodziła.
Usta
wyposażone w mocne zęby oraz nieco wydłużone, jak u zwierzęcia kły, skrywa
maska. Często nosi kaptur i wygodny strój w ciemnych kolorach, który nie
utrudnia polowań, za to umożliwia ukrycie rozmaitej, wymyślnej broni.
Klątwa,
która ją dosięgnęła uniemożliwia jej wyjście na światło słoneczne, jest
wyczulona na zapach i smak krwi, co upodabnia ją nieco do wampira, jednak nim
nie jest. Krew nie jest jej potrzebna do życia, chociaż zdecydowanie
przyśpiesza gojenie wszelkich ran.
Jest
zwinna jak dzikie zwierzę. Potrafi poruszać się bezszelestnie, jakby wszelki
dźwięk wokół niej zamierał całkowicie. Znika w cieniach i porusza się z
nadludzką prędkością. Jest jednak też bardzo delikatną, wrażliwą na ludzki ból
istotą. Kiedy wie się jak, bardzo łatwo ją zniszczyć.
Jest
raczej samotniczką, chociaż wynika to bardziej z konieczności niż z jej własnej
woli, tryb życia jaki prowadzi nie pozwala na zawiązanie bliższych znajomości,
chociaż jest bardzo otwarta na ludzi. Wciąż nie do końca rozumie niektóre
ludzkie odruchy i uczucia, jest za to bardzo ich ciekawa. Ludzie kiedy ją
spotykają mają ją za niemowę, z resztą całkiem słusznie. Telepatycznie
porozumiewa się niezwykle rzadko z obawy przed reakcją na tą zdolność. Jej
największą wadą jest to, że jest niezwykle ufna. Zwykle potrafi wyczuć z kim ma
do czynienia, a przynajmniej odróżnić człowieka, czy też inną istotę od
wysłannika złego bóstwa, które próbuje zniszczyć Ziemię. Przy zabijaniu wrogów
staje się bezwzględnym mordercą, jest gotowa poświęcić własne życie za
bezpieczeństwo niewinnego człowieka. Jest też istotą bardzo dumną, bardzo łatwo
ją urazić. Sceptycznie podchodzi do wielu spraw, dobrze wie co to sarkazm i
ironia. Stara nie mieszać się do nie swoich spraw, wobec panujących konfliktów
między ludźmi pozostaje bezstronna. Na ziemię została wysłana aby ją chronić
przed złym bóstwem i to jest głównym, najważniejszym zadaniem.
Aktualizacja: 2 maja 2013r.
[Nie jest to do końca to, co chciałam przekazać, ale też nie chciałam mówić o mojej Ravenice wszystkiego. Mam nadzieję, że da się to jakoś znieść, chętnie przyjmę każdą uwagę, byle sensowną :) Shavri Zaresh jest moje własne wymyślone i proszę o nie korzystanie bez pytania. Jestem chętna na powiązania, wątki jak najbardziej, więc nie pytać, a zaczynać, albo prosić o zaczęcie :) Uprzedzam, że mogę być rzadko z powodu prac zaliczeniowych i sesji, jednak postaram się udzielać jak najwięcej. Witam wszystkich i to tyle z ogłoszeń parafialnych :) ]
[ Witamy w Norrheim i życzymy miłego blogowania! :D ]
OdpowiedzUsuń[Witam w Norrheim. ;> No proszę, jak miło. Dane nam było pisać, jako z..? Wątek jak najbardziej, chętnie nawet zacznę, jednak mam ochotę na coś niepospolitego. Masz może jakiś patent, w którą stronę to ruszyć?]
OdpowiedzUsuń~Raisha.
[ Z chęcią powątkuję. Skoro masz jakieś pomysły jestem otwarty na wszystkie :D ]
OdpowiedzUsuń[ Prędzej pasuje mi ta pierwsza bo ta druga nie pasuje do charakteru i logiki postępowania Cahana C:
OdpowiedzUsuńI myślę, że nie przypadkiem tam trafił tylko go wezwano żeby poratować rannych i pomóc "ewakuować" wioskę do stolicy. ]
( Sorki za tyle błędów! >.< I dzięki za sprawdzenie. A co do wspólnego wątku to jasne! Zawsze i wszędzie XD A mogą się spotkać na mieście, po prostu przypadkowo ^ ^ I fajnie, że ci się podoba art : D )~ Diana Bishop
OdpowiedzUsuńOdór śmierci niósł się z wiatrem rozsiewając czarny dym po niebie, ciskając opadającym popiołem w oczy. Kopyta Shed'a mocno uderzały o ziemię, uprzęż brzęczała a ogier charczał i pienił się z wysiłku po długim galopie, lecz wiedział, że mi się spieszy. Nie musiałem go poganiać.
OdpowiedzUsuńGranatowe niebo iskrzyło się od płomieni na kilometr, resztki spalonej strzechy fruwały w powietrzu migocząc jarzącym się blaskiem, miecz pobrzękiwał stalą przytroczony do końskiego siodła. Zapach bitwy, krwi, śmierci. Jak dawniej. Jednak tym razem nie dane mi było stanąć w pierwszej linii ataku. Tym razem byłem innym człowiekiem i moim zadaniem było niesienie pomocy rannym i konającym.
Wkrótce dotarliśmy na miejsce. Zatrzymałem konia na wzgórzu przed wioską i zeskoczyłem z niego łapiąc miecz. Dałem mu odbiegnąć, wiedział, że nie chciałem ażeby coś mu się stało. Osłaniając usta tkaniną rzuciłem się ku wiosce wymijając spanikowanych ludzi, których straż próbowała zbić w stadko i bezpiecznie wyprowadzić z niebezpiecznego terenu. Nasłuchiwałem, szukałem krzyków uwięzionych w płonących chatach ludzi a gdy tylko takie zlokalizowałem, staranowałem drzwi stalowym ramieniem i zacząłem szukać ich w dymie. Łapałem ich za karki, ubrania, ręce, włosy byleby wyciągnąć ich z tego piekła na świeże powietrze. W chwili gdy wyprowadziłem ostatniego z nich strzecha zawaliła się z głośnym jękiem, lecz nie z powodu płomieni a ogromnego łapska istoty, która wywołała cały ten chaos. Przez chwilę nie mogłem się ruszyć wbijając wzrok w monstrum, lecz wkrótce rozsądek uderzył mi do głowy, zmusił do wprawienia w ruch całej tej maszynerii jaką było ciało.
Zacząłem siłą podnosić mężów i kobiety, zmuszać ich do biegu w stronę wzgórza jednocześnie łapiąc jakieś dziecko na ręce ażeby odnieść je w bezpieczne miejsce. Strażnicy na widok demona zwarli szyk w okół wieśniaków, najeżyli się włóczniami i tarczami dając mu ostro do zrozumienia, że nie mają nastroju na potyczki z górą mięsa.
Gdy grupka byłą już bezpieczna, zacząłem się rozglądać za kolejnym potrzebującym i wtedy dostrzegłem kobietę, stojącą na placyku wsi, i słaniającą się na nogach. Demon najwyraźniej jej szukał chcąc zemścić się za rany jakie odniósł, lecz dym skutecznie przysłaniał mu widoczność. Ruszyłem więc biegiem w jej stronę w ostatniej chwili łapiąc ją i zaciągając za ścianę jednej z chat, które jeszcze nie stanęły w płomieniach, nim wzrok bestii spoczął na miejscu, w którym stanęła. Nie trzeba mi było dużo czasu by pojąć, że kobieta się wykrwawia więc zdarłem z ust tkaninę i mówiąc: - Spokojnie, jestem uzdrowicielem. Musimy stąd uciekać, rozumiesz? - Mówiłem do niej mając nadzieję, że ta zrozumie mnie i usłyszy w całym tym chaosie, jednocześnie zawiązując jej opatrunek uciskowy. To musiało wystarczyć na czas dopóki nie wyjdziemy z pola zasięgu demona.
Zarzuciłem jej ramię na kark i obejmując w pasie pomogłem jej przejść parę metrów ażeby skryć się za drugą ścianą chałupy. Demon podszedł do naszej kryjówki i zerknął za ścianę, tam gdzie przed chwilą staliśmy. Wyczuł zapach jej krwi, lecz nie był pewny z powodu wżerającego się w nozdrza dymu. Zakląłem szpetnie i powoli, cichaczem zacząłem się wycofywać, lecz wiedziałem, że nie uciekniemy.
OdpowiedzUsuńMonstrum przeszło powoli ku nam a gdy zobaczyłem jego nozdrza wychylające się zza rogu dobyłem miecza, teraz trzymając ją tylko za pas. Czekałem na odpowiedni moment, adrenalina szumiała mi w głowie, moc, którą oszczędzałem wyrywała się z mojego ciała, rozsadzała mi tatuaże tępym bólem.
I wtedy demon wychylił cały łeb a ja nie czekając ani sekundy dłużej zaatakowałem. Widziałem perfekcyjnie jak sztych zatapia się w jego śluzowatym oku, jak grzęźnie gdzieś w grubej czaszce i za nic nie chce już jej opuścić. Puściłem miecz gdy demon z rykiem szarpnął głową rozwalając strzechę chaty i bryzgając krwią, i słomą z dachu miota się w złości, i bólu. Rzuciłem się do ucieczki, zmuszając ranną do szybszego biegu, lecz pomagając jej w tym całymi swoimi siłami, raz po raz unosząc ją nad ziemię. W ten sposób dotarliśmy za wzgórze gdzie wieśniacy uciekali otoczeni strażą.
Nie spodziewałem się takiego obrotu sytuacji. Z początku myślałem, że wyrwała mi się bo nie mogła już dłużej znieść tempa biegu ale wtedy doszły mnie oburzone głosy wieśniaków. Gdy podnieśli kamienie przelali czarę mojej cierpliwości, która w krytycznych sytuacjach była mocno nadszarpnięta.
OdpowiedzUsuń- Spróbuj rzucić tym kamieniem a wepchnę ci go w rzyć i kopnę z powrotem do wioski. - Warknąłem. Strażnicy pomogli mi się z nimi rozprawić skutecznie odstraszając ich tarczami i zapędzając jak tępe bydło w stronę stolicy. Jeden podszedł do nas: - Wszystko w porządku, waćpanie?
Skinąłem mu głową: - Wszystko dobrze. Poradzimy sobie. Odprowadźcie tych ludzi bezpiecznie, żeby czasem sami sobie krzywdy nie zrobili, tępa chołota.
Następnie zwróciłem się do kobiety, której dzięki tłuszczy znałem już imię po czym wetknąłem palce w usta i gwizdnąłem przeciągle. Długo nie musieliśmy czekać aż Shed przybiegnie z lasu. Uspokoiłem go, przystanąłem przy jego boku i ułożyłem dłonie w koszyczek. - Wskakuj na siodło, Panno Zaresh, musimy możliwie jak najdalej oddalić się od tego miejsca.
( Brzmi ciekawie, tylko jak to dokładnie widzisz? XD Ale mi pasuje. W każdym razie możemy juz zacząć :D )
OdpowiedzUsuń( Świetnie! Więc zaczniesz? :D) ~ Diana Bishop
OdpowiedzUsuńGdy usadowiła się w siodle Shed zadrobił w miejscu chcąc jak najszybciej wynieść się z pola zagrożenia. Chwyciłem się siodła i wskoczyłem na grzbiet usadawiając się z tyłu. Objąłem Shavri ażeby asekurować ją, by nie spadła z konia i jednocześnie bym mógł trzymać wodze w dłoniach. Fakt, naruszałem jej przestrzeń prywatną ale w takiej sytuacji musiała zgodzić się na tego typu niewygodę.
OdpowiedzUsuńPoczęstowałem konia piętami, niezbyt mocno bo wiedziałem, że ten także chce się stąd ulotnić i ruszyliśmy szybkim, nerwowym galopem szybko wymijając grupkę wieśniaków, którzy oglądali się za nami tymi swoimi osmolonymi pyskami. Jednak nie dojechaliśmy do miasta. Było zbyt daleko a czasu zbyt mało więc musiałem skręcić z ścieżyny, wjechać odrobinę w las i tam zatrzymać się, ażeby móc ją opatrzyć jak należy.
Ledwo zatrzymując konia zeskoczyłem z niego w biegu i ściągnąłem kobietę z siodła, układając ją na swoim płaszczu, który uprzednio rozłożyłem.
- Wieśniacy coś nie zbyt pałają do Ciebie, Panno Zaresh, miłością. - Zagadnąłem. Musiałem nawiązać z nią kontakt, nie dać jej zemdleć i odpłynąć inaczej będzie źle, bardzo źle.
Nie otrzymawszy odpowiedzi, jednak widząc jej ruchliwość nie martwiłem się już, że odpłynie. - Leż spokojnie. - Nie pozwoliłem jej zbytnio daleko się podciągnąć i zmusiłem do położenia się. Wyciągnąłem sztylet, lecz to na jego pochwie mi zależało więc wetknąłem go pod klapę jednej z trzech sakiew przypiętych do mojego uda i wychyliłem się do przodu chcąc ściągnąć jej maskę, i wetknąć pochwę w zęby, ażeby zagryzając je z bólu nie odgryzła sobie języka.
OdpowiedzUsuńZamarłem w pół ruchu na widok kłów, lecz nie skomentowałem. Pochwa była stalowa, obtoczona skórą, więc były małe szanse, że ją przegryzie. Wsunąłem ją ostrożnie między jej usta jakbym wsadzał wilkowi gałąź w pysk i wydobyłem z sakwy nić, i szmatkę. Rozerwałem materiał spodni na ranie by mieć lepszy dostęp i otarłem tkaniną brudy z rany, i mruknąłem: - Zaczynam zszywać. - Zebrałem skórę w palce i przebiłem ją nicią zręcznie zasklepiając rozcięcie szwem krzyżykowym. Nie wytrącałem się z swojej pracy. Gdy skończyłem owinąłem udo bandażem i zabrałem się za kolec. To już była cięższa sprawa.
OdpowiedzUsuńWygrzebałem z sakwy obcążki, obejrzałem kolec z obu stron i chwyciłem od strony, z której najłatwiej go wyszarpnę. - Teraz wyciągnę go szarpnięciem i zatamuję krwawienie. - Poinformowałem wyuczonym, spokojnym głosem i szarpnąłem wyrywając go z ramienia. Cisnąłem go w bok, obtarłem ranę z krwi i wydobywając zioła zwinięte w futerale wsadziłem je do ust i szybko przeżułem. Następnie ulokowałem je z jednej strony rany. - Teraz ją zaszyję, ale szwy trzeba będzie zdjąć, obmyć dokładniej ranę i założyć nowe jak tylko wrócisz do miasta. - Jak mówiłem tak też zrobiłem. Później zszyłem także drugą stronę rany wcześniej pozbywając się ziół szmatką. Znowu wziąłem nowe zioła, przeżułem i rozłożyłem je na ranie po czym zabandażowałem. - Nie będzie krwawić przez parę godzin, lecz jeśli nie poprawimy szwów wda się zakażenie, opuchlizna i ropa a wtedy możesz się przekręcić. - Poinformowałem. Podniosłem się na nogi, podszedłem do Shed'a i chwyciłem bukłak wody, do którego wlałem wywar uzupełniający braki krwi w ciele.
Przyklęknąłem przy niej i spostrzegłem,że coś napisała na ziemi. Przechyliłem głowę na bok ażeby odczytać koślawe litery w błocie. - Jesteś niemową? - Spojrzałem na nią zdziwiony po czym otrząsnąłem się z szoku. - Jestem Cahan. Uzdrowiciel. Wezwano mnie żeby poratować rannych. - Przytrzymałem jej głowę i przystawiłem do ust bukłak. - To napar leczniczy. Uzupełni braki krwi w żyłach. Wypij go trochę. - Odezwałem się spokojnie i powoli, lekko przechyliłem bukłak by wlać ciecz do jej ust.
OdpowiedzUsuńOdłożyłem bukłak i chuchnąłem w dłonie pocierając je. Ściągnąłem z siebie kurtę i okryłem nią rozmówczynię.. o ile tak można było ją nazwać. Zmarszczyłem nos jednocześnie chowając wszystkie przyrządy do sakiew. - Dlaczego miałbym nie chcieć? - Nie wiedziałem, że chodzi jej o telepatię. Nawet jeśli teraz spróbowałaby odezwać się w mojej głowie natrafiłaby na silną barierę, charakterystyczną dla każdego boga i bogini. Oczywiście jeśli chciałem potrafiłem "otworzyć" umysł, lecz teraz nie miałem pojęcia, że chodziło właśnie o taki styl komunikacji.
OdpowiedzUsuńBiegła ile tchu miała w płucach, nieustannie sie rozglądając. Co chwile wiedziała oraz słyszała za swoimi plecami ruchy elfów, które nie wiadomo jak odnalazły jej top. Nagle gdy poczuła mocne szarpnięcie wydała z siebie stłumiony krzyk. Uniosła wysoko brwi widząc, że unosi sie na pewną wysokość. Zaczęła sie szamotać myśląc, że osoba, która ją uniosła to kolejny wróg. Dlatego Diana pomimo czynów nieznajomej kobiety, uniosła ręce wprost niej, a wtedy dłonie elfki zaświeciły sie runami, które miały spowodować wybuch. Białowłosa odskoczyła z tyłu, jednak z nieukrywalnym wyczerpaniem. Umiejiejętności magiczne pochłaniały bardzo dużo życiowej energii, a Diana już wcześniej korzystała z magii tylko dlwłasnych dóbr. Rozejrzała sie niespokojnie szukając wzrokiem wrogów.
OdpowiedzUsuńSpojrzałem na kolejny napis i skinąłem głową. Owszem byłem bogiem upadłym, lecz mocy nie traciłem odkąd założona została dla mnie świątynia. Niektórzy, których uleczałem nawracali się na wiarę we mnie więc, plus minus, liczba moich wiernych była stała. - Więc wchodź bo i tak tylko porozmawiasz, nie dogrzebiesz się do moich prywatnych spraw ani też umiejętności więc nawet nie próbuj. - Otworzyłem przed nią ścieżkę umysłu i podniosłem się z klęczek lustrując mrok nocy. Gdzieś tam czaił się czarnoksiężnik i jego ogar a ja nie miałem przy sobie miecza. Został w łbie demona.
OdpowiedzUsuńTo było jasne że musimy się stąd ulotnić więc zacząłem przygotowywać konia.
- W takim razie wybacz mi, Raveniko, żem Cię nazwał jak tamci wieśniacy. Myślałem, że to Twoje imię i nazwisko. - Odparłem i podszedłem do niej wyciągając ku niej rękę ażeby pomóc jej wstać. Gdy już to uczyniłem przyciągnąłem ją do siebie ażeby nie zasłabła i pomogłem jej wejść na konia. Jak poprzednim razem wskoczyłem na grzbiet za nią i chwyciłem w jedną rękę wodze drugą asekurując ją w pasie. - Przerzuć obie nogi na lewą stronę konia i usiądź mi w pasie. Nie obciążysz w ten sposób rany na udzie i nie rozerwiesz szwów. - Poradziłem spokojnie ruszając ogiera z miejsca do stępa.
OdpowiedzUsuń- Nawet jeśli bym słyszał - Wyprowadziłem konia z lasu na drogę. - to w plotki nie wierzę, póki sam ich nie sprawdzę. Nie wyglądasz mi na groźną, Raveniko, przynajmniej nie w złym znaczeniu tego słowa. - Odparłem spokojnie lekko się odchylając w tył ażeby wygodniej było jej się o mnie opierać. Mogłem się tylko domyślać jak bardzo jest zmęczona i miałem zamiar pomóc jej wypocząć na tyle na ile sytuacja mi pozwalała. - I nie dziękuj, a jeśli chcesz zrobić coś dla mnie w zamian to spokojnie daj zabrać się do mojej świątyni ażebym mógł wyleczyć Cię z ran.
OdpowiedzUsuń- Ale mogłabyś, zwłaszcza, że miejsce to jest sekretem i jeśli już tam trafisz musisz złożyć przysięgę, że nikomu, nie potrzebującemu pomocy nie zdradzisz jej położenia. - Odparłem stale obejmując ją w pasie ażeby nie zsunęła się z siodła, drugą ręką powożąc konia; stalową. Tylko że ukrytą w skórzanym rękawie zbroi. - I wiedz, że jest ona także schronieniem, dla takich istot jak Ty, czy ja. - Uśmiechnąłem się półgębkiem do siebie. Miasto zaiskrzyło się na ciemnym horyzoncie.
OdpowiedzUsuńJa z kolei brałem to bardzo poważnie i nie było mi do śmiechu. Świątynia była moim domem i jedynym co mam, i jedynym co było źródłem mojego dochodu pieniężnego. - Albo jesteś bardzo pesymistyczną osobą, albo naprawdę nigdy nie spotkałaś innego Nie Człowieka, który nie pałałby do Ciebie rządzą mordu jak tamten demon na przykład. - Stwierdziłem pogodnie. Byliśmy już parę metrów od bram miasta. - W świątyni może się schronić każdy Nie Człowiek, a nawet człowiek, który brzydzi się inkwizycją i nie jest przeciwny bytu Nie Ludzi. - Okryłem ją swoim płaszczem ażeby osłonić jej twarz i głowę, i ażeby wyglądała jakby spała. W ten sposób bez problemu przejechaliśmy bramę i wkrótce okute kopyta konia klekotały o bruk uliczny.
OdpowiedzUsuńGdy zamilkła zerknąłem na nią odchylając palcami rąbek płaszcza by zerknąć na jej lico i uśmiechnąłem się do siebie widząc iż zasnęła. Dobrze. Sen najlepszym lekarstwem. Odchrząknąłem poprawiając się w siodle, gdy minęliśmy jakichś podejrzanych typków i ciaśniej ją obejmując ażeby teraz bezwładna zupełnie nie wymknęła mi się z ramion, zerknąłem przez ramię ukradkiem, na grupkę dziwaków. Odprowadzali nas wzrokiem i zbierali się do wyruszenia za nami. Nie dobrze.. .
OdpowiedzUsuńObrałem więc strategię błądzenia po mieście jakbym był wędrowcem wiozącym córkę bądź żonę w głowie wymyślając jakieś kłamstwa, w razie jakby nas zatrzymano. Na szczęście do tego nie doszło i po godzinnej jeździe dotarliśmy do świątyni. Oddałem konia wykidajłom i niosąc Ravenikę na rękach zaniosłem ją do odpowiedniej sali z rannymi, gdzie zajęto się nią jak należy. Ja za to wróciłem się na górę po uprzednim umyciu z sadzy i przebraniu, ażeby pomóc poparzonym wieśniakom.
Pomagałem im na miejscu, ino osieroconą dziewczynkę biorąc ze sobą do świątyni. Była bardzo mała więc dało się ją oswoić z Nie Ludźmi. Płakała, wyrywała mi się, ale wkrótce udało mi się ją uspokoić obietnicami, które nigdy się nie spełnią. Bo jej rodzice zginęli.
OdpowiedzUsuńZ dzieckiem na ręku wszedłem styrany do świątyni marząc o śnie, lecz dobrze wiedziałem, że mam jeszcze kupę roboty. Wkroczyłem do sali z rannymi i przywoławszy do siebie jedną z pomocnic posadziłem maleńką na wolnym łóżku.
- Gdzie mama? - Zachlipała dziewczynka. Pomocnica spojrzała na mnie ze smutkiem a później przyklęknęła przy małej i zaczęła jej kłamać. Pomogłem jej opatrzyć dziecko bo to zaczęło się rwać z powodu szczypiących ranek na nóżkach, więc trzymałem ją nie mogąc nic innego począć. Nie było mi ciężko na sercu mimo iż powinno, bo po prostu przywykłem do tego, że leczeniu często towarzyszył ból i trzeba było się z nim pogodzić. A dla dobra pacjenta często i przywiązać do łóżka.
W tym przypadku na szczęście obeszło się bez tego bo ranki nie były duże, tak samo jak i poparzenia. Gdy pomocnica uspokoiła małą wymieniłem z nią parę mrukliwych zdań spostrzegając, że Ravenika przebudziła się. Podszedłem więc do jej łóżka i przysunąłem sobie zydel chcąc chwilę odpocząć. - Jak się czujesz? - Spytałem jednocześnie otwierając umysł na jej słowa.
Uniosłem na nią tępe spojrzenie dopiero po paru chwilach kontaktując o czym do mnie mówi. - Spokojnie, Twoje rzeczy wrócą do Ciebie jak tylko zostaną wyczyszczone i zacerowane. - Uśmiechnąłem się słabowicie, jednak próbowałem w ów gest wcisnąć całą swoją życzliwość jaka mi pozostała. Na następne jej słowa zaśmiałem się chrypliwie: - Dziękuję za komplement. Nic Cię nie boli? Wiedz, że możesz sobie zażyczyć maści chłodzących, albo ziół, które uśmierzą ból na jakiś czas. - Przypomniałem tak w razie czego jakby nie była tego świadoma, jednocześnie orientując się, że zacząłem się przechylać na prawo więc poprawiłem i wyprostowałem siad.
OdpowiedzUsuńDobra. Albo straciłem poczucie humoru przez ten długi okres szlajania się po globie ziemskim, albo po prostu jestem zbyt zmęczony na żarciki i po prostu ta go nie podchwyciła przez kiepską jakość. - To był żart. - Odchrząknąłem i spojrzałem na nią z rozbawieniem w oczach. Pomocnik bez mojej prośby przyniósł mi napar, który wnet postawi mnie na nogi więc podziękowałem i zacząłem go chlipać. - Nie skorzystam. Prędzej mnie obedrą ze skóry niżli dam rannej ganiać między chorymi. Z resztą nie masz błogosławieństwa - Popukałem się w czoło i wskazałem czoło przechodzącej pomocnicy, na którym widniała runa wymalowana czerwoną farbą. - i łatwo mogłabyś coś złapać. Poradzę sobie, Raveniko, nie pierwszy raz jestem w takim stanie. - Zapewniłem ją uśmiechem i chlipnąłem parę większych łyków ciepłego naparu płacąc za to poparzonym gardłem.
OdpowiedzUsuńOdstawiłem kubek na szafkę nocną czując jak napar wypełnia mnie nową energią rozchodzącą się od żołądka. Mało kto jednak wiedział, że były w nim zioła zakazane przez miasto. - Oczywiście, że będziesz mogła rozprostować nogi. Na samym końcu holu, po przeciwnej stronie od wyjścia znajdziesz trzy drzwi. Środkowe są od kuchni, więc możesz tam pójść po posiłek, albo sama go przygotować, jeśli zapragniesz. - Poinstruowałem wstając z zydla i odpinając pasy skórzanego rękawa zasłaniającego stalową rękę. Nie musiałem go już nosić, tu na dole, a zależało mi ażeby pozostał w miarę czysty i nie przesiąknięty klimatem świątyni, tudzież chorobami. - Jeśli byś czegoś potrzebowała a nie była w stanie wstać przywołaj do siebie jakiegoś pomocnika bądź pomocnice, dobrze?
OdpowiedzUsuń- Dobrze. Więc pozwól, że oddale się ażeby zająć się pacjentami. - Posłałem jej uśmiech na pożegnanie i ruszyłem do swojej izby przebrać się, umyć i wdziać szaty ochronne. W między czasie pochłonąłem łapczywie pajdę chleba i kawałek kiełbasy, by wkrótce zniknąć w pierwszej sali chorych, w której młoda niewiasta straszliwie wymiotowała i miała zawroty głowy. Późniejsze przypadki jakie odwiedziłem wcale nie należały do najprzyjemniejszych, jednak ja już dawno znieczuliłem się na wszelakie obrzydlistwa związane z chorobami i ranami. Na zakończenie jakże pięknego i owocnego dnia przyniesiono mi umierającego, którego próbowałem poratować tradycyjną medycyną, lecz ostatecznie skończyło się to jak zwykle magią.
OdpowiedzUsuńTak więc wyczerpany z wszystkich sił opadłem ciężko na jedno z krzeseł w kuchni, odprowadzany dwoma pomocnikami, którzy bali się, że stracę przytomność. Bo i tak bywało gdy będąc zbyt wyczerpanym przyjmowałem na siebie wszelakie choroby i rany.
Bandaż jakim zostałem obwiązany lekko przesiąkł, lecz to była normalna kwestia rzeczy przy tak dużej ranie. Poprosiłem o butelkę szkockiej whyski a gdy ją otrzymałem od razu pociągnąłem z gwinta, następnie odganiając jednego z pomocników ażeby wrócił do pracy. Drugi pozostał przy mnie w spokoju przygotowując posiłek, przy okazji miał na mnie oko czy aby nie potrzebuję interwencji medycznej. Nie zanosiło się na to mimo iż z przyjemnością przekręciłbym się, kopnął w kalendarz i odpoczął od tego cholernego bólu, i obowiązku leczenia.
Próbowałem usiąść bardziej prosto jednak szarpana rana mi to uniemożliwiła. Syknąłem klnąc na samego siebie i rozsiadłem się jeszcze większym okrakiem nie prezentując w ten sposób żadnych manier czy zasad moralnych narzuconych przez dworskie społeczeństwo. Chędożyć maniery, rozrywa mi bok, przestaję czuć nogę i mam głęboko w rzyci te cholerne zasady.
OdpowiedzUsuńUpiłem parę kolejnych łyków nawet nie chcąc myśleć jak blado muszę wyglądać. Pomocnik przyzwyczaił się do podobnych sytuacji, wiedział, że prędzej czy później się z tego wyliżę a gdyby było na prawdę źle poinformowałbym go. W takich przypadkach dumę nauczyłem się chować w kieszeń, dobrze wiedziałem jakie mam możliwości fizyczne i nie miałem zamiaru zejść z tego świata tylko dlatego, że nie chciałem prosić o pomoc.
Dostałem posiłek od pomocnika i zacząłem jeść go, bardzo powoli i dokładnie, raczej na siłę niż z ulgą mimo iż nie jadłem dzisiaj za wiele. Zerknąłem w stronę drzwi czując na sobie czyjeś spojrzenie. Odchrząknąłem przełykając kęs potrawy: - Witaj, Raveniko.
Chwilę milczałem skupiając się na pochłanianiu jedzenia i nie zwrócenia go gdy żołądek ścisnął mi się z bólu. - Całkiem dobrze. Niektórzy doznali poparzeń jednak niezbyt poważnych, reszta trochę poharatana, ale więcej strachu był niż prawdziwych zagrożeń ze strony ran. - Grzebałem chwilę łyżką w potrawce krzywiąc się jakby ktoś wrzucił mi tam robaka. - Jedynie osierocone dziecko musiałem przywlec do świątyni i szczerze nie wiem co z nią począć. Świątynia to nie za dobre miejsce na wychowanie szczenięcia. - Burknąłem i popiłem palącym trunkiem w gardło.
OdpowiedzUsuńMruknąłem coś do siebie i wbiłem w nią spojrzenie zmęczonych piwnych oczu, które mimo tego nie straciły na czujności. Widać było że jest głodna, lecz nie o jadło jej chodziło. Widziałem jak wędruje wzrokiem do przesączonego krwią bandaża, jak oblizuje wargi ukazując na parę uderzeń serca kły. Wampir? Nie miałem pojęcia. Nie byłem w stanie powiedzieć czym była bo wyczuwałem w niej pierwiastek, taki jaki wyczuwa bóg gdy spotyka drugiego boga bądź boginię. Mimo tego nie pytałem.
OdpowiedzUsuńOdchrząknąłem i przełykając ostatni kęs strawy odstawiłem miskę na stół łapiąc się go. - Wyjdź proszę. - Chrypnąłem do pomocnika a ten spojrzał na mnie z obawą, lecz skinął głową i wyszedł przed kuchnię.
Pochyliłem się do przodu z lekkim trudem i krzyżując palce dłoni wsparłem łokcie o kolana.
- Jesteś głodna. - Zauważyłem wpatrując się w nią badawczo i dając jej do zrozumienia iż zrozumiałem na co ma chrapkę. Krew.
Milczałem chwilę myśląc. Podniosłem się z trudem z siedziska i wlekąc za sobą odrętwiałą nogę podszedłem do blatu kuchennego ażeby wyciągnąć maleńki, drewniany spodek. Zerknąłem na nią a później dobyłem noża i podwinąłem rękaw. - Wybacz, że w takiej formie, lecz nie mam w zwyczaju karmić kogoś krwią więc nie wiem jak się to odbywa. - Mruknąłem i naciąłem skórę wystawiając rozcięcie nad naczyńko. Odliczyłem krople. Nie trzeba było wiele, ledwo pięć. Oblizałem rankę, ukryłem ją pod rękawem i pchnąłem spodek po blacie w jej stronę nie chcąc do niej podchodzi dla bezpieczeństwa. - Myślę, że tyle Ci wystarczy. - Oparłem się o blat obserwując ją. Moja krew posiadała w sobie silne stężenie magii i energii życiowej, nie ważne w jak okropnym stanie bym był jej ilość dla istoty ziemskiej nadal pozostanie wygórowana, a zwłaszcza teraz gdy moich wiernych nie ubywało.
OdpowiedzUsuń- Nie wątpię. - Odparłem sucho nie patrząc na nią. Pod względem picia krwi miałem swego rodzaju traumę, jakieś złe uczucie towarzyszące mi gdzieś tam w środku kiedy wspomnienia z lochu wracały do mojego umysłu, zatruwały potoki myśli. Znów byłem w ciemnych podziemiach skuty łańcuchami, których ku mojemu przerażeniu nie mogłem zerwać a On podcinał mi żyły co jakiś czas ażeby wysączyć z nich krew, która dla Niego była niczym napój życia.
OdpowiedzUsuńZaraz po tym jak Rav zlizała ciecz z spodka po jej języku rozeszło się mrowienie na całe ciało a ośrodki magiczne i energiczne zostały wypełnione eksplozją żywej magii, która wręcz rwała się do uwolnienia poprzez czarostwo.
Nabrałem głęboko powietrza w płuca i wypuściłem je powoli, przecierając palcami zmęczone oczy.
Zerknąłem na nią i odsunąłem krzesło od stołu ażeby usiąść na nim okrakiem i wesprzeć przedramiona o oparcie. Tak było mi łatwiej rozprostować zdrętwiałą nogę i nie męczyć się przy tym zbytnio. - Porozmawiamy? - Spytałem widząc, że chce uciec, lecz nie wiedziałem dlaczego. Dla mnie normą było, że istota jest po prostu głodna a to że akurat krwią się żywi to taki.. niewygodny szczegół, z którym starałem się oswoić ażeby jej nie urazić. - Nie napoję Cię swoją krwią bo moc rozsadziłaby Cię od środka jakbyś nie dała jej ujścia. Już zapewne teraz czujesz się dziwacznie, czyż nie? - Zacząłem spokojnie. Wyszarpnąłem fajkę zza paska, nadziałem ją i odpaliłem chcąc się odprężyć. Wetknąłem ją w kącik ust, między zęby i przyglądałem się Ravenice. - Ani też nie zmuszę nikogo by to zrobił za mnie. Dlatego postaram się znaleźć coś co by w pewnym sensie zastąpiło Ci krew. Na pewno jest taki specyfik tylko trzeba poszukać w księgach.
OdpowiedzUsuńSłuchałem jej w milczeniu pykając niespiesznie fajkę. Uspokajała mnie i relaksowała a widok ulatującego w górę dymu, uwolnionego spomiędzy moich warg był swego rodzaju przedmiotem szczęścia dla moich oczu. - Wampir. - Podsumowałem i omiotłem jej posturę spojrzeniem. Jej pesymizm mógł w pewnej chwili denerwować, jednak ja miałem w sobie jeszcze odrobinę cierpliwości. Nie wiem jednak na jak długo. - Znam przepis na mazidło chroniące przed słońcem. Niektórzy z nocnej strefy przychodzą je ode mnie odkupić. - Poinformowałem mimo iż z góry założyłem, że znowu spotkam się z "ale" albo "nie".
OdpowiedzUsuń[Czyli dobrze skojarzyłam. "...kości wyznawców dawno zmieniły się w kurz i pył." Popiół i kurz, zamierzone czy przypadkowe? ;>
OdpowiedzUsuńPo prawdzie pospolite jest wpadnięcie na siebie na ulicy, więc zacznijmy z tą pogonią, a potem zobaczymy, jak akcja się rozwinie.]
Adrenalina. Przez niektórych uważana za przywarę gówniarzy, za coś, co mąci ich zmysły i prowadzi do zguby, pozwalając zatonąć w poczuciu własnej boskości. Nic bardziej błędnego. Podniecenie to nie adrenalina.
Raisha dobrze wiedziała, czym się różnią. Dlatego teraz, pędząc opustoszałymi, krętymi uliczkami Wschodniej dzielnicy, czuła się doskonale. Czuła się doskonale, biegnąc równym rytmem, rozbryzgując błoto zalegające na ulicach, pieszcząc uszy przyjemnym furkotem płaszcza. Czuła się doskonale, kiedy adrenalina niemal rozrywała jej żyły, pobudzając wszystkie potrzebne zmysły. Czuła się doskonale, bo to ona była górą. Przytrzymała się ściany, gwałtownie skręcając i zerknęła w bok. W zielonych oczach coś błysnęło. Może nie ignorancję- miała doświadczenie i wiedziała, że nikogo nie można lekceważyć, nawet wroga wyglądającego bardziej żałośnie niż zlany szczeniak - ale na pewno coś w rodzaju lekkiego rozbawienia. Nie był nawet Inkwizytorem. Co najwyżej niezbyt poradnym wysłannikiem do prac w terenie. Zataczał się teraz bardziej, niż kilka minut wcześniej i trzymał coraz bardziej w tyle. Albo faktycznie przeszkadzała mu opona na brzuchu, albo mocniej niż sądziła przypiekła mu bok. W obronie własnej, przemknęło jej przez myśl, kiedy zwilżając wargi językiem poczuła na nich krew.
Taak, była górą. Aż do tej chwili, kiedy nagły, ostry ból prawej kostki sprawił, że uderzywszy w ścianę, wylądowała na kolanach. W takim momencie, kiedy klniesz, nie mogąc się podnieść, odległość od prześladowcy bardzo szybko się zmniejsza i okazuje się, że nie masz nawet czasu na zaaplikowanie zaklęcia uśmierzającego ból.
Raisha mimowolnie jęknęła, siadając tak, by widzieć wlot do uliczki i uniosła palce do ust, odpowiednio je składając. Obrona na siedząco? Niezbyt standardowa, ale z pewnością lepsza, niż poddanie się.
[Przyznam, że byłoby. xD Zastanawiające swoją drogą było to nagłe zniknięcie. Jestem mile zaskoczona Twoim odezwaniem się.]
OdpowiedzUsuńTętent końskich kopyt sprawił, że po plecach wiedźmy przebiegł dreszcz. Po trosze nieprzyjemny i wynikający z niepokoju, jednak w większym stopniu wiązał się z... zadowoleniem. Wreszcie udało jej się ściągnąć do miasta kogoś ważniejszego, kto zarządzał zaślinionymi, kościelnymi psami, będąc przy tym rzeczywiście niebezpiecznym i wymagającym przeciwnikiem. Teraz musiała tylko doprowadzić do indywidualnego spotkania... i przeżyć tą noc. Rzuciła wzrokiem naokoło, intensywnie myśląc. Sądząc po tupocie stóp, mężczyzn było zbyt wielu, by mogła długo się utrzymać, nie zrównawszy z ziemią całej dzielnicy, a może nawet połowy miasta. Wyrznięcie inkwizytorów? Oczywiście. Z uśmiechem na twarzy. Ale nie za cenę tylu istnień, które ich śmierć pociągnęłaby za sobą.
Jej źrenice zwęziły się, kiedy usłyszała krzyki. Zdezorientowana, wymamrotała kilka słów, na wlocie uliczki pozostawiając jeszcze dwa zamaskowane znaki. Wejście w nie nie było mordercze, ale cholernie bolesne. Biegnąca osoba najczęściej przewracała się na twarz, dzięki czemu taktyczne ułożenie stosowane przez Raishę prowadziło do "nabicia" całego ciała. Mało kto zdążał z podniesieniem się.
Sylwetka jeźdźca tylko mignęła jej w galopie, a w jego ślady z kwikiem podążył spasiony sługus. Wykorzystując chwilę, błyskawicznie stłumiła ból i podniosła się. Niestety, na zwichniętej nodze raczej daleko się nie ujdzie, nawet nie odczuwając bólu.
Tylko dzięki znajomości dzielnicy i pewnych jej właściwości udało jej się wdrapać na niski dach i przemknąć po nim w ten sposób, by znaleźć się za nieznajomym wybawcą. Obrzuciła wzrokiem pobojowisko. Świetna, przede wszystkim fachowa robota. Dlatego to jej się nie spodobało. Właśnie stała za zabójcą, który z obnażonym ostrzem zbliżał się do jej znaków. A mało kto bez powodu angażuje się w zamordowanie chociażby jednego inkwizytora.
Zbliżyła się do zabójcy na tyle, by pchnąć go sztyletem kiedy tylko, jak przewidywała, cofnie się o krok po wejściu w jej znak. Dopiero wtedy, niemal równocześnie z fioletowym rozbłyskiem sygnalizującym owo wejście, kątem oka zarejestrowała ruch po prawej. Cóż za ironia, że nawet wykrwawiając się, niektórzy nadal starają się dopiąć swego. Cóż za ironia, że życie kobiety ocalił mężczyzna, którego przed momentem jakimś cudem nie zabiła. Bo Raisha bez wahania zamachnęła się i rzuciła sztyletem w mierzącego do nich z krócicy inkwizytora. Tym samym zdała sobie sprawę, że na moment została bez możliwości obrony, więc uskoczyła w tył, ponownie niemal upadając na kolana. Po prostu musiała oddalić się od... kobiety? Zmarszczyła brwi, wpatrując się w wykrzywioną bólem twarz zabójczyni.
-Ani kroku - warknęła, wytwarzając w dłoni ognistą kulę. Z tak niewielkiej odległości posłanie jej ku nieznajomej wiązałoby się w dosłownym przepaleniem jej ciała. Chociaż zdecydowanie bardziej wolałaby zabić ją żelazem, nie pozostawiając po sobie śladów magicznych. - Kim jesteś? - rzuciła, usilnie starając się skojarzyć egzotyczne rysy twarzy zabójczyni.
[No nie no, nie wierzę. XDD A podglądać nie omieszkam, z dziecięcą fascynacją!]
OdpowiedzUsuńWsłuchiwał się w jej słowa. Widać mieli ze sobą więcej wspólnego niż mógł sądzić. Ona także podróżuje, może także nie wie co to dom, pomyślał wpatrując się w dal rozciągającą się przed nimi i w niemal okrągłą tarczę księżyca. Świeciła tak jasnym blaskiem, że mogłoby się wydawać, iż jest dzień. Chociaż do poranku było jeszcze daleko... Gdy usłyszał jej pytanie, nagle minęło oszołomienie. Zerknął na nią, jakby nie wiedząc o co go pyta. Zwykle sądził, że potrafi chować emocje, nie lubił ich okazywać, a szczególnie obcym kobietom. Nagle poczuł się bezbronny, jakby mogła czytać w jego myślach. A może mogła..?
OdpowiedzUsuńPotrząsnął głową wyrzucając z głowy tę myśl. Znowu spojrzał na usiane gwiazdami niebo zastanawiając się czy zgrywać twardego, czy podzielić się z nią swoimi przemyśleniami. Po chwili zdobył się na odwagę.
-Źle się tu czuję -odparł.- Czuję jakbym zaczynał żyć od nowa. Nie mam nikogo, ani nic, rozumiesz... -mruknął na koniec marszcząc brwi.
Pokręcił przecząco głową.
OdpowiedzUsuń-Ja nie tęsknię -mruknął jakby od niechcenia.- Nie żałuję też ani jednej z decyzji, które podjąłem. Robię to co chcę, jestem niezależny. Zawsze chciałem być. Po prostu nie lubię nagłych zmian, całe życie robiłem coś co kocham, a teraz..? Czuję się zagubiony tu, na lądzie. Dostaję choroby lądowej jak zbyt długo się nie ruszam. Wszystko nagle się dla mnie skończyło.
Nie wiedział, czy jego słowa miały jakiś sens, nie wiedział, czy go zrozumie. Schował dłonie w głębokie kieszenie płaszcza, co chwilę zerkając na jej drobne gesty, lecz wciąż bardziej skupając się na ciemnej przestrzeni nad nimi.
[Zastanawiam się właśnie, jak to zrobisz. Można rozegrać to faktycznie tak, skoro Graleyn się zfajczyło.. Czyli dajesz Charona już po przemianie i wyrwaniu się Artemidy? A z Rai nie będzie tak cukierkowo, coś wykombinujemy. xD]
OdpowiedzUsuń[No pewnie, jak zostanie z niego jakaś cząsteczka, to będzie dobrze. xDD Nie no, nie w tym rzecz. Chodzi mi o to, że musimy wykombinować jakieś przeszkody, ale to można nie na samym początku. Z rozwojem akcji (XDDDD) wynikną.]
OdpowiedzUsuńZacisnął zęby. Przez jego ciało przeszedł dreszcz, wzdrygnął się i zrobił niepełny obrót głową, aby rozluźnić spięte mięśnie szyi.
OdpowiedzUsuń-Sądzisz, że jakbym mógł, to bym teraz był tu i rozmawiał z tobą? -odparł trochę niemiło, ale po chwili zrobiło mu się głupio. Przecież ona chciała tylko się czegoś dowiedzieć, była osobą która najwidoczniej na prawdę chciała go wysłuchać.
Odetchnął głęboko. Myśl o tym co stracił nie dawała mu spokoju. Nie wiedział, czy dobrze robi mówiąc jej to wszystko, ale wiedział, że potrzebuje z kimś porozmawiać. A ona słuchała...
[Nie róbmy z niej takiego potwora, żeby się musiał aż tak bać. xDD Z wtrącaniem byłoby dobrze, tym bardziej, że można dodać do tego urojenia, jakie często mają ludzie zazdrośni o kogoś, kogo kochają.
OdpowiedzUsuńAle czekaj. xD Chronologicznie. On już jest po przemianie, ale ona jeszcze go nie widziała. No, w związku ze zniszczeniem Miasta, blabla, zgubili się. Ale nawiązując do historii z poprzedniego bloga, to Raisha miała uczestniczyć w wyzwalaniu go. Modyfikujemy to?]
[Dobra, to działaj. Nie pozna go. :>]
OdpowiedzUsuń[No nie? To takie inspirujące XDD Powodzenia przy zaliczeniowej!]
OdpowiedzUsuń-Nie, to ja przepraszam, nie powinienem tak reagować -odparł kręcąc głową.
OdpowiedzUsuńPrzez chwilę szli w ciszy. Ich oczom ukazała się niewielka rzeczka płynąca w poprzek lasu. Na widok wody Gabriel od razu nabrał rumieńców i uśmiechnął się lekko unosząc kącik ust ku górze.
-Lubisz wodę? -zapytał po chwili sie zatrzymując.
Wpatrywał się w płynący potok z błyskiem w oku, jakby chciał do niej wskoczyć, jakby chciał ją wchłonąć. Gwiazdy odbijały sie od tafli spokojnie płynącej wody i tylko niekiedy, gdy chmury zakryły złote światła, rzeka była czarna jak najciemniejsza odchłań. Jak ocean...
[Wybacz, że tak późno, ale witam w mieście. Do karty mam małą uwagę, a mianowicie tę dumę i sarkazm. Wybacz, ale całkowicie nie pasują do całej reszty.
OdpowiedzUsuńA tak. Zapraszam do wątku z jedną z najstarszych istot, jeśli nie najstarszą, w mieście, a mianowicie kupcem. Tylko trochę ciężko będzie im się porozumieć XD Zobaczysz dlaczego w mojej KP :P]
Deszczowy dzień ciągnął się niemiłosiernie Gondrze. Od czterech dni załatwiał sprawy związane z pewnym wyciekiem informacji z jego kompanii i przez ten czas nie zaznał prawie w ogóle snu. Nawet zioła i rasowa umiejętność, mocno okrojona w ludzkiej postaci, przestawały na niego działać i czuł jak kraina snów ciągnie go ku sobie. Jednak ta sprawa też była niezwykle ważna i nie mógł sobie jej odpuścić, bo wiedział, że liczy się każda minuta i każda informacja była na wagę złota w jego sytuacji. Mimo to, wiedział także, że ospały może nie zauważyć pewnych powiązań i błędnie ocenić jakąś przesłankę, więc nie miał wyboru jak trochę odpocząć. W tym celu właśnie przemierzał puste z powodu deszczu miasto. Miał zamiar dojść do teatru, by zdrzemnąć się tam, nie niepokojony przez nikogo przez cały spektakl.
Omal nie wywrócił się o osobę, która spadła mu pod nogi. Naprawdę nie miał ani ochoty ani sił na jakiekolwiek wybryki, więc tylko rzucił okiem na ciało i szybko, prawie bezmyślnie już, ocenił sytuację. Dziewczyna, z wyglądu bardzo młoda, leżała w błocie, barwiąc je na czerwono z rany w boku. Gdyby nie to, że dosłownie spadła z nieba, to nawet nie zwróciłby pewnie uwagi i pozwoliłby się jej wykrwawić, nie poświęciwszy nawet spojrzenia. I bynajmniej nie z wyrachowania, ale najzwyczajniej ze znużenia. Jednak skoro był na głównej drodze Norrheim, a ludzie zaczynali się powoli zbierać, to nie mógł pokazać bezdusznej duszy kupca i sobie odejść. Zawołał ręką jedną z mniej przerażonych kobiet i kazał jej polecieć po pomoc do tutejszego przybytku prowadzonego przez jakieś siostry zakonne po pomoc, a sam zrobił użytek z jeszcze działającego umysłu i zaaplikował pierwszą pomoc, rozdierając jakąś szmatę i tamując upływ krwi.
OdpowiedzUsuńGdy pomoc nadeszła, stan dziewczyny został w miarę unormowany i Gondra oddał ją pod opiekę zakonnicy, dając jej mieszek srebrników i pilnując, by każdy w okolicy usłyszał, że Moran Gondra zobowiązuje się do pokrycia kosztów leczenia. Po tej całej szopce, przeprosił wszystkich i udał się dalej do teatru. Naprawdę musiał się zdrzemnąć wkrótce.
[Nie jest źle.]
Szedł obok niej wpatrując się w potok wspaniałej, prawdziwej wody. Czuł ją na skórze, tyle że... Nie była słona. I tego mu w niej brakowało. Spojrzał na nią kątem oka i uświadomił sobie, że nic o niej waściwie nie wie.
OdpowiedzUsuń-Czemu tu przebywasz? -zapytał po chwili wciąż się jej przyglądając. Była inna niż wszystkie kobiety jakie poznał, a było ich wiele, naprawdę wiele. Inaczej się ruszała, nieco inaczej wyglądała i wysyłała inną energię. Mówiła "nie jestem zła, ale lepiej mnie nie dotykaj". Przynajmniej tak się mu zdawało. Była ciekawa, ciekawsza niż wydawało mu się na początku. No i piękna. W sumie każda kobieta jest piękna, jeśli potrafi to piękno okazać, jeśli potrafisz je dostrzec. Robiła wrażenie niebezpiecznej, ale czy to możliwe, że w rzeczywistości jest delikatna i wrażliwa? Myśli zasnuły mu głowę jak gęsta mgła.
[cz. I]
OdpowiedzUsuńMoran przespał nie jeden, a trzy spektakle i noc już zapadła nad miastem, gdy wyszedł z teatru. Trochę niedocenił swojego zmęczenia, ale teraz przynajmniej myślał już jasno i mógł kolejne dwie doby spędzić na pracy. Jednak najpierw chciał odwiedzić pewnego niby kupca, który miał mu dostarczyć wiadomości. Potem wynajmie kogoś, by uciszył mężczyznę i zabrał te informacje ze sobą do grobu.
Gondra wszedł do budynku, w którym ulokował się kupiec i zapukał do drzwi. Wieczór dopiero zapadł, więc nie było możliwe, by mężczyzna zasnął, a skoro się umówili, to nie powinien także nigdzie wyjść. Mimo to, nikt nie otwierał i za drzwiami panowała całkowita cisza. Moran pchnął drzwi i wszedł do środka. Początkowo ciemność uniemożliwiała mu zobaczenie pokoju, więc zapalił oliwną lampą. Ciało kupca, leżąca na wznak na podłodze, lekko go zaskoczyło i trochę zdenerwowało. No chciał się go pozbyć, ale po, a nie przed uzyskaniem informacji.
Gondra szybko rozejrzał się po pomieszczeniu i mniej więcej wiedział co się stało. Zabójca chciał zaskoczyć kupca w pokoju, ale mu się nie udało, wywiązała się krótka walka, podczas której mężczyzna zranił zamachowca, a potem sam zginął. Słady krwi ciągnące się od ciała do okna sugerowały, że napastnik uciekł po dachach, zakładając, że deszcz zmyje wszystkie tropy.
W tym momencie Gondra przypomniał sobie o dziewczynie, która spadła mu pod nogi kilka godzin wcześniej. Jeśli wiedziała, dlaczego kupiec przybył do miasta i wiedziała co chciał on przekazać Gondrze, to będzie musiał ją odwiedzić następnego dnia u sióstr zakonnych i wyciągnąć od niej informacje. Wszystkie informacje...
Zanim wyszedł, przeszukał jeszcze szybko pokój i zawołał właścicielkę, by podejrzenia nie padły na niego, a następnie udał się do swojego biura. Dziewczyna do rana mu nie ucieknie, nie po takich ranach, a nie chciał rozgniewać zakonnic nocną wizytą.
[cz. II]
OdpowiedzUsuńNastępnego już dnia Gondra udał się klasztoru prozmawiać z przeoryszą.
- Witam, wielebna matko.
- Ach, witam, witam, drogi dobrodzieju. Co pana sprowadza tak wcześnie do naszego skromnego klasztoru?
Przeorysza była starszą, pulchną kobietą o stalowym charakterze. Dokładnie przestrzegała nakazów Kościoła, ale w przypadku Morana robiła małe wyjątki, ponieważ kupiec dał pokaźną sumę na naprawę klasztoru i uratował w ten sposób zakon przed ubóstwem i rozwiązaniem.
- Wczoraj przybyła do was ciężko ranna dziewczyna. Chciałbym wiedzieć co się z nią stało.
Oblicze przeoryszy natychmiast spochmurniało, gdy usłyszała odpowiedź.
- Nie radzę panu się z nią spotkać. To pomiot piekielny, wampyr przeklęty, którego należy jak najszybciej ubić i popioły rozrzucić na cztery strony świata. Już posłaliśmy nawet posłańca po inkwizytora, by zechciał wypędzić tego nieczystego ducha z ziemi prawych.
- Wampyr, rzecze matka? A czy ten wampyr pił krew na oczach matki lub odprawiał jakieś złe czary?
- Nie, nie, oczywiście, że nie. Odkryliśmy jej pochodzenie po zębach, gdy sprawdzałyśmy jej stan. Normalny człowiek nie posiada takich kłów - odpowiedziała z mocnym przekonaniem. Moran tylko lekko się uśmiechnął.
- Więc chyba i mnie inkwizytor powinien wziąć na sąd.
- Pana? A czemuż to dobrodzieju?
- Bo widzi matka, w mojej rodzinie mężczyźni mieli zawsze takie dwa kły, jak u psa lub wampyra i musieliśmy prosić księdza o potwierdzenie, że zły duch nas nie opętał. Poza tym żadne siły nieczyste nie mogą przebywać w tym świętm miejscu, prawda?
Przeorysza zmieszała się strasznie i zbladła. Na dokładkę Moran jeszcze otworzył szeroko usta i pokazał wspomniany ząb. Oczywiście bajeczka z rodziną i księdzem była wymyślona na poczekaniu, bo kieł był zwykłą pozostałością po oryginalnej formie kupca.
- Boże Przenajświętszy! Jak to dobrze, że nie pozwoliłam jej zabić, gdy jedna z córek chciała ją przebić. Dobrodzieju kochany, dzięki temu nie posłaliśmy niewinnej duszyczki w objęcia śmierci. Niech dobrodziej odwiedzi ją w piwnicy, a ja muszę teraz szybko odwołać posłańca.
Matka złożyła ręce jak do modlitwy i biegiem opuściła kupca. Gondra natomiast spokojnym krokiem udał się w wspomniane miejsce. Sam był gotów zabić dziewczynę, jeśli rzeczywiście wiedziałaby za dużo lub gdyby pracowała dla nie tego człowieka co trzeba.
[Ale dłużyzna. Trochę mnie poniosło XD ]
- Dziękuję, możemy zostać na chwilę sami? Chciałbym zadać jej kilka pytań.
OdpowiedzUsuńKupiec uśmiechnął się delikatnie do zakonnicy zostawionej na staży. Kobieta lekko się zarumiła i kiwnęła nieśmiało głową, po czym dała klucz do piwnicy Moranowi i się oddaliła.
- Naprawdę, takie ładne dziewczyny w zakonie to wielkie marnotrawstwo... - Gondra cicho zachichotał i wszedł do środka, zachowując się jak na normalnego człowieka przystało. Z powodu ciemności nikt normalny nie powinien widzieć niczego bez chwili dla przystosowania się wzroku, ale mechaniczny okular Morana niwelował tę małą niegodność i kupiec widział wszystko tak jakby całe pomieszczenie znajdowało się w świetle słońca.
- Więc to tutaj zadekowały cię zakonnice? Spokojnie nie mam złych zamiarów. Po prostu przyszedłem trochę pogadać i oczekuję, że zechcesz odpowiedzieć na kilka moich pytań. I szczerze radzę nie korzystać z tego kawałka gliny.
Kupiec kopnął pozostałe skorupy po naczyniu z lekceważeniem. Co prawda nie różnił się teraz fizycznie od innych ludzi, ale jeszcze co nieco pamiętał z tego jak się walczy. Poza tym miał swoją broń.
- Więc, panienko, grzecznie pogadamy, czy będę musiał znowu zawołać siostry do poskładania cię - Moran mocniej zaakcentował ostatnie słowa. Nie liczył, że ją przestraszy. Zabójcy nie da się zastraszyć takimi tanimi sztuczkami, ale miał nadzieję, że przemówił jej do rozumu i jakiś czas będzie spokojna.
(Była byś chętna na wątek ze mną? >D)
OdpowiedzUsuńNoc była ciepła i duszna jak cały dzień. Nikomu nic się nie chciało. Aż było czuć wiszącą w powietrzu burzę. Chłopakowi zdecydowanie to się nie podobało, tym bardziej iż nie mógł znaleźć noclegu gdzie by się wyspał a nie moknął. Pod postacią kota niby było to łatwiejsze albo przynajmniej takowe powinno być. "Burza zapewne zacznie się w ciągu godziny,mam czas". Nagły błysk i głośny pomruk przekonały Kota iż stanie się to o wiele szybciej. Ruszył biegiem. "Schronienie! Proszę!". Wtedy jego oczom ukazały się uchylone drzwi za które dziękował w duchu Bogu. Wskoczył do nich w momencie gdy akurat się rozpadało. Od razu wbiegł głębiej mieszkania. Aby tylko jak najdalej od deszczu. "Czy to aby było mieszkanie? Jakieś opuszczone... może to i lepiej?". Spuścił uszy po sobie i wskoczył na coś co kiedyś było prawdopodobnie biurkiem.Wpatrywał się uporczywie w uchylone drzwi. Wsłuchiwał się w szalejący wiatr i deszcz. Gdy błyskawica przecięła niebo on podskoczył. Sturlał się na ziemię już w postaci człowieka z najeżonym ogonem. Szybko biegiem wstał i zamknął drzwi opierając się o nie. Oddychał niezwykle głośno, gdyż po prostu bał się burz. Lekko roztrzęsiony zamienił się w kota. Lecz po dwóch metrach zamienił się w człowieka. Usiadł na biurku wpatrując się w drzwi by po chwili zamienić się w kota miotającego wściekle ogonem. Teraz nie zauważyłby chyba nawet osoby obok siebie; tak strasznie przejęty był burzą.
OdpowiedzUsuńTen komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń[Wybacz przerwę, sama wiesz...]
OdpowiedzUsuńMentalna wiadomość nieznajomej delikatnie stuknęła umysłowe bariery wiedźmy, które po szybkim zbadaniu przepuściły ją dalej, ku świadomości. Na moment zaprzestała spokojnego poruszania palcami, przez co ognista kula przybladła. Stałam się, cholera, aż tak rozpoznawalna? pomyślała Raisha, wracając do pielęgnowania jedynej broni, którą w tej chwili posiadała. Blask ognistej kuli odbił się w jej zmrużonych oczach, których nie odrywała od egzotycznej twarzy, a które teraz, w miejsce jawnej wrogości, wypełniły się nieufnością i zdziwieniem.
-Skąd znasz moje imię? - odparła, ignorując wzmiankę zabójczyni na temat ich 'relacji' i nie reagując na jej gest. Nie była spłoszonym koniem, którego uspokajało się rozłożonymi ramionami.