uniżony sługa Świętego Oficjum
człowiek o głębokiej wierze i silnej ręce
Pies Boży, młot na czarownice i łowca dusz
czerwona łuna stosów ciągnie się z północy
jak On mnie posłał, tak i ja was posyłam,
idźcie i nawracajcie wszystkie narody, jakem was nauczył; pamiętajcie przeto, że nie Słowem, a mieczem nauczać będziecie
BERNARD TIMMVERTINO
Inkwizytor, który słynie głównie z tego, jak wiele lat udało mu się przeżyć w czynnej służbie. Jak boży świat długi i szeroki, każdy wysłannik Świętego Oficjum wie, że liczba ludzi, którzy mu źle życzą jest pięciokrotnie większa niż liczba monet w jego sakiewce. A nawet byle kiep wie, że w inkwizytorskiej sakiewce jak we śnie - zawsze złoto się znajdzie. Nikt jednak o tym słówka nie piśnie, bo nigdy do końca nie wiadomo, kto akurat jest na usługach Świętego Oficjum, a kto może być jutro. Wszakże zasada obowiązująca inkwizytorów głosi, że mają wieść żywot skromny i umartwiać się, gdyż post i modlitwa są orężem przeciwko Złu. A także ogień, żelazo, srebro i trucizny, niech Ojciec ma nas w swojej opiece, amen.
Bernard przyszedł na świat bez mała trzydzieści sześć lat temu w szlacheckiej rodzinie. Jego matka i babka, obie kobiety niebywale pobożne, zawczasu nauczyły go różańca, wszystkich litanii, a pierwsze litery odcyfrowywał właśnie na Słowie Bożym. Zapewne miałby to w głębokim poważaniu tak, jak jego ojciec, gdyby wraz z przyjacielską wizytą dwóch inkwizytorów w niewielkim, górskim zamku nie rozpętało się piekło. Babka już tego nie widziała, zmarła zimą na zapalenie płuc i prawdopodobnie mniej cierpiała niż jej córka w nigdy nie dość pełnych celach Świętego Oficjum. Obie potajemnie studiowały grimuary, ważyły śmiertelne trucizny i na sabatach oddawały się grzesznym uciechom z samym wcieleniem Złego. Risteard Timmvertino nie był człowiekiem na tyle bliskim Kościoła, by przeszkadzały mu zabawy żony, jednak zaliczał się do ludzi rozsądnych. Dlatego kazał służącym spakować ochędóstwo syna do podróżnych saków i wyprawił go razem z matką i inkwizytorami. Sam zaś sprzedał swoje ziemię, spieniężył majątek, a zamek puścił z dymem, by zyskać sobie tym samym przychylność papieża i w niedługim czasie zostać jednym z przywódców krucjat, bogacącym się na dobrach odebranym Saracenom. I niewiele przejmował się losem syna, który równie dobrze mógł być pomiotem diabła.
Diabelskich wpływów w duszy Bernarda nigdy się nie dopatrzono. Za to podczas szkolenia na inkwizytora ojcowie dopatrzyli się w nim czegoś, co uprzykrzyło mu życie o dodatkowe godziny spędzone w kaplicy pod czujnym okiem opiekunów. Albo leżenia na kamiennym stole i słuchania niezrozumiałych formuł z ust ludzi, których twarzy nigdy nie mógł potem przywołać z pamięci. Cokolwiek w nim było... Albo samo przeszło, albo okazało się na tyle bezpieczne, by Święte Oficjum mogło bez obaw przyznać Bernardowi stopień inkwizytorski. Nie wiązało się to z rozwiązaniem tajemniczy, która dziś niewiele już interesuje uniżonego sługę Pana.
Niektórzy inkwizytorzy wychodzą z założenia, że nawet jeśli zabiją wszystkich, to Stwórca i tak rozpozna swoich. Tak twierdził również imiennik Bernarda, przeor jednego z zakonów. Główny zainteresowany dzieli ludzi na niewinnych, współwinnych, winnych oraz niewinnych-ale-zapobiegawczo-uznanych-za-winnych. Oczywiście ta ostatnia kategoria należy wyłącznie do ludzi obdarzonych przekleństwem. Nie mógłby wszakże dopuścić, by wynaturzony karzeł nie został przebadany przez inspektorów z Oficjum. A gdyby już tego nie zrobiono - skazałby własną matkę za czary.
Mężczyzna w sile wieku. Jeszcze młody, ale już zahartowany przez czas, nieprzyjazną pogodę oraz walki z nieludźmi. Jego ramiona i klatkę piersiową pokrywa delikatna siatka blizn, jakby po pazurach. Ręce ma stwardniałe od miecza, nogi przyzwyczajone do podróżowania w siodle, a podniebienie do najlepszego jadła. Koniuszkiem języka (a często nawet i wcześniej) rozpoznaje chrzczony trunek i nie waha się użyć stosownej perswazji wobec karczmarza. Wysoki, szczupły, o posępnej twarzy, orlim nosie, wydatnych kościach szczęki i ciemnych włosach.
Pies obronno-salonowy
najbardziej pechowy rycerz świata
silna ręka do trzymania ciężkiej broni
kubrak przesiąknięty zapachem dymu ze stosów
ochrzczony poganin, służba u inkwizytora
zakon templariuszy
nie ma Graala
sir REARDEN RAYSWERN
BRAT ZACHARIASZ
Miłość przedmałżeńska istnieje do momentu, w którym was nie przyłapią. Zwykle przymykają oko, jeśli i tak jesteście już zaręczeni. Znacznie gorzej, gdy on dopiero co dostał ostrogi rycerskie, w dodatku od pijanego lorda, a ona jest przyrzeczona starszemu o pół wieku baronowi. W dodatku ona jest wysoko urodzona, piękna i zazdrośnie pilnowana przez ojca, on chował się bez rodziców, pod okiem niedowidzącej i przygłuchej już ciotki. Ot, miejscowy cwaniak, który najpierw był ulubieńcem wszystkich kobiet, a potem wkupił się w łaski lorda, służąc lotnym umysłem, ładną buzią i umiłowaniem do zabaw. Przyszło za to wszystko przypłacić, gdy raz przyuważyła go pokojowa pięknej Joanny. Rodzina zhańbionej dziewczyny (która wtenczas płakała pod drzwiami sali, gdzie obradowali; szlochała o tym, jak kocha Reardena i pragnie zostać jego żoną) długo radziła się nad losem chłoptasia. Aż wreszcie starą ciotkę wzięli pod swoje skrzydła, a młodzieńca posłali do siedziby zakonu templariuszy, gdzie na wszelki wypadek ochrzczono go i nadano mu chrześcijańskie imię. Rearden, od teraz Zachariasz, śmiertelnie nudził się w murach klasztoru. Jak na złość wśród nowicjuszy nie było nikogo z wystarczająco lotnym umysłem, by uczynić z niego kompana do rozmów. Dlatego z radością wyrwał się braciom w momencie, gdy ze Świętego Oficjum przyszła prośba, by przysłano jednego z braci-rycerzy do pomocy inkwizytorowi, który będzie nawracał w szczególnie niebezpiecznych miejscach. Zachariasz nie wyszedł na tym wyjątkowo korzystnie, ponieważ Bernard Timmvertino okazał się człowiekiem surowym, restrykcyjnym, wymagającym niemalże nieustannej modlitwy, a jednak od święta przymykającym oko na poczynania towarzysza. Którego prawdopodobnie nie cierpi. Rearden nadal nie jest do końca pewien, czy słowa "Jesteś jak połączenie osła i kurtyzany" są pochwałą czy wręcz przeciwnie. Pełni rolę uniwersalną: karmi konie, zdobywa jedzenie, robi za chłopca na posyłki, układa stosy, miesza trucizny, pisze protokoły z przesłuchań, bawi towarzystwo. I szczerze tego nie cierpi, uważając swój los za pokutę doprawdy nazbyt ciężką jak na tak drobne przewinienie.
[Witam serdecznie, w tworzeniu tych tam wyżej nie miały udziału żadne kostki, także nic nie jest przypadkowe. Zawsze mam ochotę na wątek, lubię takie długie, ale bez wodolejstwa, bo mnie, uczciwego człowieka, szlag trafia jak widzę stronę A4 tekstu, z którego nie wynika nic. Wątki mogą występować w wersjach Pies i Klecha oraz tylko jeden z nich, tylko informujcie, kogo tam chcecie widzieć. Karta jeszcze będzie zmieniana bazylion razy, bo jej nie lubię. Jakkolwiek uwielbiam Klechę, więc pamiętajcie, że to jest szmata, ale szmata, która się ceni.]