Aktualności
LISTA OBECNOŚCI ZAKOŃCZONA!
Wydarzenia

sobota, 27 października 2012

Kraina Nairu i Anndry




Wielka puszcza rozciągająca się milami po dolinach mrocznej Krainy Nairu. Lasy przesiąknięte złem gdzie dobro walczy o przetrwanie  Promienie słoneczne rzadko docierając do mulistego podłoża, tam gdzie uda się mu przedostać, rozkwita magiczna roślinność i tętni życie. Jej granice wyznaczają rzeki Darkmood i Flustorn oraz pasma Gór Nairu , za którymi chowa się wybrzeże Morza Szponów. Jest ona ciemna, niedostępna i bardzo niebezpieczna. Drzewa w niej są poskręcane i groteskowe, pokryte zasłonami wiszącego mchu i porostów. Dziwne, bulwiaste grzyby - wielkie niczym stoły w karczmach, obrzmiałe purchawki i jaskro ubarwione muchomory.  W wielu drzewach skrywają się czarne i purpurowe narośla z robactwem. Ukrywają się tu niedobitki ostatniej Inwazji Chaosu. Mimo to last przepełniony jest różnym stworzeniem. Od mięsożernych bestii po łagodne , roślinożerne istoty. W samym środku mrocznej Puszczy stoi kilka budowli tworzących wioskę. Mury otaczające zabudowę, oraz dachy pokryte są mszastym podłożem, przez co trudno odróżnić je od ściany lasu. Żyje tu niewiele istot, garstka społeczeństwa które byłoby skazane na ścięcie, gdyby dotarli tutaj łowcy. Choć trudno przeżyć w owej krainie, dotarcie do tych granic jest jeszcze trudniejsze. Jednak gdy ktoś  powstał z mroku i nim jest, przeżycie to nie problemem.
Większą część puszy wypełniały mulaste bagna, i podziemne korytarze. Kto zapuszczał się w owe tereny, nie powracał cały. Niebieskowłosej jednak udało się przeżyć, nawet więcej znalazła tam schronienie i wiernych towarzyszy, oraz Anndry nimfę, które zamieszkiwała pobliskie jezioro.


niedziela, 21 października 2012

Pies i Klecha.

uniżony sługa Świętego Oficjum
człowiek o głębokiej wierze i silnej ręce
Pies Boży, młot na czarownice i łowca dusz
czerwona łuna stosów ciągnie się z północy

jak On mnie posłał, tak i ja was posyłam, 
idźcie i nawracajcie wszystkie narody, jakem was nauczył; pamiętajcie przeto, że nie Słowem, a mieczem nauczać będziecie


BERNARD TIMMVERTINO



Inkwizytor, który słynie głównie z tego, jak wiele lat udało mu się przeżyć w czynnej służbie. Jak boży świat długi i szeroki, każdy wysłannik Świętego Oficjum wie, że liczba ludzi, którzy mu źle życzą jest pięciokrotnie większa niż liczba monet w jego sakiewce. A nawet byle kiep wie, że w inkwizytorskiej sakiewce jak we śnie - zawsze złoto się znajdzie. Nikt jednak o tym słówka nie piśnie, bo nigdy do końca nie wiadomo, kto akurat jest na usługach Świętego Oficjum, a kto może być jutro. Wszakże zasada obowiązująca inkwizytorów głosi, że mają wieść żywot skromny i umartwiać się, gdyż post i modlitwa są orężem przeciwko Złu. A także ogień, żelazo, srebro i trucizny, niech Ojciec ma nas w swojej opiece, amen. 
Bernard przyszedł na świat bez mała trzydzieści sześć lat temu w szlacheckiej rodzinie. Jego matka i babka, obie kobiety niebywale pobożne, zawczasu nauczyły go różańca, wszystkich litanii, a pierwsze litery odcyfrowywał właśnie na Słowie Bożym. Zapewne miałby to w głębokim poważaniu tak, jak jego ojciec, gdyby wraz z przyjacielską wizytą dwóch inkwizytorów w niewielkim, górskim zamku nie rozpętało się piekło. Babka już tego nie widziała, zmarła zimą na zapalenie płuc i prawdopodobnie mniej cierpiała niż jej córka  w nigdy nie dość pełnych celach Świętego Oficjum. Obie potajemnie studiowały grimuary, ważyły śmiertelne trucizny i na sabatach oddawały się grzesznym uciechom z samym wcieleniem Złego. Risteard Timmvertino nie był człowiekiem na tyle bliskim Kościoła, by przeszkadzały mu zabawy żony, jednak zaliczał się do ludzi rozsądnych. Dlatego kazał służącym spakować ochędóstwo syna do podróżnych saków i wyprawił go razem z matką i inkwizytorami. Sam zaś sprzedał swoje ziemię, spieniężył majątek, a zamek puścił z dymem, by zyskać sobie tym samym przychylność papieża i w niedługim czasie zostać jednym z przywódców krucjat, bogacącym się na dobrach odebranym Saracenom. I niewiele przejmował się losem syna, który równie dobrze mógł być pomiotem diabła. 
Diabelskich wpływów w duszy Bernarda nigdy się nie dopatrzono. Za to podczas szkolenia na inkwizytora ojcowie dopatrzyli się w nim czegoś, co uprzykrzyło mu życie o dodatkowe godziny spędzone w kaplicy pod czujnym okiem opiekunów. Albo leżenia na kamiennym stole i słuchania niezrozumiałych formuł z ust ludzi, których twarzy nigdy nie mógł potem przywołać z pamięci. Cokolwiek w nim było... Albo samo przeszło, albo okazało się na tyle bezpieczne, by Święte Oficjum mogło bez obaw przyznać Bernardowi stopień inkwizytorski. Nie wiązało się to z rozwiązaniem tajemniczy, która dziś niewiele już interesuje uniżonego sługę Pana. 
Niektórzy inkwizytorzy wychodzą z założenia, że nawet jeśli zabiją wszystkich, to Stwórca i tak rozpozna swoich. Tak twierdził również imiennik Bernarda, przeor jednego z zakonów. Główny zainteresowany dzieli ludzi na niewinnych, współwinnych, winnych oraz niewinnych-ale-zapobiegawczo-uznanych-za-winnych. Oczywiście ta ostatnia kategoria należy wyłącznie do ludzi obdarzonych przekleństwem. Nie mógłby wszakże dopuścić, by wynaturzony karzeł nie został przebadany przez inspektorów z Oficjum. A gdyby już tego nie zrobiono - skazałby własną matkę za czary. 
Mężczyzna w sile wieku. Jeszcze młody, ale już zahartowany przez czas, nieprzyjazną pogodę oraz walki z nieludźmi. Jego ramiona i klatkę piersiową pokrywa delikatna siatka blizn, jakby po pazurach. Ręce ma stwardniałe od miecza, nogi przyzwyczajone do podróżowania w siodle, a podniebienie do najlepszego jadła. Koniuszkiem języka (a często nawet i wcześniej) rozpoznaje chrzczony trunek i nie waha się użyć stosownej perswazji wobec karczmarza. Wysoki, szczupły, o posępnej twarzy, orlim nosie, wydatnych kościach szczęki i ciemnych włosach. 



Pies obronno-salonowy 
najbardziej pechowy rycerz świata 
silna ręka do trzymania ciężkiej broni
kubrak przesiąknięty zapachem dymu ze stosów
ochrzczony poganin, służba u inkwizytora
zakon templariuszy
nie ma Graala

 sir REARDEN RAYSWERN 

BRAT ZACHARIASZ






Miłość przedmałżeńska istnieje do momentu, w którym was nie przyłapią. Zwykle przymykają oko, jeśli i tak jesteście już zaręczeni. Znacznie gorzej, gdy on dopiero co dostał ostrogi rycerskie, w dodatku od pijanego lorda, a ona jest przyrzeczona starszemu o pół wieku baronowi. W dodatku ona jest wysoko urodzona, piękna i zazdrośnie pilnowana przez ojca, on  chował się bez rodziców, pod okiem niedowidzącej i przygłuchej już ciotki. Ot, miejscowy cwaniak, który najpierw był ulubieńcem wszystkich kobiet, a potem wkupił się w łaski lorda, służąc lotnym umysłem, ładną buzią i umiłowaniem do zabaw. Przyszło za to wszystko przypłacić, gdy raz przyuważyła go pokojowa pięknej Joanny. Rodzina zhańbionej dziewczyny (która wtenczas płakała pod drzwiami sali, gdzie obradowali; szlochała o tym, jak kocha Reardena i pragnie zostać jego żoną) długo radziła się nad losem chłoptasia. Aż wreszcie starą ciotkę wzięli pod swoje skrzydła, a młodzieńca posłali do siedziby zakonu templariuszy, gdzie na wszelki wypadek ochrzczono go i nadano mu  chrześcijańskie imię. Rearden, od teraz Zachariasz, śmiertelnie nudził się w murach klasztoru. Jak na złość wśród nowicjuszy nie było nikogo z wystarczająco lotnym umysłem, by uczynić z niego kompana do rozmów. Dlatego z radością wyrwał się braciom w momencie, gdy ze Świętego Oficjum przyszła prośba, by przysłano jednego z braci-rycerzy do pomocy inkwizytorowi, który będzie nawracał w szczególnie niebezpiecznych miejscach. Zachariasz nie wyszedł na tym wyjątkowo korzystnie, ponieważ Bernard Timmvertino okazał się człowiekiem surowym, restrykcyjnym, wymagającym niemalże nieustannej modlitwy, a jednak od święta przymykającym oko na poczynania towarzysza. Którego prawdopodobnie nie cierpi. Rearden nadal nie jest do końca pewien, czy słowa "Jesteś jak połączenie osła i kurtyzany" są pochwałą czy wręcz przeciwnie. Pełni rolę uniwersalną: karmi konie, zdobywa jedzenie, robi za chłopca na posyłki, układa stosy, miesza trucizny, pisze protokoły z przesłuchań, bawi towarzystwo. I szczerze tego nie cierpi, uważając swój los za pokutę doprawdy nazbyt ciężką jak na tak drobne przewinienie. 

[Witam serdecznie, w tworzeniu tych tam wyżej nie miały udziału żadne kostki, także nic nie jest przypadkowe. Zawsze mam ochotę na wątek, lubię takie długie, ale bez wodolejstwa, bo mnie, uczciwego człowieka, szlag trafia jak widzę stronę A4 tekstu, z którego nie wynika nic. Wątki mogą występować w wersjach Pies i Klecha oraz tylko jeden z nich, tylko informujcie, kogo tam chcecie widzieć. Karta jeszcze będzie zmieniana bazylion razy, bo jej nie lubię. Jakkolwiek uwielbiam Klechę, więc pamiętajcie, że to jest szmata, ale szmata, która się ceni.]

niedziela, 14 października 2012

( Notka pożegnalna)

Wszystko kiedyś w końcu przeminie, tak jak mój udział na tym blogu. Zapewne niektórzy znaja mnie z Graleyn i wiedzą, że pisałam z wami wątki i opowiadania prawie rok. Dokładnie od lutego. Praca z wami była bardzo przyjemna i kreatywna dla mojego małego móżdżka z wybujałą fantazją. Przepraszam, że was opuszczam, ale lepsze to, niż bezproduktywne siedzenie na blogu. Jak roślinka. Powodów do odsunięcia się od rpg jest kilka. Popierwsze to szkoła oraz inne pasje. Mówiąc w prost- blogi już nie są na pierwszym miejscu w moim życiu. Zbyt wiele obowiązków... Wybacz mi Lyn za niedokończone opowiadanie. Jeśli chcesz, to sobie je przejmij czy coś. Parę wątków nie skończyłam, wiem. Tak bywa, więc nie bądźcie na mnie źli. Jeśli ktoś będzie chciał mnie odnaleźć, to pojawię się nieraz na gg, fb itd. Może nawet was odwiedzę na stronie? Tak, czy inaczej, trzymajcie się i życzę powodzenia pani administrator. Być może, że kiedyś tu wrócę z super pomysłami na wątki, lub inną postacią, ale nie gwarantuję. Na zawsze zostawię sobie w pamięci to, co tutaj dano mi doświadczyć. Zwłaszcza rozmowy offtopowe na czacie;) Żegnajcie Potworki i do napisania!

mała księżniczka z krainy śmierci


T I A N A
malutki wampirek | przemieniona w wieku sześciu lat | na świecie od trzech wieków


Ludzkie życie już dawno popadło w niepamięć, a jedyne co po nim pozostało to smutny uśmiech matki zawieszony tuż nad jej rozpalonym czołem i ciche, jakby stłumione słowa kołysanki. Reszta to tyle niewyraźne, zamglone obrazki, które za nic nie chcą się złożyć w spójną i logiczną całość. Zresztą... Nigdy jej nie zależało na tym, aby poznać swoją przeszłość. Jej otulona słodkim lukrem egzystencja w pełni jej odpowiada i nie szuka na siłę sposobu, aby to zmienić. Matek już miała wiele. Przewijały się one przez jej życie jedna za drugą, ale żadna nie została na zawsze. Prędzej czy później każda z nich uciekała, a ona z powrotem zostawała sama. Nikt przecież nie chce mieć pod swą opieką nieobliczalnego, malutkiego potworka, który nie umie zapanować nad własnymi instynktami. Nikomu więc się nie narzuca, spokojnie egzystuje w swoim własnym świecie, pochłaniając coraz to nowsze istnienia, zabijając nadzieje i marzenia. Tylko że... Ona tego nie rozumie. Dla niej to wszystko jest niesamowicie zabawne.

Choć jej serce ucichło trzy wieku temu, a ona sama stała się nieczuła na nieszczącą działalność czasu, to wciąż jest dzieckiem - małym, bezbronnym dzieckiem, które potrzebuje innych, aby nie zwątpić w słuszność swych postępowań i aby móc normalnie funkcjonować. Ruchliwa, żywa i energiczna, jak każde sześcioletnie dziecko. Wiecznie jest czymś zajęta, czegoś szuka, za czymś goni... Biega, skacze, zadręcza ludźmi infantylnymi mrzonkami, zadając miliony jakże irracjonalnych pytań. Męcząca, uciążliwa, nieznośna... Jak dziecko. Są jednak też rzeczy, które odróżniają ją od zwykłych, ludzkich dzieci. Jest zupełnie nie czuła na cudzy ból i cierpienie. Czasem można nawet odnieść, że to właśnie to bawi ją najbardziej. W dodatku... jest wręcz niebezpiecznie błyskotliwa, inteligentna i niebywale szybko łączy ze sobą wszelkie fakty, aby potem wykorzystywać to przeciwko ludziom. Kłamie bez większych problemów, oszukuje bez wyrzutów sumienia, zabija bez mrugnięcia okiem. Manipuluje ludzi, rozkochuje ich w swoim dziecięcym, niewinnym uśmiechu, zwodzi, wykorzystuje, zabija... Nie jest dobrą księżniczką z bajki dla dzieci. I nigdy nie będzie...

Zupełnie taka, jak przystało na sześciolatkę, choć nawet jak na dziecko w tym wieku jest wyjątkowo niziutka, gdyż ma raptem sto cztery centymetry wzrostu. Jest drobna i szczuplutka, co znacznie ułatwia jej wciskanie się tam, gdzie nikt inny nie dałby rady się wcisnąć. Ma długie, brązowe włosy, które sięgają jej do bioder i ogromne, czekoladowe, zupełnie niewinne i beztroskie oczy dziecka. Wydaje się być zupełnie normalną sześciolatką, ale... to tylko złudzenie.

dodatkowe | powiązania | dzienniczek

__________________________________
Witam. Dzień dobry. Kłaniam się nisko.
Lubię wątki długie i zawiłe, pomysłowe.
Powiązania? Bardzo chętnie.
Miło by było, gdyby znalazł się ktoś,
kto zechce przygarnąć to maleństwo.
W końcu sześciolatka nie może mieszkać sama.
Mam nadzieję, że polubicie moją Tianę ^^

The Lightning Trief


Agaton - imię męskie wywodzi się od słowa "agathe". Oznacza tyle, co "dobry". Prometeusz natomiast oznacza "myślący w przód". Astrajos z greckiego oznacza "gwiezdny". Jest to najkrótszy opis chłopaka.

Historia:

Agaton jest pierwszym dzieckiem Aresa i ziemskiej kobiety, której dane było nigdy nie mieć dzieci. Urodził się w szczerym polu w nocy, kiedy niebo usiane było gwiazdami. Kobieta zamieszkiwała Spartę, więc chłopak trafił do koszar, gdzie szkolił się na wojownika. Nauczył się zabijać na wiele różnych sposobów oraz wyćwiczył ciało. Przez wiele lat ciężki rygor oraz dyscyplina dawały mu się we znaki, jednak stał się jednym z najlepszych wojowników. Do szesnastego roku życia nie przegrał żadnej walki. Kiedy zabił swojego najlepszego przyjaciela postanowił uciec. Pomagała mu przyjaciółka, która wyprowadziła chłopaka z miasta. Zadbała również o jego ekwipunek i wierzchowca. Gdy starszyzna się dowiedziała o jej udziale w dezercji została skazana na śmierć. Agaton obwinia się o jej śmierć do dziś i nie jest sobie w stanie tego wybaczyć. Choć trudno w to uwierzyć, przez wiele lat żył samotnie. Przywykł do samodzielności i uważa, że nikt nie jest mu potrzebny.
W drodze do Troi spotkał wędrowca - starszego mężczyznę o lasce, który poprosił go o pomoc. Chciał, by chłopak zaprowadził go do jego wioski, ponieważ sam nie poradziłby sobie z potworami. Uprzedził jednak, że nie należy do zamożnych więc nie może mu ofiarować nic więcej niż tylko gościnę na jedną noc. Agaton zgodził się bez wahania. Kiedy zrozumiał, kim na prawdę jest mężczyzna było za późno. Czarownik - bo nim w rzeczywistości był wędrowiec - nakazał mu walczyć o swoje życie, a jeśli wygra dostanie co tylko zapragnie. Tak właśnie Agaton zyskał moc Maga oraz od tego momentu przestał się starzeć. Mag Dymitr - bo tak właśnie miał na imię owy Czarownik - który stał się później jego mentorem, ostrzegł chłopaka, by nie polegał na swojej mocy, ponieważ kiedy najbardziej będzie jej potrzebował, ona go zawiedzie.
Brał udział w zniszczeniu Troi, a raczej w jej obronie. Zmierzył się z samym Achillesem, którego nie udało mu się pokonać. Stoczyli razem ciężki bój. Agaton po raz pierwszy czuł się przytłoczony walką. Starał się jak mógł, by pomóc sobie magią, jednak nie wychodziło to tak, jak chciał, więc szybko zrezygnował. Frustracja i zmęczenie nie pomagały mu w boju. Sam Achilles również nie wyglądał na kogoś, komu łatwo przychodzi takie starcie. Chłopak przegrał, kiedy miecz Achillesa przeciął jego zbroję na piersi. Zrozumiał wtedy, co miał na myśli jego mentor i obiecał sobie, że nigdy więcej nie dopuści do podobnej sytuacji.

Późniejsze życie:

Przez długi czas podróżował po świecie w celu znalezienia szkoły, która uczyłaby go walki mieczem. Trafił do szkoły Batiatusa, gdzie uczył się zabijania jako gladiator. Agaton szkolił się u różnych mistrzów miecza, jak i Czarowników. Większość Magów odmawiała mu nauki, jednak chłopak uparcie starał się znaleźć mentora. W brew pozorom ci wyżsi stopniem chętniej udzielali mu pomocy, niż ci mniej ważni. Nauczył się między innymi leczyć jak i zmieniać kształty. Potrafi przybrać wygląd dowolnego człowieka jak i zwierzęcia. Przez wiele lat podróżował po świecie, jednak zawsze ciągnęło go do Grecji. Nie został tam na długo. Kiedy uciekał z Aten przybrał twarz Achillesa. Nikt nie ośmielił się go zatrzymać. Osadził się w Sparcie, choć nie uśmiechał mu się powrót do ojczystego miasta. Jest to jedno z jego ulubionych wcieleń, choć nie używa go tak często, jak swojego. Mimo wszystko najlepiej czuje się we własnej skórze. Kolejne kilkadziesiąt lat spędził na samotnej włóczędze zajmując się wybijaniem potworów. Poznawał coraz to nowsze sposoby leczenia jak i używania swoich zdolności, przez co stał się jednym z najlepszych cichych zabójców. Zdarzało się, że przyjmował zlecenia, jednak bardzo sporadycznie. Agaton nauczył się wykorzystywać swoje zdolności w jak najbardziej produktywny sposób, a przybierając różne postacie mógł dłużej zatrzymać się w różnych miejscach, nim ludzie zaczynali podejrzewać, że się nie starzeje.
Uczestniczył również w wojnach Grecko-Perskich. Podczas drugiej, walczył pod Termopilami pod dowództwem Leonidasa. Był wtedy uznawany, za jednego z Mykeńczyków. Jako łucznik zajmował pozycję w drugim rzędzie. Była to pierwsza jego bitwa, w której omal nie stracił życia. Udało mu się uratować za pomocą swoich magicznych umiejętności, którymi jednak starał się nie posługiwać. Wyrocznia Delficka przepowiedziała mu, że w Termopilach polegną wszyscy, jednak tylko on przetrwa, choć ledwo żywy. I tak się stało. Dzień po bitwie został znaleziony przez innego herosa. Chłopak miał na imię Jazon, a jego ojcem był Apollo. Uratował życie Agatonowi, a ich relacje szybko zmieniły się w silną przyjaźń, która z kolei trwała przez wiele lat. Niestety i tym razem chłopak stracił bliską mu osobę. Przysiągł na Styks, że odnajdzie zabójcę i pomści chłopaka. Tak się jednak nie stało.
Do Norrheim trafił przypadkiem podczas swojej wędrówki. Szukał zajęcia i szybko je znalazł. Na zmianę pomaga kowalowi jak i szkoli chętnych chłopców w walce mieczem. Rzadko kiedy mówi o swojej drugiej twarzy. Nieliczni, którzy wiedzieli o jego magicznych zdolnościach nie żyją.

Charakter:

Agaton jest bystrym oraz inteligentnym chłopakiem, który doświadczeniem dorównuje wielu dorosłym. Zwykle nastawiony pokojowo nawet do osób których nie lubi. Bardzo rzadko pierwszy sięga po broń. Swoim spokojem i opanowaniem potrafi wyprowadzić z równowagi, jednak kiedy wybucha należy się bać, bowiem traci nad sobą kontrolę. Zwykł nie kłamać, chociaż nie jest świętoszkiem. Beztroski i ambitny, chętnie rozwija swoje umiejętności i poznaje nowych ludzi, chociaż stara się trzymać ich na dystans. Jest uprzejmy wobec kobiet oraz mężczyzn. Wywyższa się tylko wtedy, kiedy ma ku temu powód. Lepiej jest mieć w nim przyjaciela niż wroga. Rzadko wykazuje się lekkomyślnością. Zwykł przewidywać kilka kroków na przód, o czym świadczy jego drugie imię. Chętnie pomaga innym i nie oczekuje niczego w zamian, co najwyżej słowa "dziękuję". Wieczny optymista, ale i realista. Jeśli coś jest niemożliwe, nie stara się robić na przekór. Jeśli chodzi o swoją historię, jest raczej małomówny i ogranicza się do faktów z kilku ostatnich lat.

Wygląd:

Agaton ma duże, niebiesko-zielone oczy, które okalają długie rzęsy. Blada cera kontrastuje z kasztanowymi włosami, opadającymi na czoło. Chociaż wygląda na drobnego w rzeczywistości jest dobrze zbudowany, a lata ćwiczeń i walk wyrzeźbiły u niego solidne mięśnie. Posiada liczne blizny, pamiątki po wielu bojach. Ma zgrabne, długie palce przez co jest świetnym rzemieślnikiem.
Zwykle ubiera się tak, jak typowy grecki wojownik. Preferuje lniany chiton, oraz spiżową zbroję. Ostatnimi czasy zakłada przyległe koszule, nie ograniczające ruchów, oraz spodnie, które łatwo można wsunąć do wysokich, skórzanych butów.

Broń:

Bronią Agatona na ogół jest miecz - Anaklysmos -, wykuty z niebiańskiego spiżu. Świetnie nadaje się do zabijania potworów, jednak jest nieskuteczny w walce przeciwko ludziom. Dlatego też nosi drugi - stalowy. Posługuje się również łukiem z gałęzi jabłoni oraz cisowymi strzałami, ze srebrnymi grotami. Pierwszy miecz zawsze nosi przy pasie i nigdy się z nim nie rozstaje. Śpi ze sztyletem pod poduszką. Zarówno łuk jak i stalowy miecz nosi na plecach. W wysokich butach chowa krótkie sztylety. W praktyce potrafi zrobić broń ze wszystkiego. Rzadko używa magii, jednak w ostateczności rzuca kilka prostych zaklęć.

Wierzchowiec:

Wabi się Orkan i jest wysokim ogierem rasy Shire. Jest spokojny i cierpliwy, lubi pieszczoty, przez co Agaton często nazywa go "Wielkim Misiem". Od pięciu lat towarzyszy chłopakowi, chociaż tylko od dwóch służy mu grzbietem. Zarówno jego stan zdrowia jak i kondycja są wyśmienite, przez co świetnie nadaje się do podróży długodystansowych. Wyróżnia się wzrostem - 220 cm w kłębie - oraz bujnymi, jedwabistymi szczotkami pęcinowymi. Nie przepada za innymi ludźmi, chociaż należy do ciekawskich. Nie pozwala dosiąść się nikomu innemu niż Agatonowi. Doskonale dogaduje się z właścicielem, jest potulny jak baranek. Miękki w pysku, wystarczy najmniejsze dotknięcie łydkami by wykonał polecenie.

Dodatkowe informacje:

- Uwielbia gorące piwo, szczególnie po pracy. 
- Blizny na torsie nie potrafi zamaskować nawet mianą wyglądu.
- Urodził się około 1300 lat p.n.e.
- Nie znosi zdrobnień oraz kiedy ktoś mówi na niego "młody".
- Doskonale jeździ wierzchem.
- Teoretycznie może zginąć jedynie w walce. Praktycznie, jeśli nie będzie się posilał, ktoś go otruje lub przebije mieczem wszystkie jego punkty witalne albo "piętę Achillesa" nie ujrzy nowego dnia.
- Jego słabym punktem jest krzyż.
- Jest biseksualistą, co odkrył dość dawno, jednak wzbrania się przed tym, jak przed ogniem.



Agaton Prometeusz Astrajos
16 lat (a przynajmniej na tyle wygląda)
Pół heros pół mag
Pomocnik kowala, nauczyciel walki mieczem
Od święta zabójca potworów

~***~
Jestem chętny na wiele różnych wątków, otwarty nawet na najdziksze pomysły. Postać może jest pod kilkoma względami podobna do Dantaliona. Mam słabość, do niektórych cech.
Nie mogłem się powstrzymać, żeby nie przenieść tutaj Agatona, jednak nie gwarantuję sukcesu w prowadzeniu tej postaci. Jakoś nie do końca mi to wychodzi.

środa, 10 października 2012

Strumień czasu



Każdy prze­cież początek to tyl­ko ciąg dal­szy, a księga zdarzeń zaw­sze ot­warta w połowie. 


Devril Randal Winters | Strażnik Czasu | 33 lata | rzekomy arystokrata

Najpierw zjawiły się wozy. Naładowane towarami, mnóstwo ludzi krążących na Wzgórzu, przed jedną z większych rezydencji. Wietrzono pokoje, odnawiano zapomniane dawno kąty. Dom na powrót zaroił się od służby, zapomniana rezydencja znów stała się jedną z najbardziej okazałych. Czekano na przyjazd pana.

Strumień płynie, wciąż do przodu
nie zatrzymasz go, nie zwolnisz, nie cofniesz biegu

W końcu przyjechali. Pan na włościach, hrabia Drummor, Devril Winters i jego młoda podopieczna, Elain Monfort. Różnie o tej dwójce mówiono w mieście, prawda mieszała się z fałszem, wymysł z tym, co widziały oczy. Hrabiego widywano rzadko. Mąż raczej wyniosły, stroniący od zbędnych kontaktów. Czasem może na balu jakowymś lub w otoczeniu dostojników kościoła największych, z którymi jak się okazało żył w dość dużej komitywie. Prócz tego niewiele o nim rzecz można. Mężczyzna wysokiego wzrostu, ciemnowłosy i szarooki. Odznaczał się niezwykle władczą postawą. Elegancki, wyniosły nieomalże, przed posądzeniem go o arogancję bronił go jedynie kpiący uśmieszek. Jednak to nie jego nienaganny wygląd był najważniejszy, lecz osobowość. Choć nigdy nie podnosił głosu, zachowywał się tak, jakby zdawał sobie sprawę z tego, że należy mu się całkowita uwaga i szacunek. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego szarych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. I tu znów wkrada się obowiązek. Wszak mówimy tu o bogaczu, arystokracie, kimś, kto ma odpowiadać za rodzinny majątek i stałość rodu... Bo o jaki inny obowiązek chodzić by mogło?
Jakże odmienna jest jego podopieczna. Dziewczę, młoda kobieta, żywiołowa i energiczna. Wzrostu średniego, szczupłej sylwetki, o włosach wijących się w fale, złote i lśniące, niewątpliwy atut. Często się śmieje, a radosny ten śmiech sprawia, że niezależnie od własnego humoru, słuchacz ma ochotę jej zawtórować, zupełnie jakby swą radością mogła napełnić całe otoczenie. Z twarzy spoglądają szarozielone oczy, odzwierciedlające stan jej duszy, niby zwierciadło. Spojrzysz w nie raz, zieleń przeważa, przysuniesz się bliżej, widzisz szarość mocniejszą…  Dziewczyna ma skłonność do mówienie tego, co myśli i pakowania się w kłopoty, z których potem musi wyciągać ją Devril. Odmiennie niż jej opiekun, jest niezwykle szczerą osobą, pozbawioną tej nutki tajemniczości i zdecydowanie nie małomówną. Chyba, że znajdzie się w otoczeniu dostojników Kościoła, z którymi hrabia utrzymuje tak zażyłe kontakty. Wówczas staje się dziwnie milczącą. 


Zanurz się w czasie, daj się ponieść, zobacz, co przed tobą
zrób to, co niemożliwe, idź do źródła, do początku
Dla ciebie nie ma rzeczy niemożliwych

Nie, ani on ani jego podopieczna nie są zwykłymi ludźmi, choć na takich pozują. Hrabia jest Strażnikiem Czasu i to nie byle jakim. On jest Mistrzem. Jak każdy Strażnik Czasu jest więc długowieczny, a długowieczność ta nie wiadomo skąd się wzięła. Mówi się, że Strażnicy są zdolnymi alchemikami, którzy odkryli tajemnicę kamienia filozoficznego i nauczyli się wytwarzać eliksir życia. Mówi się, że to przeskoki w czasie tak wpłynęły na ich życie... Lecz choćby z powodu sekretu ich długowieczności ukrywać się musi każdy Strażnik. Drugą zaś przyczyną są owe przeskoki w czasie. Czas wzywa Strażników i tylko pełnoprawni są w stanie oprzeć się wołaniu, nie zanurzyć w strumieniu. Kto nie jest Strażnikiem nie zrozumie tego uczucia. Któż by nie chciał cofnąć się, spojrzeć na historię własnym okiem. Któż by nie chciał namieszać w dziejach, zmienić to, co było. Tego właśnie Strażnikom nie wolno. Oni są obserwatorami dziejów, oni stoją na straży wydarzeń i tego, co miejsce miało. Strażnikowi nie wolno zmieniać przeszłości. Przynajmniej w teorii. 
Bo Elain zmieniła przeszłość. W przeciwieństwie do rzekomego hrabiego, ona jest tylko adeptką, niedoświadczoną. On może wybrać, czy na wezwanie czasu odpowie, on może przenieść się sam, wedle własnej woli. Ona nie. Ona popełnia błędy, a drugie jej imię zdaje się brzmieć kłopot. Miała tylko patrzeć, świadek tego, jak zamordowano Mistrza Strażników. Jego, Devrila Wintersa. Zawaliła. Na całej linii. Dała plamę. Gorzej. Złamała najważniejszą zasadę Strażnika. Mistrz przeżył. Mistrz ją zobaczył. Mistrz zrozumiał. I gdy odchodziła, odszedł za nią. 
Mogło skończyć się do dla niej znacznie gorzej. Mogła zapłacić za swój błąd. W zamian została podopieczną Mistrza. Ale wszystko ma swoją cenę. Wciąż nie wiedzą, czy śmierć-która-nie-miała-miejsca wiązała się z sekretem Wintersa, czy z jakimś zbiegiem okoliczności. Wciąż obawiają się, że jest jeszcze jeden wróg, który czyha tuż za rogiem. Nie mylą się.

Przerzucał leniwie strony porannej gazety, gdy weszła. Blada, oczy jej były rozszerzone, jakby ze strachu. Jednak nie to uczucie grozy wyzierało z jej spojrzenia, a złości. I żalu.
- Devril, słyszałeś? Musiałeś słyszeć.
Przerzucił kolejną stronę, milcząc, niezainteresowany. Jedynie lekko uniesione brew świadczyła o tym, że śledzie jej słowa, czekając.
- Stracono ich. Wszystkich. Dobry Boże…
- Bóg nie ma z tym nic wspólnego. 

Jaki jest więc hrabia Drummor? Na to pytanie mieszkańcom Norrheim trudno odpowiedzieć. On po prostu jest. Trzyma się z daleka. Jedni powiedzą, że zbyt dumny jest, by się bratać z pospólstwem. Inni powiedzą, że jakieś niecne sprawki skrywa, nie chcąc na światło dzienne ich wymieść. Ci, co go poznali, a przynajmniej tak mniemają, opiszą go jako człowieka światowego, o manierach godnych pozycji, szerokich kontaktach i wiedzy o świecie. Zobaczą go człowiekiem stanowczym, pewnym siebie i poszukującym coraz to nowych rozrywek, coraz silniejszych podniet.
Więcej wie tylko on sam. I czas. 

POWIĄZANIA 
POBOCZNE 

_______________________________ 
Autorem artu jest razimo 

Karta może być jeszcze edytowana. Gotowość do wątków, powiązań - jest. 
 

wtorek, 9 października 2012

Bajka o mgle.


Gdzieś na ziemiach Dorynu, żył pewien człowiek, który rozdrażniony natężeniem istot magicznych, przypadkowo dowiedział się, że sam nią jest i posiada wielką magię. Nosił imię Horogon. Pewnego dnia, uznał, że chce stworzyć swoje wielkie dzieło, które nie pozwoli mu być samotnym.  Czarodziej żył w odosobnieniu. Jego wygląd odpychający z powodu licznych blizn, więc kobiety nie raczyły spojrzeć na niego. Horgon przemierzając przez las, dostrzegł kłębistą biel unoszącą się nad ziemią. Pomyślał: "Dlaczego by nie nadać jej życia?". Zmącił mgłę krótkim czarem i wyłonił się z niej perłowy koń, wodzący nozdrzami po kamieniach i trawie. Gdy dostrzegł czarodzieja, spłoszył się delikatnie. Jednak jego ciekawość wygrała i podszedł do człowieka. Pozwolił dotknąć swoich nozdrzy, głowy, szyi i grzbietu. I tak Mgła zaufała człowiekowi. Wędrowała za nim wszędzie. Chodziła na polowania, spała pod drzwiami jego domu, śledziła go, gdy szedł do miasta, na targ, wiodła za sobą zapach ziół i kwiatów o poranku. Horgon  mówił do niej, niepewny czy rozumie; śpiewał jej i grał na flecie. Jednak Mgła lubiła znikać, gdy Horgon już ją zauważył. Tak naprawdę rozpływała się tylko po ziemi, później znów przyjmując kształt konia. Czarodziej pokochał Mgłę, bo nie odstępowała mu na krok, nie pozwalała mu pamięć, że istnieje sam dla siebie. Dał jej na imię Rosemary. Pewnego dnia Mgła zniknęła. Człowiek nie mógł już wyczarować innego stworzenia. Ani z mgły, ani z ognia, z wody, z powietrza, z dymu. Co się stało z Rosemary? Nikt nie wiedział. Gdy minęło już wiele lat, a czarodziej umierał, postanowił ostatni raz ujrzeć piękny las. Świtało. Nie ma nic piękniejszego od  porannego lasu. Niestety nie miał sił. Przybity faktem, że zemrze w cieniu domu, chciał jak najszybciej przyspieszyć agonię i wypić truciznę. Wtem usłyszał rżenie zza okna i poczuł silny zapach ziół. Lekko podniósł się, aby wyjrzeć.  Rosemary czekała na niego. Starzec wyszedł z domu, a Mgła pomogła mu się utrzymać. Horgon zrozumiał, że nie stworzył towarzysza do życia, a stróża, który nie odstępował go na krok, nawet, gdy się nie pokazywał. Co się stało z Rosemary po śmierci czarodzieja?
Mijały lata, a Mgła błąkała się po lasach. Stada koni bały się jej, a inne mgły nie dawały oznak życia. Rosemary nie czuła, że zaczęła się przekształcać. Jej ciało zaczęło być ludzkie. Włosy płomieniały kolorem jesiennych liści, a oczy zieleniały trawą, jak przyroda, w której została stworzona. Młodą Rosemary znalazł myśliwy, przemierzający konno las. Dziewczyna nie mówiła, ale jego uroda go urzekła. Myśliwy zabrał Mgłę na dwór swojego pana. Ów młody hrabia był bezdzietny i nie mieszkał z żadną kobietą. Gdy po raz pierwszy ujrzał Rosemary, rzekł do niej: "Nie mówisz? Nie wiem czy rozumiesz... Co będę miał z tego, że tu zostaniesz?". Rosemary rozumiała każde słowo i potrafiła odpowiedzieć, jednak nie chciała rozmawiać. Popatrzyła na mężczyznę i przekrzywiła lekko głowę. Hrabia westchnął i kazał zostawić Rosemary na parę dni 'próby'. Mgła okazała się bardzo pomocna. Kilka dni później, pan rzekł do Mgły: "Masz jakieś imię? Nie wiem jak do ciebie mam się zwracać.", a ta przyniosła pergamin i piórko, nakreśliła na im swoje imię i podała hrabiemu, uśmiechając się ciepło. Mimo, że hrabia nie okazywał swoich uczuć, także pokochał Rosemary. Ta z czasem zaczęła mówić. W mieście słynęła ze swojej delikatności, skromności i skrytości. Miejscowi lubili Rosmery, która często grała na flecie, tańczyła i śpiewała. Hrabia kazał traktować ją jak panią dworu, ubierać ją, szyć jej suknie, czesać włosy i myć, jednak nie było to jej potrzebne. Nikt nie znał nocnej natury Mgły, która lubiła pod postacią konia galopować przez lasy, pielgrzymując do grobu Horgona. Co noc nosiła tam białą lilię. Hrabia w końcu zorientował się, że istota nie jest człowiekiem i prawdopodobnie nie chce z nim żyć, ze względu na jej mistyczną naturę, więc powiedział Rosemary, że ma wolną rękę i jeśli chce, może odejść. Rosemary lubiła towarzystwo hrabi, bo sprawiał, że także nie była samotna i została na dworze. Jednak ich szczęście nie trwało długo, bo pan lubił hulanki i zabawy. Pewnego dnia, upojony winem, pochwalił się swoim majątkiem w karczmie. Został zabity i okradziony. Mgła nie rozumiała czym jest dokładnie śmierć. Dostrzegła tylko, że hrabia już nie budzi ją rankiem i nie całuje w czoło na dobranoc, że w ogóle go nie widuje. I tak Mgła znów ruszyła w podróż, zabierając suknie i zegarek hrabi, który dał jej kiedyś w prezencie. I tak Rosemary, wyposażona jedynie w odzienie, kieszonkowy zegarek z różą wytłoczoną na wieku i wierzchowca zmarłego hrabiego, wyruszyła w świat. Jechała długo, odziana w wełniany płaszcz pana, z zarzuconym na rude włosy kapturem. Po miesiącach wędrówki, kąpieli w jeziorach, spania na trawie oraz w sadach i lasach, dotarła do jakiegoś miasta. Miejscowi nazywali je Norrheim. Rosemary sprzedała konia i osadziła się w lesie, obserwując miejscowe istoty pod postacią konia, a czasem kobiety. W nocy naprowadza zagubionych w lesie na ścieżki i wyprowadza ich z gęstwin. Zna las na pamięć.
Nie jest wojowniczką. Nie jest śmiertelna. Nie ma innych potrzeb, prócz oddychania. W końcu jest mgłą... Mówi niewiele. Urzeka swoim charakterem i delikatną urodą. Na pierwszy rzut oka przypomina szlachciankę, gdyż nosi suknie szyte z niesamowicie rzadkich materiałów, najczęściej w kolorze szmaragdu, a przy piersi zegarek ze złota. Jej głowę zdobią rude włosy. Gdy się przestraszy, natychmiast przybiera postać mgły. Ma skryte marzenie. Pokochać i znów być kochaną. 

(Witam pięknie, razem z moją Mgłą. Mam nadzieję, że chętnie będziecie ją spotykać w lesie i korzystać z jej pomocy lub zwyczajnie szukać jej, gdy będziecie samotni. Mam wielką prośbę: uwielbiam dawać wolną rękę, więc ponieście wodze wyobraźni i napotkajcie Rosemary pod jaką postacią chcecie i w jakich okolicznościach wam wygodnie. Jestem zawsze chętna do wątku, zapraszam.) 

poniedziałek, 8 października 2012

Pięć masek ma człowiek złota. Jedna jest dla klientów, druga dla przyjaciół, trzecia należy do obcych, czwartą w lustrze zobaczysz, a piątą tylko on widział.



Imię: Moran
Nazwisko: Gondra
Wiek: 34
Zawód: Kupiec
Miejsce zamieszkania: Iliad
Wyznanie:.......
.
.
.
.







- Jeszcze raz proszę powiedzieć. Jakiego jest pan wyznania?
- Wyznaję wiarę w Proroka, gubernancie. Inna wiara to przecież herezja. - Ciepły śmiech przesłuchiwanego lekko rozluźnił pilnującego go celnika. Nie pozostał także głuchy na drobny komplement podnoszący jego status.
- Tak, tak, widać. Jednak ciekawi mnie po prostu dlaczego członek kompanii handlowej z Iliadu mającej kontrakt z Inkwizycją przypłynął w te strony. Czyżby przed czymś pan uciekał?
- Skoro mamy umowę z Kościołem, to chyba dziwnie by to wyglądało, gdybym przed nim uciekał, nie sądzi pan?
- Ano dziwnie, jednak nie wiem co wam chodzi po tych waszych głowach w tej stolicy.
Dwoje mężczyzn rozmawiało spokojnie w nadmorskim biurze celnym. Siedzący za biurkiem strażnik, który gęsim piórem spisywał kolejne informacje i mężczyzna z mechanicznym okularem na prawym oku i ubrany w szykowną, czarną kamizelkę z wysokiej jakości byczej skóry. Pasiaste spodnie, biała koszula i kolba pistoletu wystająca mu spod ramienia dopełniała wizerunku zamożnego kupca ze stolicy.
- Cel wizyty? - Strażnik kończył już swoją wartę i było słychać, że śpieszy mu się do domu, pewnie do żony i dwójki lub trójki dzieci.
- Interesy handlowe i prywatne.
Pióro delikatnie opadło do kałamarza z inkaustem, oznaczając koniec przesłuchania. Bez dalszych zbędnych słów, celnik wyprowadził Morana na zewnątrz i życzył udanego pobytu w mieście. Przy okazji zwrócił także niezarejestrowaną broń, gdy jeden z jego adiutantów sprawdził papiery na nie. Dwa pistolety najnowszej produkcji Iliadzkich sztukmistrzów z ostrzami do walki na bliskim dystansie wróciły do ich właściciela.
Moran przypiął ich łańcuchy pod opaski na rękach i odszedł w stronę najbogatszej dzielnicy. Jako właściciel kompanii handlowej mógł sobie pozwolić dosłownie na wszystko, choć tylko powrót do stolicy nie był w tym momencie osiągalny...

Charakter: Przede wszystkim kupiec. Widać to w jego spojrzeniu, gdy na pierwszy rzut oka wszystko dokładnie wycenia i poddaje analizie przydatności do handlu. Pewny siebie, idzie przez życie, zgarniając wszystko co najlepsze i ciesząc się łaskawym okiem fortuny. Cała reszta adaptuje się w zależności od sytuacji, więc w jednym momencie może walczyć jak lew, by po chwili uciekać w podskokach niczym królik.

Historia: Typowy żywot handlarza, który zdobył swoją fortunę dzięki ciężkiej pracy i kilku szemranym interesom. Półświatek przestępczy był jednak dla niego za mało satysfakcjonujący, więc przerzucił się na pełno legalne kontrakty dla Inkwizycji, wojska i rodziny królewskiej, wykluczając wpierw dwóch swoich oponentów. Do tego zapomnianego przez Boga miejsca trafił uciekając przed jednym ze swoich klientów, a mianowicie Kościołem. Oficjalnie nie został potępiony i nikt go nie ściga, jednak jego dostatnie życie w stolicy skończyło się na dobre, a powrót oznaczałby tradycyjne tortury i śledztwo jednoznacznie wykazujące jego winy za wszystko co by postawiono w oskarżeniu.

Rasa: Nie człowiek, choć chyba nawet zmiennokształtni nie potrafią lepiej się pod nich podszyć. Jego gatunek siał taki postrach wśród ludzi i nieludzi, że na długo przed pojawieniem się Proroka został niemal wyniszczony. Powód? Prawie całkowita odporność na wszelkiego typu przejawy magii. Po prostu nie podobało się to, że w swojej oryginalnej postaci przedstawicieli tej rasy było trudno ubić w normalny sposób i do tego jeszcze magia na nich nie działała. Gdy Moran przybrał postać człowieka, jego ciało ma tyle samo odporności na magię, jednak byle kozik może już go pozbawić życia, a i umiejętności nie wykraczają zbytnio ponad ludzkie. Kim jest? To tajemnica, pilnie przez niego strzeżona. Może uda wam się odkryć jego tajemnicę, gdy odpowiednio mocno wpatrzycie się w jego oczy lub wsłuchacie w jego oddech. O ile oczywiście prędzej was nie spali lub nie wyśle na tamten świat w równie spektakularny sposób.

Wiek: Pamięta "zejście" Proroka na ziemię i powstały raban po tej sprawie. 20 lat temu porzucił jednak swoje prawdziwe imię i stał się kupcem - Moranem Gondra.