Każdy przecież początek to tylko ciąg dalszy, a księga zdarzeń zawsze otwarta w połowie.
Devril Randal Winters | Strażnik Czasu | 33 lata | rzekomy arystokrata
Najpierw zjawiły
się wozy. Naładowane towarami, mnóstwo ludzi krążących na Wzgórzu, przed jedną
z większych rezydencji. Wietrzono pokoje, odnawiano zapomniane dawno kąty. Dom
na powrót zaroił się od służby, zapomniana rezydencja znów stała się jedną z
najbardziej okazałych. Czekano na przyjazd pana.
Strumień płynie,
wciąż do przodu
nie zatrzymasz go,
nie zwolnisz, nie cofniesz biegu
W końcu przyjechali. Pan na włościach, hrabia Drummor, Devril Winters i jego młoda podopieczna, Elain Monfort. Różnie o tej dwójce mówiono w mieście, prawda mieszała się z fałszem, wymysł z tym, co widziały oczy. Hrabiego widywano rzadko. Mąż raczej wyniosły, stroniący od zbędnych kontaktów. Czasem może na balu jakowymś lub w otoczeniu dostojników kościoła największych, z którymi jak się okazało żył w dość dużej komitywie. Prócz tego niewiele o nim rzecz można. Mężczyzna wysokiego wzrostu, ciemnowłosy i szarooki. Odznaczał się niezwykle władczą postawą. Elegancki, wyniosły nieomalże, przed posądzeniem go o arogancję bronił go jedynie kpiący uśmieszek. Jednak to nie jego nienaganny wygląd był najważniejszy, lecz osobowość. Choć nigdy nie podnosił głosu, zachowywał się tak, jakby zdawał sobie sprawę z tego, że należy mu się całkowita uwaga i szacunek. Nie stroni i nigdy nie stronił od towarzystwa kobiet, nie raz się zdaje, że czaruje je mimo woli, samą swoją postawą. Zamyślone spojrzenie jego szarych oczu nie raz wręcz woła, by rozproszyć jego smutki, sprawić, by równe wargi wykrzywił uśmiech. Uśmiech przeznaczony tylko dla niej. I tu znów wkrada się obowiązek. Wszak mówimy tu o bogaczu, arystokracie, kimś, kto ma odpowiadać za rodzinny majątek i stałość rodu... Bo o jaki inny obowiązek chodzić by mogło?
Jakże odmienna jest jego podopieczna. Dziewczę, młoda kobieta, żywiołowa i energiczna. Wzrostu średniego, szczupłej sylwetki, o włosach wijących się w fale, złote i lśniące, niewątpliwy atut. Często się śmieje, a radosny ten śmiech sprawia, że niezależnie od własnego humoru, słuchacz ma ochotę jej zawtórować, zupełnie jakby swą radością mogła napełnić całe otoczenie. Z twarzy spoglądają szarozielone oczy, odzwierciedlające stan jej duszy, niby zwierciadło. Spojrzysz w nie raz, zieleń przeważa, przysuniesz się bliżej, widzisz szarość mocniejszą… Dziewczyna ma skłonność do mówienie tego, co myśli i pakowania się w kłopoty, z których potem musi wyciągać ją Devril. Odmiennie niż jej opiekun, jest niezwykle szczerą osobą, pozbawioną tej nutki tajemniczości i zdecydowanie nie małomówną. Chyba, że znajdzie się w otoczeniu dostojników Kościoła, z którymi hrabia utrzymuje tak zażyłe kontakty. Wówczas staje się dziwnie milczącą.
Jakże odmienna jest jego podopieczna. Dziewczę, młoda kobieta, żywiołowa i energiczna. Wzrostu średniego, szczupłej sylwetki, o włosach wijących się w fale, złote i lśniące, niewątpliwy atut. Często się śmieje, a radosny ten śmiech sprawia, że niezależnie od własnego humoru, słuchacz ma ochotę jej zawtórować, zupełnie jakby swą radością mogła napełnić całe otoczenie. Z twarzy spoglądają szarozielone oczy, odzwierciedlające stan jej duszy, niby zwierciadło. Spojrzysz w nie raz, zieleń przeważa, przysuniesz się bliżej, widzisz szarość mocniejszą… Dziewczyna ma skłonność do mówienie tego, co myśli i pakowania się w kłopoty, z których potem musi wyciągać ją Devril. Odmiennie niż jej opiekun, jest niezwykle szczerą osobą, pozbawioną tej nutki tajemniczości i zdecydowanie nie małomówną. Chyba, że znajdzie się w otoczeniu dostojników Kościoła, z którymi hrabia utrzymuje tak zażyłe kontakty. Wówczas staje się dziwnie milczącą.
Zanurz się w
czasie, daj się ponieść, zobacz, co przed tobą
zrób to, co
niemożliwe, idź do źródła, do początku
Dla ciebie nie ma
rzeczy niemożliwych
Nie, ani on ani jego podopieczna nie są zwykłymi ludźmi, choć na takich pozują. Hrabia jest Strażnikiem Czasu i to nie byle jakim. On jest Mistrzem. Jak każdy Strażnik Czasu jest więc długowieczny, a długowieczność ta nie wiadomo skąd się wzięła. Mówi się, że Strażnicy są zdolnymi alchemikami, którzy odkryli tajemnicę kamienia filozoficznego i nauczyli się wytwarzać eliksir życia. Mówi się, że to przeskoki w czasie tak wpłynęły na ich życie... Lecz choćby z powodu sekretu ich długowieczności ukrywać się musi każdy Strażnik. Drugą zaś przyczyną są owe przeskoki w czasie. Czas wzywa Strażników i tylko pełnoprawni są w stanie oprzeć się wołaniu, nie zanurzyć w strumieniu. Kto nie jest Strażnikiem nie zrozumie tego uczucia. Któż by nie chciał cofnąć się, spojrzeć na historię własnym okiem. Któż by nie chciał namieszać w dziejach, zmienić to, co było. Tego właśnie Strażnikom nie wolno. Oni są obserwatorami dziejów, oni stoją na straży wydarzeń i tego, co miejsce miało. Strażnikowi nie wolno zmieniać przeszłości. Przynajmniej w teorii.
Bo Elain zmieniła przeszłość. W przeciwieństwie do rzekomego hrabiego, ona jest tylko adeptką, niedoświadczoną. On może wybrać, czy na wezwanie czasu odpowie, on może przenieść się sam, wedle własnej woli. Ona nie. Ona popełnia błędy, a drugie jej imię zdaje się brzmieć kłopot. Miała tylko patrzeć, świadek tego, jak zamordowano Mistrza Strażników. Jego, Devrila Wintersa. Zawaliła. Na całej linii. Dała plamę. Gorzej. Złamała najważniejszą zasadę Strażnika. Mistrz przeżył. Mistrz ją zobaczył. Mistrz zrozumiał. I gdy odchodziła, odszedł za nią.
Mogło skończyć się do dla niej znacznie gorzej. Mogła zapłacić za swój błąd. W zamian została podopieczną Mistrza. Ale wszystko ma swoją cenę. Wciąż nie wiedzą, czy śmierć-która-nie-miała-miejsca wiązała się z sekretem Wintersa, czy z jakimś zbiegiem okoliczności. Wciąż obawiają się, że jest jeszcze jeden wróg, który czyha tuż za rogiem. Nie mylą się.
Przerzucał leniwie
strony porannej gazety, gdy weszła. Blada, oczy jej były rozszerzone, jakby ze
strachu. Jednak nie to uczucie grozy wyzierało z jej spojrzenia, a złości. I
żalu.
- Devril,
słyszałeś? Musiałeś słyszeć.
Przerzucił kolejną
stronę, milcząc, niezainteresowany. Jedynie lekko uniesione brew świadczyła o
tym, że śledzie jej słowa, czekając.
- Stracono ich.
Wszystkich. Dobry Boże…
- Bóg nie ma z tym
nic wspólnego.
Jaki jest więc hrabia Drummor? Na to pytanie mieszkańcom Norrheim trudno odpowiedzieć. On po prostu jest. Trzyma się z daleka. Jedni powiedzą, że zbyt dumny jest, by się bratać z pospólstwem. Inni powiedzą, że jakieś niecne sprawki skrywa, nie chcąc na światło dzienne ich wymieść. Ci, co go poznali, a przynajmniej tak mniemają, opiszą go jako człowieka światowego, o manierach godnych pozycji, szerokich kontaktach i wiedzy o świecie. Zobaczą go człowiekiem stanowczym, pewnym siebie i poszukującym coraz to nowych rozrywek, coraz silniejszych podniet.
Więcej wie tylko on sam. I czas.
POWIĄZANIA
POBOCZNE
_______________________________
Autorem artu jest razimo
Karta może być jeszcze edytowana. Gotowość do wątków, powiązań - jest.
[Witam. Masz może jakiś pomysł na wątek?:)]
OdpowiedzUsuń[i ja także poproszę wątek]
OdpowiedzUsuń[jak zwykle ustalenia na gg... xD]
OdpowiedzUsuńDni stawiały się coraz ciemniejsze, coraz mniej światła gościło za dnia. Rosemary lubiła jednak czasem pobłądzić w cieniach lasu. Jeszcze promienie słońca głaskały iglaste drzewa i szaro-brunatne ściółki.
OdpowiedzUsuńRosemary galopowała pod postacią Mgły pod ostatnimi strumieniami słońca. Półprzezroczysty, drobny i wysoki koń biegł z nieziemską prędkością, a pęd powietrza wyrywał końcówki mglistej grzywy i ogona. Zatrzymała się gwałtownie, gdy wyczuła coś odbiegającego od leśnej normy, ale jej węch był mylny pod postacią Mgły, więc zmieniła się w rudowłosą kobietę w szmaragdowej sukni godnej księżnej albo szlachcianki. Zastygła w bezruchu i starała się wyczuć co jest nie tak.
Jednak była dziś rozkojarzona, wyjątkowo. Dopiero teraz usłyszała bardzo donośne tętnienie kopyt i nie zdążyła się odwrócić i ujrzała wielkiego kasztana może stopę od niego; brakowało jednego kroku, aby ją stratował, ale Rosemary zdążyła przemienić się w Mgłę i obeszło się tylko na głuchym huknięciu. Szklisty koń stał wpatrzony w jeźdźca, który pewnie nie zauważył nawet, że kogoś mógł potrącić.
[http://milledgeville-tn.blogspot.com/
OdpowiedzUsuńMilledgeville to niewielka, zamieszkiwana przez niespełna trzy tysiące osób mieścina w stanie Tennessee. Mieszkańcy trudnią się tu hodowlą bydła i trzody chlewnej oraz rolnictwem - głównie kukurydzy i soi. Latem temperatura sięga 27 stopni, natomiast zimą dochodzi do 5 stopni Celsjusza, a więc klimat jest raczej łagodny. Jako iż Milledgeville położone jest niedaleko Nashville, światowej stolicy muzyki country, tamtejsza kultura dotarła również tutaj. Znajduje się tu kilka klubów z muzyką country, często odwiedzanych przez miejscową młodzież wraz z rodzicami - tutaj wiek nie zna granic! - a co roku w pierwszym tygodniu sierpnia odbywa się tu Festiwal Muzyki Country.
Życie w Milledgeville toczy się raczej spokojnie. Dookoła teren porastają liczne lasy oraz niczyje łąki z opuszczonymi domami. Można tu odpocząć i jednocześnie zabawić się w rytm muzyki country. Dla Tennessee warto porzucić poukładane życie i rozpocząć je na nowo, właśnie tutaj, w Stanie Ochotników!]
[ Myślę, że mogliby się znać wcześniej. Eire jest łowcą dusz dość znaną w piekielnych kręgach, no i raczej wie, kto tam tymi piekielnymi czeluściami rządzi...Co ty na to?]
OdpowiedzUsuń[KOcham mój komputer i Internet. Komentarz poszedł w złe miejsce. No więc wątek chcę i tak i siak. Jeśli ci wygodniej, to mogą się znać już wcześniej, ale nie wiem, w jaki sposób. Po głowie chodzi mi jedynie jakiś romans czy coś, biorąc pod uwagę profesję Eire i jej sposób wykonywania pracy. Jak ci pasuje]
Usuń"Raczy pan patrzeć gdzie kieruje swojego ksztanka..." -rzekła mentalnie do niego. To była uwaga zaakcentowana ciepłym tonem, wręcz z uśmiechem. "Bo może i ja potrafię umknąć, ale czy inni będą mieli szansę?"
OdpowiedzUsuńZrobiła kilka kroków ku niemu i wciągnęła ostro powietrze. Nie pachniał człowiekiem, demonem, elfem ani wampirem. Nie był żywiołakiem. Ale dziwnie jej się zdawało, że ma coś wspólnego z upływem... czasu. Nie wiedziała co to znaczy.
"Kim jesteś?"
[ Czyli nie jestem sama z komputerowymi problemami:) Myślę, że jak najbardziej tak, zabranie duszy...Kurcze, trochę by tu było potrzebne odrobinę więcej ustaleń, a coś czuję, że w komentarzach może być ciężko. Zostawiam więc moje gg i dogadamy się już tam co do powiązania:) 5266951]
OdpowiedzUsuńCZ.I
OdpowiedzUsuńFiołkowe spojrzenie z wolna przesunęło się po równinie jaka rozciągała się zaraz za ponurym lasem. Ostatnie promienie jesiennego słońca przyjemnie ogrzewały skórę, a wiatr pachnący sosnowymi szyszkami lekko targał czarnymi lokami sięgającymi pasa. Gdzieś za nią odezwał się jeleń na rykowisku, a na ramieniu przysiadła sikorka.
Jak każda szanująca się wiedźma, Iskra musiała od czasu do czasu wybyć na tak zwany sabat. Mieslił się on gdzieś w górach, czy też, ze względu na coraz to szerszy zasięg Kościoła, w lasach, podczas pełni. Czarownice wtedy sporządzały specjalne maści, które po nasmarowaniu dawały wrażenie lotu, a także, co tu duzo mówić, potęgowały wszelkie doznania. Dlatego też na sabatach z niecierpliwością wyglądano czarowników. Bo cóż to za doznania w samotności, bez mężczyzny u boku. Iskra nie stroniła od zbliżeń, ale od dymu i zapachu maści zaczynała ją w szybkim tempie boleć głowa, a i ciało odzywało się tępym bólem zastałych mięśni, które to podczas sabatu w nazbyt dużym ruchu bywały. Dlatego też elfka ulatniała się jako jedna z pierwszych. W dzień wędrowała pieszo, w nocy zaś, gdy bezgwiezdna i ciemna była, używała miotły. Znacznie szybciej pokonywało sie trakt lecąc.
Aktualnie, oglądała zachód. Zatrzymała się po tym jak to gęste drzewa lasu w końcu wypluły ją na równinę, gdzie już miała rzut kamieniem na trakt, a potem leśne ścieżynki do Valnwerdu. Przez ramię przerzucona została skórzana torba wypełniona wszelkimi maściami i ziołami, które mogła dostać jedynie na sabacie i to po ostrym targowaniu się. Dzień drogi dzielił ją od domu i świętego spokoju. Od pracy w swoich czterech ścianach. Serce elfki przepełniała radość na to wspomnienie, a wiatr znów targnął jej włosami. Sikorka zaćwierkała i wzbiła się do lotu, a elfia pani wychwyciła ostrzeżenie. Rozejrzała się czujnie i zaraz dała nura w krzaki wzywając na pomoc siły natury. Oparła się plecami o drzewo za nią, a to jakby wsiąknęło ją w swoją strukturę. Iskra czuła to samo co drzewo, lecz słuch i widzenie zachowała swoje.
Od zachodniej strony lasu galopowali jeźdźcy. Drzewo w którym była zaklęta zatrzeszczało złowieszczo, a najbliższa sosna odpowiedziała tym samym. Inkwizycja. Kościół...
- Parszywa robota, Darren, mówię ci. Żadnej czarownicy od tygodnia!
- Zamknij się i patrz, ktoś tu szedł.
- Taa... Pewnie znowu jakaś stara baba. Wracajmy, poza tym, mieliśmy pochwycić tą furiatkę co mówią o niej, że nie dość, że wiedźma, to jeszcze elfia sucz.
- To ty się będziesz tłumaczył przed Frenem.
CZ. II
UsuńObaj mężczyźni zawrócili konie i skierowali się w stronę z której przybyli. Iskra odetchnęła, choć informacje nie były pocieszające. Elfka, a do tego wiedźma... Dobrze, że nie mieli dokładniejszego opisu jej osoby, bo skończyłoby się źle. Musi wrócić do domu. Czym prędzej.
Odczekała niemal pół godziny nim poprosiła drzewo o przywrócenie do normalnej formy. I tak oto elfia pani wyszła z czarnej kory niczym driada jakaś, albo demon. Rozejrzała się czujnie i uniosła palec ku górze. Zamłynkowała nim mamrocąc coś pod nosem i pstryknęła. Eksplozja złotego pyłku nad jej głową przyprawiła ją o kichnięcie, ale zgodnie z poleceniem, miotła wisiała w powietrzu tuż przy niej. Iskra złapała za trzonek i przerzuciła ją sobie przez ramię. I ruszyła przed siebie.
Stary to był już rupieć, więc musiała najpierw wdrapać się na górę i z niej zbiec żeby w ogóle się odbić od ziemi. Oj, będzie musiała się zwrócić do goblinów po nową... Tylko skąd ona weźmie tyle złota? Cholerni materialiści.
***
Szybki lot w chmurach mocno ją wyziębił i nawet kolorowy szal niewiele pomógł. Była zakatarzona, bolało ją gardło i głowa, a do tego dostała dreszczy i gorączki. No ładnie. A do wioski wciąż nie dotarła, choć ta już majaczyła w oddali. Słońce powstać miało dopiero za parę godzin, więc według jej obliczeń, powinna zdążyć.
Nie wylądowała w centrum wioski, czy pod domem. O nie, wciąż utrzymywała, że nikt nie wie o tym, że miotła nie służy jej jedynie do zamiatania. Dwa stajania, w małym gaiku opadła na ziemię niczym strzała, tam niewyhamowało to stare ustrojstwo i Iskra musiała sięgać magii, by nie skończyć jako mokra plama.
W efekcie końcowym, wylądowała w kolczastych krzakach.
Wyklinając Kościół i Inkwizycję, przedarła się przez ostre gałązki i zaliczyła parę solidnych zadrapań, jakby jeszcze było jej mało po sabacie. Złapała miotłę i szurając nią po ziemi odeszła ku wiosce. A tam, czekała na nią niemiła niespodzianka. Ktoś był w jej chatce, wywnioskowała to po wyłamanych drzwiach. I po tym, że nieopodal stały trzy rumaki, które to gniewnie parskały. Ściągnęła brwi i schowała się za rogiem jednego z domostw i wyjrzała zza niego delikatnie. Konie miały na sobie symbole Kościoła. A więc jednak. Znaleźli ją. Bogowie...
Poczuła na ramieniu lekki dotyk dłoni i już chciała rzucać się do dzikiej ucieczki, gdy jej spojrzenie napotkało znajome, szarozielone oczy. Elain! Czarownica na chwilę zapomniała o oddychaniu, więc twarz jej lekko posiniała. Klepnięcie w ramię przywróciło jej zdolność myślenia i oddychania.
- Bogowie niejedyni, mam Kościół w domu! I to w nocy! Wiedzą! Albo... Albo prawie wiedzą! - syknęła przerażona i zamiast się odsunąć, ona wcisnęła starego rupiecia (miotłę) w ręce przyjaciółki i znowu wyjrzała zza rogu.
- A tam został Solembum! - kotołak, który jej towarzyszył od ponad stu lat zawsze zostawał w domu na czas sabatu. Zawsze. A teraz... Teraz....
Tutaj jestem. - usłyszała oburzony głos za sobą i spojrzała najpierw na Elain. Na twarzy elfki wymalowało się zdziwienie. A potem oprzytomniała i spojrzała pod swoje nogi, gdzie siedział kot. Był on smoliście czarny i nieco większy niż inne. Uszy jego zdobiły pędzelki sierści, a ogon był rozdwojony. Kotołak z poirytowaniem spoglądał w twarz swojej towarzyszki.
Przyszli godzinę temu i nie wiedzą czego szukają - dodał Solembum i zaczął oblizywać łapę. Spojrzenie Iskry powędrowało w górę, na nieco zdziwoną twarz Elain. Wiedziała ona, że Solembum nie jest zwykłym kotem. Wiedziała, że ona, Iskra, nie jest zwykłą zielarką. Wiedziała, że nie jest nawet człowiekiem.
- Co ja mam teraz zrobić... - jęknęła i osunęła się po ścianie w dół, na brudną ziemię. Wstrzymała kichnięcie i odruchowo przyłożyła dłoń do czoła. Goraczka dalej na tym samym poziomie, a ona nawet nie może iść do domu by zagrzebać się w pościeli... Nawet swoich specyfików nie miała!
... Ale nie da się. Poczeka. Nie da się złapać. Inkwizycja to ją może co najwyżej wychędożyć. Albo nie, nawet nie, bo to byłaby dla nich nagroda. Niech ich troll w górach pożre, a utopiec do snu tuli, cholera!
Iskra parę razy miała ochotę zaprotestować, że jakże to tak. Nie ma hrabiego to od razu ukrywać ją tam chciała? Ale... To miało sens. Zabrała więc miotłę z rąk Elain i jeszcze raz spojrzała wojowniczo na swoją chatkę. Coś trzasnęło, a elfka przymknęła oczy. Odnaleźli zejście do piwnicy... No to koniec.
OdpowiedzUsuńA Solembum gdzieś wyparował.
- Pobuntuję się potem... Teraz nie mam siły... - i rzeczywiście tak było. Przeziębienie robiło swoje, a trudy podróży także odbiły na niej swoje piętno. Postanowiła się poddać. Przynajmniej chwilowo.
- Prowadź...
Iskra milczała. Wargi zacisnęła mocno w wąską linię i z dziwnym wyrazem twarzy obserwowała sługi. Nie przywykła do takich widoków, to na pewno. Jedna z młodych dziewek do niej podeszła i wyciągnęła ręce. Iskra domyśliła się, że chodzi o torbę przewieszoną przez ramię i miotłę. Pokręciła przecząco głową. Albo chcą ją z miotłą, albo w ogóle jej nie chcą, o.
OdpowiedzUsuńAle nikt nie naciskał. Młoda brunetka skłoniła się jedynie jakby była jakąś ważną panią i uciekła.
- Zjadłabym... I... Macie tu może trolli tłuszcz? - Iskra zauważyła zdziwione spojrzenia zwieszone na jej osobie. Wzruszyła ramionami -No co, przecież każdy wie, że... - ale nie skończyła. Cichy hałas przed domem był dla niej wystarczającym ostrzeżeniem. Czujny wzrok padł na Elain.
- Ktoś tu idzie.
Zaklęła pod nosem. Inkwizytor. Szlag by go i cały ich cholerny Kościół. I Boga też. Chędożeni ludzie...
OdpowiedzUsuńNie zaprotestowała. Uciekła czym prędzej na górę pilnując by niczego nie zgubić po drodze. Wpadła do pierwszej lepszej komnaty, jak sie okazało, całkiem trafnie, bo tu krzątały się służki szykując sporej wielkości łóżko. Ale nie w głowie jej teraz wypoczynek. Musi dostać trolli tłuszcz bo oszaleje. I z czego ona zrobi specyfik na gorączkę...
Białej Mewy nie miała, a by się, cholera, przydała. Rzuciła więc miotłę i torbę na ziemię i spojrzała na dziewczyny. Nie powiedziała nic, tylko wyskoczyła zaraz z komnaty jak oparzona i nieomal wpadła na jakiegoś mężczyznę. Potem zaś obiegła całe piętro szukając innych schodów na dół. I znalazła je. Pech jedynie chciał, że były to schody prowadzące nie do kuchni, czy drugiego korytarza parteru, a do głównego salonu.
A chora elfka źle rozróżniała dźwięki.
Więc miast wpaść do kuchni, ona wpadła do salonu, niemalże prosto w łapska Inkwizytora...
Iskra miała nieodpartą ochotę na deportację. Wystarczyłaby odrobina proszku i kominek... I już by jej nie było. A kłamstwo Elain niemal przyprawiło ją o wytrzeszcz oczu na złotowłosą. Narzeczoną? Cholera, pięknie!
OdpowiedzUsuńUmiała grać. Wyprostowała więc plecy i przywołała na twarz poważną minę. Postawa jej nadawała wyglądu dostojnego i poważnego, sprawiała wrażenie władczyni jakiejś, zupełnie jak gdyby cały ten tom już do niej należał, łącznie z zawartością. Obraz ten jednak psuł strój wiedźmy. Obszarpana spódnica z koralikami i miedzianymi blaszkami i bezrękawnik z lnu. I podrapane ramiona, a także ciemne półkola pod fiołkowymi oczami. Tak, Iskra mimo swej postawy wyglądała jak sto nieszczęść i tak też się czuła.
Przywołała jednak na twarz uroczy uśmiech i starała się wybrnąć jakoś. Zachować się jak arystokratka...
- Devril zbytnio się mną nie chwali, wie Jego Dostojność, najpierw zamierzał wieść ogłosić, a dopiero potem pokazać komu to będzie przed Bogiem umiłowanym przysięgał - poprawiła włosy, niby od niechcenia, ale miała okropne wrażenie, że widać jej uszy.
- I wybaczy jego dostojność mój wygląd i ubiór niestosowny, ale podróż miałam doprawdy ciężką, jakieś dzikusy z lasu wyskoczyły i popłoszyły konie z powozu, więc dalej musiałam radzić sobie sama. To było doprawdy straszne... - powachlowała się dłonią niedbale próbując pozbyć się uczucia gorąca jakie jej towarzyszyło. Bogowie... W co ona się wplątała.
- Mam nadzieję, że Jego Dostojność wybaczy mi, jeśli się oddalę. - a spróbuj nie wybaczyć, to będziesz miał przykry, czyrakowy problem... Szkoda, że niektórych sentencji swoich nie mogła wypowiedzieć na głos.
Iskrze ścisnęło się gardło ze strachu. Bogowie, kiedy ślub... Jakby wiedział. Jakby wietrzył kłamstwo.
OdpowiedzUsuń- Ledwie wróci, a ślub się odbędzie. Parę dni, do tygodnia, nie więcej - uśmiechnęła się czarująco i poczuła nagły przypływ ochoty na to by zamknąć się w pokoju i nie wychodzić stamtąd póki Inkwizytor nie wyjedzie z miasta. Nie chciała dłużej udawać. Nie mogła. Nie umiała.
- Wybacz Jego Dostojność, udam się na spoczynek, zostawiam cię jednak w dobrych rękach - dygnęła nieco sztywno i odwróciła się na pięcie. Wyszła.
A gdy tylko z uśmiechem i spokojem przyklejonym do twarzy zamknęła drzwi, to puściła się biegiem niemal płacząc. Bo to z rozkazu Inkwizytora mordowano elfy. To przez niego tropiono magicznych. Niech go piekło pochłonie.
Uciekła do pokoju, w którym, na szczęście nikogo nie było. Rzuciła się na łóżko i zaklęciem zamknęła drzwi. Dreszcze wstrząsnęły jej ciałem, a do oczu wcisnęły się łzy.
Bogowie.
Iskra przez ostatnie trzy dni zrobiła niewiele. A może aż tak wiele, zależy jak na to patrzeć. Dla sług była czymś wysoce dziwnym i niepojętym. Czymś co potrafiło przemawiać do - z pozoru nierozumnego - kota, albo też znikała na całą noc w jedynie sobie wiadomym celu zabierając tylko miotłę.
OdpowiedzUsuńPowiadano, że to szalona kobieta.
A inni twierdzili, że to w skutek nieleczonego przeziębienia.
I tak też, dnia trzeciego zapędzono ją do łóżka, położono kompres na czoło i serwowano co jakiś czas tak tłuste posiłki, że Iskra zaczęła się obawiać o swoją talię.
A teraz... Teraz rzecz jasna łamała wszelkie zakazy i siedziała na podłodze wertując jakąś książkę, którą udało się jej wynieść z biblioteki. Szukała czegoś, co dla niewtajemniczonego byłoby zwykłym przepisem na ciasto...
Kiedy doszedł do niej dość przytłumiony męski głos. Spojrzała niespokojnie na drzwi, a Solembum leżący na poduszce i oblizujący łapę wydawał się być całkowicie niezainteresowany.
Pan domu wrócił - zakomunikował elfce, upewniając ją w jej obawach. Zawsze wiedziała, że kłamstwo ma krótkie nogi.
Zatrzasnęła księgę i postanowiła pójść pomóc Elain, ażeby to wszystko jakoś odkręcić. Narzuciła na ramiona szlafrok, przewiązała go sznurkiem w talii i wybyła na korytarz. Jej śladem podążył smoliście czarny kocur.
Wiele nie minęło, a wślizgnęła się do biblioteki tak cicho, jak było to mozliwe. A korzystając z elfich darów umiała, tak więc niewykryta stanęła w niewielkiej odległości za Devrilowymi plecami i chwilę się przyglądała materiałowi płaszcza, aż to arystokrata się poruszył, fuknął coś i spostrzegła ją stojąca naprzeciw Elain.
I chyba tylko wyraz twarzy przyjaciółki mógł zdradzić, że za plecami mężczyzny ktoś stoi.
Iskrę w tym momencie mało obchodziły jego własne plany co do ożenku, bo tak się składa, że i jej za mąż śpieszno nie był. Trzysta lat wytrwała bez jakiegoś natrętnego bawidamka, który to mianowałby się jej mężem, to i kolejne trzysta sobie poradzi.
OdpowiedzUsuń- Yhm. Mi też miło cię poznać. - oznajmiła rozbawionym tonem opierając się o framugę drzwi. Najwyraźniej dla czarownicy oglądanie ich kłotni było przednią zabawą, albo też, sprawiała mylne wrażenie. Nie byłoby to niczym nowym.
Kichnęła i wyjęła z kieszeni szlafroka chustkę w groszki i wysmarkała nos. Przy jej nodze przysiadł kot i spojrzał swoimi żółtymi ślepiami na Strażnika. Jakby wiedział.
A Solembum wiedział wiele, choć nie zwykł wiedzą swą dzielić się z nikim. Nawet z Iskrą.
A przez otwarte okno biblioteki wleciał puchacz. Do nogi jego przywiązana była koperta. A Iskra aż głośno ślinę przełknęła na widok pieczęci.
- Regulus - mruknęła wystawiając rękę przed siebie, a ptak przysiadł na niej grzecznie, poczekał też aż elfka wolną dłonią uwolni jego nogę od koperty. Potem odleciał na jeden z regałów, przysiadł i kiedy to ich tak obserwował, jego głowa okręciła się o 360 stopni, po czym wróciła na miejsce. Ot tak.
Tymczasem list w dłoniach elfki zadrżał, po czym uformował się na kształt czyichś ust i zaczął się po prostu na elfkę wydzierać.
Była mowa o Jego Dostojności i o tym, co ona najlepszego zrobiła i o tym, dlaczego dała się ukryć "w domu tej głupiej jędzy" zamiast zawitać do nadawcy wyjca. Najwyraźniej ktoś już wiedział i nie był z tego zadowolony. A Iskra wiedziała do kogo mogły tak szybko dojść wieści.
Będzie niedobrze jeśli cioteczka Margaret postanowi tu przylecieć na tej swojej krowie...*
Potem list sam się podarł i z cichym szelestem kawałeczki papieru opadły na podłogę. A Iskra nieco zaszokowana i zmieszana popatrzyła po tamtej dwójce.
- Zaraz... Posprzątam - oświadczyła dziwnie sztucznie, po czym machinalnie przykucnęła i zaczęła zbierać pozostałości po liście.
*miotła o trzonku wyrzeźbionym w kształcie krowiego łba.