Aktualności
LISTA OBECNOŚCI ZAKOŃCZONA!
Wydarzenia

niedziela, 21 października 2012

Pies i Klecha.

uniżony sługa Świętego Oficjum
człowiek o głębokiej wierze i silnej ręce
Pies Boży, młot na czarownice i łowca dusz
czerwona łuna stosów ciągnie się z północy

jak On mnie posłał, tak i ja was posyłam, 
idźcie i nawracajcie wszystkie narody, jakem was nauczył; pamiętajcie przeto, że nie Słowem, a mieczem nauczać będziecie


BERNARD TIMMVERTINO



Inkwizytor, który słynie głównie z tego, jak wiele lat udało mu się przeżyć w czynnej służbie. Jak boży świat długi i szeroki, każdy wysłannik Świętego Oficjum wie, że liczba ludzi, którzy mu źle życzą jest pięciokrotnie większa niż liczba monet w jego sakiewce. A nawet byle kiep wie, że w inkwizytorskiej sakiewce jak we śnie - zawsze złoto się znajdzie. Nikt jednak o tym słówka nie piśnie, bo nigdy do końca nie wiadomo, kto akurat jest na usługach Świętego Oficjum, a kto może być jutro. Wszakże zasada obowiązująca inkwizytorów głosi, że mają wieść żywot skromny i umartwiać się, gdyż post i modlitwa są orężem przeciwko Złu. A także ogień, żelazo, srebro i trucizny, niech Ojciec ma nas w swojej opiece, amen. 
Bernard przyszedł na świat bez mała trzydzieści sześć lat temu w szlacheckiej rodzinie. Jego matka i babka, obie kobiety niebywale pobożne, zawczasu nauczyły go różańca, wszystkich litanii, a pierwsze litery odcyfrowywał właśnie na Słowie Bożym. Zapewne miałby to w głębokim poważaniu tak, jak jego ojciec, gdyby wraz z przyjacielską wizytą dwóch inkwizytorów w niewielkim, górskim zamku nie rozpętało się piekło. Babka już tego nie widziała, zmarła zimą na zapalenie płuc i prawdopodobnie mniej cierpiała niż jej córka  w nigdy nie dość pełnych celach Świętego Oficjum. Obie potajemnie studiowały grimuary, ważyły śmiertelne trucizny i na sabatach oddawały się grzesznym uciechom z samym wcieleniem Złego. Risteard Timmvertino nie był człowiekiem na tyle bliskim Kościoła, by przeszkadzały mu zabawy żony, jednak zaliczał się do ludzi rozsądnych. Dlatego kazał służącym spakować ochędóstwo syna do podróżnych saków i wyprawił go razem z matką i inkwizytorami. Sam zaś sprzedał swoje ziemię, spieniężył majątek, a zamek puścił z dymem, by zyskać sobie tym samym przychylność papieża i w niedługim czasie zostać jednym z przywódców krucjat, bogacącym się na dobrach odebranym Saracenom. I niewiele przejmował się losem syna, który równie dobrze mógł być pomiotem diabła. 
Diabelskich wpływów w duszy Bernarda nigdy się nie dopatrzono. Za to podczas szkolenia na inkwizytora ojcowie dopatrzyli się w nim czegoś, co uprzykrzyło mu życie o dodatkowe godziny spędzone w kaplicy pod czujnym okiem opiekunów. Albo leżenia na kamiennym stole i słuchania niezrozumiałych formuł z ust ludzi, których twarzy nigdy nie mógł potem przywołać z pamięci. Cokolwiek w nim było... Albo samo przeszło, albo okazało się na tyle bezpieczne, by Święte Oficjum mogło bez obaw przyznać Bernardowi stopień inkwizytorski. Nie wiązało się to z rozwiązaniem tajemniczy, która dziś niewiele już interesuje uniżonego sługę Pana. 
Niektórzy inkwizytorzy wychodzą z założenia, że nawet jeśli zabiją wszystkich, to Stwórca i tak rozpozna swoich. Tak twierdził również imiennik Bernarda, przeor jednego z zakonów. Główny zainteresowany dzieli ludzi na niewinnych, współwinnych, winnych oraz niewinnych-ale-zapobiegawczo-uznanych-za-winnych. Oczywiście ta ostatnia kategoria należy wyłącznie do ludzi obdarzonych przekleństwem. Nie mógłby wszakże dopuścić, by wynaturzony karzeł nie został przebadany przez inspektorów z Oficjum. A gdyby już tego nie zrobiono - skazałby własną matkę za czary. 
Mężczyzna w sile wieku. Jeszcze młody, ale już zahartowany przez czas, nieprzyjazną pogodę oraz walki z nieludźmi. Jego ramiona i klatkę piersiową pokrywa delikatna siatka blizn, jakby po pazurach. Ręce ma stwardniałe od miecza, nogi przyzwyczajone do podróżowania w siodle, a podniebienie do najlepszego jadła. Koniuszkiem języka (a często nawet i wcześniej) rozpoznaje chrzczony trunek i nie waha się użyć stosownej perswazji wobec karczmarza. Wysoki, szczupły, o posępnej twarzy, orlim nosie, wydatnych kościach szczęki i ciemnych włosach. 



Pies obronno-salonowy 
najbardziej pechowy rycerz świata 
silna ręka do trzymania ciężkiej broni
kubrak przesiąknięty zapachem dymu ze stosów
ochrzczony poganin, służba u inkwizytora
zakon templariuszy
nie ma Graala

 sir REARDEN RAYSWERN 

BRAT ZACHARIASZ






Miłość przedmałżeńska istnieje do momentu, w którym was nie przyłapią. Zwykle przymykają oko, jeśli i tak jesteście już zaręczeni. Znacznie gorzej, gdy on dopiero co dostał ostrogi rycerskie, w dodatku od pijanego lorda, a ona jest przyrzeczona starszemu o pół wieku baronowi. W dodatku ona jest wysoko urodzona, piękna i zazdrośnie pilnowana przez ojca, on  chował się bez rodziców, pod okiem niedowidzącej i przygłuchej już ciotki. Ot, miejscowy cwaniak, który najpierw był ulubieńcem wszystkich kobiet, a potem wkupił się w łaski lorda, służąc lotnym umysłem, ładną buzią i umiłowaniem do zabaw. Przyszło za to wszystko przypłacić, gdy raz przyuważyła go pokojowa pięknej Joanny. Rodzina zhańbionej dziewczyny (która wtenczas płakała pod drzwiami sali, gdzie obradowali; szlochała o tym, jak kocha Reardena i pragnie zostać jego żoną) długo radziła się nad losem chłoptasia. Aż wreszcie starą ciotkę wzięli pod swoje skrzydła, a młodzieńca posłali do siedziby zakonu templariuszy, gdzie na wszelki wypadek ochrzczono go i nadano mu  chrześcijańskie imię. Rearden, od teraz Zachariasz, śmiertelnie nudził się w murach klasztoru. Jak na złość wśród nowicjuszy nie było nikogo z wystarczająco lotnym umysłem, by uczynić z niego kompana do rozmów. Dlatego z radością wyrwał się braciom w momencie, gdy ze Świętego Oficjum przyszła prośba, by przysłano jednego z braci-rycerzy do pomocy inkwizytorowi, który będzie nawracał w szczególnie niebezpiecznych miejscach. Zachariasz nie wyszedł na tym wyjątkowo korzystnie, ponieważ Bernard Timmvertino okazał się człowiekiem surowym, restrykcyjnym, wymagającym niemalże nieustannej modlitwy, a jednak od święta przymykającym oko na poczynania towarzysza. Którego prawdopodobnie nie cierpi. Rearden nadal nie jest do końca pewien, czy słowa "Jesteś jak połączenie osła i kurtyzany" są pochwałą czy wręcz przeciwnie. Pełni rolę uniwersalną: karmi konie, zdobywa jedzenie, robi za chłopca na posyłki, układa stosy, miesza trucizny, pisze protokoły z przesłuchań, bawi towarzystwo. I szczerze tego nie cierpi, uważając swój los za pokutę doprawdy nazbyt ciężką jak na tak drobne przewinienie. 

[Witam serdecznie, w tworzeniu tych tam wyżej nie miały udziału żadne kostki, także nic nie jest przypadkowe. Zawsze mam ochotę na wątek, lubię takie długie, ale bez wodolejstwa, bo mnie, uczciwego człowieka, szlag trafia jak widzę stronę A4 tekstu, z którego nie wynika nic. Wątki mogą występować w wersjach Pies i Klecha oraz tylko jeden z nich, tylko informujcie, kogo tam chcecie widzieć. Karta jeszcze będzie zmieniana bazylion razy, bo jej nie lubię. Jakkolwiek uwielbiam Klechę, więc pamiętajcie, że to jest szmata, ale szmata, która się ceni.]

5 komentarzy:

  1. [Czy mi się wydaje, czy właśnie spotkałam miłośnika/miłośniczkę twórczości pana Piekary? Bo coś mi zapachniało mistrzem Madderdinem...]

    OdpowiedzUsuń
  2. [Ano, mi też zapachniało szanownym Mordimerem. Pomysł na wątek z wiedźmą pewnie się znajdzie, i to nie lichy, jak sądzę? Jakieś propozycje? ;)]

    OdpowiedzUsuń
  3. [A mi przypadł do gustu, pomijając parę szczegółów. Choć irytujący bywał, muszę przyznać. Może kiedyś to omówimy, zobaczy się. ;3
    Pomysł jest w porządku, dobrze, że ktoś mnie wyręczył w wymyślaniu czegokolwiek. Dzisiaj nie żyję. To zaczynam, tiruriru. Ile ja czekałam na kogoś ze Świętego Officium...]


    Od kilku dni świat był dziwnie ponury. Mgła utrzymywała się do wieczorów, ponuro pełzając drzewami. Z premedytacją ukrywała złote barwy jesieni, stwarzając aurę ciężkości i pesymizmu.
    Raishy w końcu się udzieliło. Od pewnego czasu nie miała ochoty na przebywanie w swoim mieszkanku w mieście, dlatego kurczowo złapała się jednej z leśnych kryjówek. Z jednej strony to wyjście było dobre- gdyby spojrzała przez okno na brudne, zasrane uliczki, jej humor pogorszyłby się jeszcze bardziej. Tutaj mogła chociaż porozmawiać z Lasem czy popracować i nadrobić zaległości, ale... samotność bywa dobijająca.
    Zamiast wyjść, rudowłosa zaszyła się w chatce. Cóż za paradoks... Nie miała ochoty na jakiekolwiek działanie, mimo to zmusiła się do oprawienia łba wywerny. Nieprzyjemne, ale dobrze płatne zlecenie. Ponad to, mogła zabrać z niej wiele przydatnych części.
    Czyjąś obecność wyczuła kilka chwil przed tym, niż odezwało się natarczywe pukanie. Miała nadzieję, że nieznajomy ominie jej kryjówkę i pobiegnie dalej. Cóż, dobrze, że przynajmniej zamknęła drzwi.
    Zagryzła wargę, starając się jak najszybciej sprzątnąć ze stołu wszystkie kawałki mięsa i skóry. Na pozbycie się śladów krwi nie miała czasu. Uniosła dłoń do twarzy, szukając wzrokiem czegoś, co można by zarzucić na blat. Nie znalazła.
    -Cholera - wyszeptała, chowając za pas ten sam nóż, którego przed chwilą używała. Poczuła lekkie ukłucie strachu. Tutaj nikt nie przychodził. Nikt. Opanuj się, pomyślała, podchodząc do drzwi i otwierając je pomiędzy mocnymi uderzeniami. Zmarszczyła brwi, widząc przed sobą młodego chłopaka.
    -Słucham? - Spytała, wymuszając lekki uśmiech i spokojny ton. Jednocześnie zmierzyła wzrokiem las za nim.

    OdpowiedzUsuń
  4. [ AAA. Inkwizytor xd. Coś czuję iż będzie ciekawy wątek i z Necro i z Unique xd. Weź wybierz sobie któregoś i poinformuj (Chyba że jednak zechce ci się zaczynać co bardziej by mi pasowało) pod postacią z którą zechcesz pisać xd]

    OdpowiedzUsuń
  5. Ah, te błękitne niebo! Ah, te słoneczne pejzaże, złote poblaski, białe obłoczki i cała reszta tej idyllicznej, sielankowej scenerii rodem z najgorszego koszmaru! Wynn pamiętał to wszystko, gdzieś w głębi nawet może specjalnie przechowywał, by nie zapomnieć, ale suma sumarum nie tęsknił. Właściwie się nad tym nie zastanawiał. Był dzieckiem nocy, jak to inni próbowali na siłę poetyzować, był wampirem. Nie dzień, lecz noc leżała w jego naturze. Tęsknić nie miał za czym, wszak nie stracił tak dużo. I tak panny odwiedza się w nocy. W dzień ma się kaca. W dzień się pracuje. W dzień się ma wyrzuty sumienia po poprzedniej nocy.
    Wynn nie miewał kaca, nie pracował i nie miewał wyrzutów sumienia. Całym sercem kochał noc (i życie bez kaca).
    … tylko mrozu nie potrafił pokochać. Gdy tej nocy obudził się w piwnicy w dzielnicy wschodniej, pierwsze co zrobił to zaklął.
    - Biało. – powiedział pierw z obrzydzeniem w głosie, kiedy ubierał prawie całkiem zamarznięte gacie na rzyć. – Śnieg – dodał, by wytłumaczyć swojej, jeszcze zaspanej głowie całą grozę sytuacji, kiedy próbował znaleźć pas, koszulę i onuce, które okazały się oprócz tego, ze beznadziejnie brudne, to jeszcze mokre. – Kurwa! Biało, śnieg, zima, apokalipsa! Aniołowie, bogowie, diabłowie i wszyscy święci czy coś tam! Śnieg! – warknął w końcu.
    Dopiero po jakimś czasie zdał sobie sprawę z tego jak bardzo jest zimno. Zaklął jeszcze raz, głośniej. To wszystko pewno dlatego, że jakiś Inkwizytor chciał zobaczyć bardzo błękitne niebo i jego pan stwierdził, że zrobi mu przyjemność. A Wynn wyszedł z swojej ruinki ignorując zamarznięte gacie i mokre onuce i jęczał pod nosem, że pewno się dorobi takiej anginy, grypy i w ogóle to już zaraz umrze na wszystkie możliwe choroby świata. Na czas marudzenia zapomniał, że to niemożliwe.
    Humor poprawiła mu nieco wesoła brać bawiąca się w karczmie, którą widocznie zła pogoda ściągnęła z traktu. Posiedział tam trochę, strzelił sobie cosik na odwagę (tym razem zapominając, że nie ma się jak upić), a potem wyszedł z całą resztą oglądać jak palą czarownicę. W gruncie rzeczy czarownicę miał gdzieś. Bo przecież i tak w większości to były zwykłe wieśniaczki, a ubaw był przedni. Razem z rozbawionym towarzystwem doszedł na rynek. Było już bardzo ciemno. Wokoło paliły się pochodnie i tańczyły cienie. Pachniało już jakby tłuszczem, złowrogo zapowiadającym spalenie bezbożnicy i czarciej kochanicy. Albo Wynnowi się tak wydawało, kiedy tylko zobaczył wystraszoną Flawię. Zaklął głośno.
    I zaczął iść w kierunku Inkwizytora bez zawahania. Cholera, cholera, cholera. Wcześniej by wiedział, ze ją złapali, pewno by ją uwolnił, ale teraz…?
    - Panie, co Wy robicie, niewinną dziewczynę za diablicę brać! Toć ona niewinna! – zaczął bezsensownie.

    OdpowiedzUsuń