Callahan Elaventee |
31 lat |Człowiek | Mag | Mistrz Iluzji
Właściwie nikt nie wie czemu ten człowiek przyjechał właśnie
do Norrheim. Podróżował wraz z kupiecką karawaną na północ już któryś tydzień,
lecz nikt nie wiedział, że zamiast do jednego z największych portów tej części
kraju, kierował się do niewielkiego, nic nie znaczącego miasteczka o wątpliwej
reputacji. Gdy odłączył się od karawany na rozdrożu na wysokości Norrheim tylko
z dwoma sługami i objuczonym do granic możliwości luźnym koniem, wśród
podróżników zawrzało od plotek. Mało kto wierzył, by celem Eleventee’a
rzeczywiście było to miasto.
W następnych dniach mężczyzna zakupił piękny, wysoki dom na
wzgórzu, skąd widać było morze i rozpościerające się w dole zaułki miasta i
zamieszkał w nim sam, nie licząc służby. Gdyby już przebaczyć Callahanowi to
jedno dziwactwo, jakim był wyjazd ze stolicy, to fakt, że wieczorami zaczął
zwiedzać miasteczko, nie omijając nawet najgorszych dzielnic, sprawił, że ludzie,
którzy uważają, że go znają zaczęli mieć pełne prawo do uważania, że coś jest
nie tak…
Lecz czy Ci ludzie mają rzeczywiście prawo twierdzić, że
znają Callahana Elaventee’a? Oficjalnie każdy wie o nim tyle, że jest bardzo
bogatym człowiekiem, który dorobił się swego majątku dzięki nieprzeciętnej
inteligencji i szczęściu. Tak właśnie mówią, nie wdając się w szczegóły, nie
zastanawiając się nad tym „jak”… Callahan, jest rzeczywiście, człowiekiem
sprytnym i inteligentnym, lecz również wszechstronnie utalentowanym. Również
magicznie. Nikt z tych, którzy z taką pewnością twierdzą, że Callahana znają, nie
wiedzą, że jest magiem. I to cholernie dobrym magiem, samozwańczym mistrzem
iluzji. I głupotą byłoby twierdzić, że magia nie pomaga mu w życiu. Człowiek
ten doskonale wie jak jej używać, tak, by mieć za co żyć.
Na co dzień Callahan jest człowiekiem spokojnym i
opanowanym, nie szczędzącym kultury w kontaktach z innymi ludźmi. W jego
zachowaniu widać dystans z jakim podchodzi do świata, lecz brak w nim
niepewności. Tego uczucia raczej nie dojrzy się u niego, bo, nawet jeśli
występuje, jest głęboko schowane. Jest to osoba z całą pewnością twardo
stąpająca po ziemi i pewna siebie. Niezwykle charyzmatyczny. Zdarza mu się, pod
woalem kultury okazywać swoją wyższość.
Wiele swoich emocji i uczuć chowa, tak, że nikt nie zdaje sobie sprawy z
ich istnienia. Callahan nie jest człowiekiem otwartym i wylewnym, choć potrafi
rozmawiać, ma swoje sekrety i przemyślenia, których nie zdradza. Nie odczuwa
potrzeby dzielenia się swoimi myślami z każdym napotkanym człowiekiem. Najpierw
myśli, potem mówi. Swojego zdania będzie bronił do upadłego, co czasem
przysparza mu kłopotów, bo jak każdy, czasem się myli. Mimo wszystko potrafi
pogodzić się z tym, choć z trudem. Uparty jak osioł, do swoich celów będzie
dążyć po przysłowiowych trupach. Cena ich osiągnięcia prawie nigdy nie jest za
wielka.
Callahan zwykle nie kryje się z tym, że uważa się za
lepszego od innych. Uważa, że należy mu
się szacunek za to co osiągnął, za swoje umiejętności i pracę, jaką włożył w to
co ma. Szlachty nie lubi, uważając ją za nierobów i nicponi, z chęci szukając
towarzystwa pomiędzy inteligentnymi ludźmi wszystkich stanów. Ceni ludzi potrafiących wykazać się sprytem i
inteligencją, potrafi docenić tych, którzy potrafią patrzeć na świat z innej,
własnej perspektywy. Ciągnie go również
do tych, którzy mają jakąkolwiek władzę. Zastanawiając się nad jego charakterem
trzeba powiedzieć wprost, że jest interesowny we wszystkim co robi. Jest to
nastawienie czysto praktyczne, przed którym nie sprzeciwia się jego moralność.
Nie uważa się za kogoś złego. Nie zabił nigdy człowieka i nie ma najmniejszego
zamiaru tego robić (nie tylko dlatego, by nie pobrudzić śnieżnobiałych
mankietów), jak również unika wszystkich naprawdę ciężkich wykroczeń.
Eleventee może być na pewno interesującym towarzyszem, choć
trzeba przyznać, że ma trudny charakter. Interesują go osoby obu płci, lecz
mimo to trzeba powiedzieć, że jest bardzo wybredny, kiedy poszukuje kogoś, kogo
mógłby dopuścić bliżej siebie. Niektórym zdaje się, że liczą się dla niego,
lecz potem czeka ich niemiłe zaskoczenie. Kiedy już jednak przywiąże się do kogoś, jest wobec niego wierny i szczery.
Przemierzający ulice Callahan jest osobą, na jego
nieszczęście i szczęście dość zauważalną. Choć nie nosi charakterystycznych dla
najbogatszych kontrastujących kolorów, to jego strój informuje o jego pozycji w
bardziej subtelny sposób, przyciągając wzrok drogimi barwnikami i tkaninami.
Elaventee nie stroni od szlacheckich, dumnych czerwieni, ani bieli. Przy pasie
nosi krótki miecz i sztylet uważając je za najlepszą i najbladziej sprawdzoną
broń. Często idąc postukuje w nierówny bruk nadmiernie pretensjonalną laską z
czarnego drewna, w której czai się piekielnie ostre ostrze. Elaventee go nie
używa, jednak uważa za poprawiający samopoczucie gadżet.
Jest wysokim człowiekiem, o długich, bardzo jasnych,
prostych włosach i jasnej skórze. Chłodnego charakteru jego wyglądu dopełniają
intensywnie niebieskie oczy spoglądające na świat z lekkim zainteresowaniem,
które tak szybko może zniknąć. Jego spojrzenie przyciąga do siebie, a błękitu
nie ukrywają nawet gęste, jasne rzęsy. Na jego twarzy pojawiają się jedynie te
emocje, którym na to pozwoli, zdając sobie sprawę z każdego, najmniejszego
nawet drgnięcia kącika wąskich ust.
Jako umiejętności Callahana można wymienić łatwość w kontraktach
z ludźmi, walkę mieczem, sztyletem i strzelanie z kuszy. Zna kilka języków, w
których biegle mówi. Zajmuje się magią. Nie wiadomo jednak jak się nauczył tej sztuki, jednak tytuł mistrza iluzji jest zasłużony. Jest jednak jedynie śmiertelnym człowiekiem pozbawionym
odporności na wrogą magię, albo grot zatrutej strzały…
Powiązania | Opowiadania
[Witam. Ostrzegam, że nie wiem jak wyjdzie mi gra tą postacią. Wątki, powiązania i tak dalej... wiecie co tu napiszę. Lubię długie wątki tak btw.]
Młodemu Grabarzowi nie przeszkadzał chłód. Lubi go, pasowało do tego co zawsze go otaczało.
OdpowiedzUsuńJaki miał cel?
Cóż, nigdy nie miał wyznaczonych celów na przyszłość. Nie licząc wyglądu jego wyjątkowego ogrodu i kochanego cmentarza.
Kiedy jednak chłód zaczął mu choć lekko doskwierać, zatrzymał się i rozejrzał. Jego duże, jasnoniebieskie oczy skierowały się w stronę szyldu karczmy.
Zrezygnowany westchnął i z trudem pchnął ciężkie drzwi karczmy.
- Oj, popatrzcie! Wiecznie młody, Opętany Cmentarny Skurwysyn przylazł!- jeden z pijaczyn wrzasnął wskazując na białowłosego palcem a reszta jego kompanów ryknęła śmiechem.
Green nie zwracając na nich uwagi podszedł do baru, gdzie stała już szklanka wody. Położył kilka monet na blat i ruszył do ostatniego stołu wolnego w tej zapchlonej karczmie.
Spojrzał na nieznajomego siedzącego przy stole obok niego i skierował wzrok na szklankę.
Chwycił szklankę z wodą w chude palce i upił kilka łyków chłodnej wody.
OdpowiedzUsuń- To po prostu jedni z wielu mieszkańców Norrheim, którzy uważają mnie za niebezpiecznego świra. Nic nowego.- stwierdził i zmrużył swoje jasnoniebieskie oczęta.
Szybko pogrzebał w swoim płaszczu i wyjął z niego długą, czarną wstążkę.
Swoje długie, białe włosy przerzucił przez ramię i zaczął zaplatać spokojnie długiego ciasnego warkocza.
Jego chude palce zgrabnie przesuwały się po kolejnych pasmach włosów.
- Raczej jednak do rękoczynów nie dojdzie. Boją się mnie.- dodał z lekkością i oblizał wargi, kończąc pleść warkocza. Mocno związał go czarną wstążką.
Iskra tańczyła z miotłą po małym pomieszczonku, które robiło jej równocześnie za kuchnię, pracownię, sypialnię i biblioteczkę. Słowem, panował tu okropny chaos i nieład. I nieporządek.
OdpowiedzUsuńNucąc pod nosem słowa zapomnianej przez świat melodii, machała miotłą w jakimś dziwnym rytmie, a kurz zamiast skupiać się w jednym miejscu, latał po całym pomieszczeniu. Iskra donośnie kichnęła i spojrzała kątem oka na kociołek.
Bulgotało.
Odrzuciła miotłę, a ta w powietrzu zawisła. Iskra pogroziła jej palcem i zaraz przy kociołku przycupnęła. Wymamrotała parę słów i skruszyła w palcach liście szałwii, po czym wrzuciła go w zieloną, kleistą maź, jaka to zalegała w żelaznym naczyniu.
Pochyliła się i dmuchnęła w płomyki, co by ognisko lepiej dogrzewało jej nowy specyfik. W zasadzie, nie wiedziała do końca co z tego wyjdzie.
Sięgnęła do sakiewki u boku uwieszonej i wydobyła liście ethelu. Kwiat tez wyjątkowo rzadki, a i Iskra nie zbadała do końca jego właściwości. Usłyszała, jak to ktoś do drzwi jej puka, a znajomy zapach lekko ją zdekoncentrował.
Na bogów i ich chore zachcianki, machnęła dłonią, jakby muchę odganiała, a drzwiczki same ustąpiły. Miotła jakby bóg dostała i uciekła do kąta, co elfkę rozproszyło. Ethel wpadł do kociołka, rozległo się głośne BUM i zielona maź oblepiła sufit, ściany, a przede wszystkim Iskrę. Wolnym, wyuczonym ruchem przetarła oczy i usta z zielonego kleiku i kichnęła donośnie. Najwyraźniej ethel miał właściwości... Wybuchowe.
Tak ubabrana spojrzała na gościa swojego, który to stał w całym swym majestacie i szlachetności z dala od miejsca zbrodni. Zaklęła okropnie, szpetnie wręcz i zaczęła wykręcać i ścierać z siebie maź.
- Callahan - ale zamiast mówić dalej, zasępiła się i zaczęła mamrotać pod nosem jakieś okropne groźby pod boskim adresem. Pogroziła sufitowi pięścią a w odpowiedzi, jakby na złość wiedźmie, z tegoż właśnie sufitu, skapnęło nieco mazi na jej głowę. Zagotowało się w elfce i znów zaklęła.
- Jasna cholera! Za co! - jęknęła i strzepnęła dłońmi w dół, co by je trochę oczyścić. Zawstydzona do granic spojrzała na wyniosłego i wiecznie opanowanego pana i wskazała kciukiem za siebie, na skrzynię. I na kotarkę. Przeskoczyła przez przewrócony kociołek i zaczęła szarpać wiązania tuniki z boku. Zniknęła za swoim bardzo prowizorycznym parawanem i przez następne dziesięć minut dało się słyszeć jedynie złorzeczenia i przekleństwa. W końcu, owinięta prześcieradłem samym, przemknęła do skrzyni i stamtąd wyciągnęła koszulę jakąś i spodnie. Pochwyciła grubą tkaninę, co za ręcznik jej służyła i zanurzyła ją w wiaderku z wodą. Z takim ładunkiem za kotarkę wróciła, tym razem dało się słyszeć pojękiwania, kiedy to starała się włosy rozczesać i wyczyścić je za jednym razem. Ciało obmyte już, w koszulę i spodnie przyodziała, nawet buty miała zapasowe, o! Taka z niej szlachcianka się robiła!
W końcu, po dwudziestu minutach wypadła zza kotarki, znów zaklęła na dzień dobry i złapała miotłę.
- Wypadek przy pracy - rzuciła zaraz wyjaśnienie, choć chyba Call o tym wiedział. Wyszczerzyła ząbki w uśmiechu, a potem spojrzała na podłogę. Uśmiech momentalnie znikł.
Znowu zaczęła mamrotać pod nosem i kląć się na bogów, w których nie wierzyła.
Wzruszył ramionami i zarzucił warkocz w tył.
OdpowiedzUsuń- Bo jestem świrem.- stwierdził i zachichotał w typowy dla siebie szaleńczy sposób.- Możesz zapytać każdego mieszkańca Norrheim, który mieszkał tu przynajmniej piętnaście lat.- stwierdził i wygodnie oparł się o oparcie krzesła.
- No cóż, Niektórzy muszą mieć opinię bohatera, inni błazna, reszta opinię przeciętniaka, a ci nieliczni, ostatni opinię świra. Taki już los, tych którzy tańczą do muzyki, której inni nie słyszą.- powiedział po chwili milczenia i mocno się przeciągnął. Jego zmęczone całym dniem pracy kości strzyknęły cicho.
- Właściwie, nawet się nie przedstawiłem. Nazywam się Necro Green.- przedstawił się spokojnie i wyciągnął rękę w jego stronę z nieco przerażającym uśmiechem, ale mimo wszystko bardzo sympatycznym.
Elfka nie była zadowolona z tego, że tak ją zastał i, że w ogóle... Bogowie. W dłonie pochwyciła kociołek, a w nim, ku zgrozie elfki ziała ogromna dziura. Usta jej ułożyły się w okrągłe "o", a oczy nieco rozszerzyły się w wyrazie niemego zdziwienia i przerażenia za razem.
OdpowiedzUsuń- Przeklęci bogowie, kurczaczek - mruknęła odstawiając dziurawe naczynie na szafkę z jakiegoś podejrzanego drewna. Potem zakręciła palcem młynka intonując pod nosem cichą pieśń. Z szafki wyskoczyły szczotki, miotła, którą znów porzuciła; zatańczyła. Elfka okręciła się wokół własnej osi ze dwa razy, klasnęła, a narzędzia same zaczęły sprzątać okropny, zielony bałagan.
Czasem Iskra błogosławiła swoją magię.
Słowa Calla zignorowała, wiedziała już na tyle dużo, ażeby nie ufać wszystkiemu co mówił. Przecież nikt nie chciałby, żeby zaczęła ganiać klientów miotłą po pokoju. Machnęła ręką, jakby chciała pokazać, że to nic. Zapomniała, że wciąż wiąże ją zaklęcie i szmata z podłogi nagle poderwała się do lotu i rozdziamdziała się na ścianie tuż obok mężczyzny. Iskra zagryzła dolną wargę i uśmiechnęła się przepraszająco.
Zaraz odwróciła się na pięcie, a niewsadzona do spodni koszula zawirowała unosząc się lekko. Chwilę trwało, nim to ta stara sklerotyczka przypomniała sobie, gdzie ukryła zapasik miksturek dla tego pana. Przeskoczyła szczotkę, ominęła miotłę i umknęła przez szmatą. Dopadła za to regału, gdzie stały dwa opasłe tomiszcza (osobista duma Iskry, w końcu nie tak łatwo je było ukraść i niepostrzeżenie przetransportować). Ale zamiast do ksiąg sięgnąć, ona pochyliła się, szufladkę otwierając. Pogrzebała w niej i wyjęła karteczkę.
- Szafka czternasta, szuflada szósta. - wyczytała. No tak, zwykle pisała sobie gdzie co zostawiła. Zamaszystym krokiem ruszyła ku szafce czternastej i odnalazła szóstą szufladę.
A tam, zamiast fiolek, kolejna karteczka.
- Napisałam szafa czternasta? Musiałam się pomylić. Szafa cztery x. - to już elfkę zirytowało. Bez słowa protestu jednak ruszyła do wskazanej szafki, otworzyła ponownie szóstą szufladę, a tam... Pusta fiolka. Cholera.
Złowrogie spojrzenie omiotło pomieszczenie, a Iskra mamrotała znów pod nosem, na powrót na bogów złorzecząc.
Zaraz coś do głowy jednak jej wpadło, bo i wzrok jej złagodniał, a z twarzy zniknął okropny grymas.
- Już wiem! - i nic więcej nie tłumacząc, rzuciła się do kufra i tam zaczęła grzebać. W powietrze wyleciał szal dziergany na drutach, jakieś trzewiki, naszyjnik z kości, tajemniczy woreczek z czarnego aksamitu, a elfka wydobyła ostrożnie pudło z sosny. Uśmiechnęła się chytrze i powędrowała ku Callowi i wręczyła mu je. No chyba nie oczekiwał, że jeszcze mu to zaniesie. Jeszcze niech ją najmie do tego, żeby mu miksturki podawała!
Wyciągnęła dłoń, a w spojrzeniu fiołkowym czaiła się żądza pieniądza. Najwyraźniej elfce nie powodziło się w tym tygodniu najlepiej.
W dziecinny sposób przechylił głowę na bok.
OdpowiedzUsuń- Mieszkam tu od urodzenia...- powiedział i lekko zmarszczył brwi w zabawny sposób.- Czyli w sumie już od dwudziestu pięciu lat.- powiedział i oparł podbródek na dłoni. Na niej widać było końcówkę brzydkiej rany, będącej jedynym mankamentem jego niezwykłej, niespotykanej urody.
- Nie wyglądam na tyle, wiem. I pewnie w to nie wierzysz... Nie ty pierwszy nie ostatni.- wysunął bardzo prawdopodobny i znowu oblizał wargi. Było to jego nienormalnym nawykiem, bardzo często prowokującym ludzi. Zazwyczaj co prawda negatywnie... Ale to nie ważne.
Jego chude palce wolnej dłoni znów owinęły się wokół szklanki, upił znów kilka łyków wody... A na jego młodzieńczą twarz wstąpił jeszcze bardziej szeroki uśmiech.
Po chwili odstawił szklankę i stwierdzając, że jest zbyt ciepło odpiął dwa guziki czarnej koszuli zaraz pod szyją.
( Zaczniesz wątek? :))
OdpowiedzUsuńZachichotał delikatnie.
OdpowiedzUsuń- Wiesz, ja baaaardzo wolno się starzeje. To u mnie rodzinne... Znaczy się od strony mojej świętej pamięci matki...- wyznał i stwierdzając, że mu niewygodnie, położył obie dłonie na stole, lekko zaplatając palce swoich dłoni.
- Ale mimo wszystko dziękuję za taki komplement, jeżeli oczywiście mogę uznać twoje słowa za niego.- oznajmił grzecznie i pod stołem założył nogę na nogę.- Wiem, zabrzmiałem pewnie teraz jak jakaś dama o szlacheckim pochodzeniu, która wygląda na starszą niż jest w rzeczywistości, a ktoś powiedział jej takie miłe słowa.- zaśmiał się radośnie, szczerze i melodyjnie. Kiedyś ktoś powiedział mu, że jego śmiech jest piękny jak śpiew rajskiego ptaka, znanego z bajek i legend... Rajskiego ptaka, śpiew który potrafi zahipnotyzować, sprawić że serce zaczyna szybciej bić... Ale to było dawno.
Pokiwał głową, a na jego twarz wstąpił blady rumieniec gdy Callahan porównał go do ideału piękna jakim był Narcyz.
OdpowiedzUsuń- Dziękuję Ci, panie, za porównanie mojej urody do urody Narcyza, jednak z całą pewnością nie jestem aż tak urodziwy jak on.- mruknął skromnie. Nigdy nie uważał siebie za kogoś, kto mógłby być ideałem piękna... Widział w swym wyglądzie wiele niedociągnięć, jednak każde z nich kochał. Lubił siebie, swoje ciało i swój charakter.- I nie mam zamiaru jak Narcyz skończyć. Nie mam predyspozycji do kochania samego siebie szczególnie, że potrafię miłością innych obdarzać.- dodał z szerokim uśmiechem widniejącym na jego bladych wargach.
Zaśmiał się ponownie.
OdpowiedzUsuń- Zawodowo macham łopatą i rzeźbię. A dokładniej: Jestem tutejszym Grabarzem i "dekoratorem cmentarza".- powiedział i po chwili zamówił kolejną szklankę wody.- Machanie łopatą to to co potrafię robić dobrze i znakomicie mi do tej pory wychodziło.- dodał.
Palce obu dłoni zgrabnie rozplątał i zupełnie nieświadomie zaczął rysować szlaczki na stole, co chwile zerkając na dopiero co poznanego mu mężczyznę.
Sam musiał przyznać, że mężczyzna był przystojny... I podobał mu się.
W myślach jednak skarcił się za tę myśl... Zazwyczaj nie myślał tak o nowo poznanych mężczyznach... Chociaż Callahan skutecznie komplementem przedarł się przez jego małą barierę, wywołując u niego wcześniejszy rumieniec... Dokonał czegoś, czego nikt od wielu lat dokonać nie mógł.
[Hmmm, tak po chwili zastanowienia, myślę sobie, czy Callahana też nie pomęczyć... Tak dla zasady.]
OdpowiedzUsuń[Haha.
OdpowiedzUsuńAhahaha!
Nie no, z reguły nie będę chamska. Przynajmniej od początku. Zaczniesz, 'piękności'?]
Pokręcił spokojnie głową.
OdpowiedzUsuń- Nie, nie obrażam się, spokojnie.- powiedział unosząc ręce w obronnym geście.- Tak, jestem grabarzem.- oznajmił radośnie, a w jego oczach nagle zabłysł niesamowity entuzjazm.
- Może... Może chciałbyś zobaczyć mój cmentarz?- zapytał i po raz kolejny oblizał bladoróżowe wargi, które nawilżone delikatnie błyszczały.
- Prooooszę, zgóóódź się!- poprosił, błagalnym tonem i powoli podniósł się, po czym podszedł tanecznym krokiem bliżej niego. - Bardzo ładnie proszę.- dodał.
Zadowolony klasnął w dłonie i chwycił swój czarny płaszcz, który zarzucił na ramiona.
OdpowiedzUsuń- Doskonale!- powiedział zadowolony.
Kątem oka dostrzegł, że trzej mężczyźni, którzy tak "Miło" przywitali go dziś w karczmie również się podnieśli.
Mając złe przeczucie szybko wyszedł z karczmy.
- Wiem, że to dziwne zabrzmi z moich ust ale... Jesteś bardzo przystojny...- wymamrotał i speszony swoimi własnymi słowami zaczerwienił się blado i wlepił wzrok w swoje buty.
Necro był dobitnie szczery i zawsze mówił to co myślał... Nie umiał się powstrzymać tego. Nawet jeśli miałoby to wzbudzić w nim niesamowite zakłopotanie.
Westchnął ciesząc się, że mężczyzna nie wyśmiał jego słów. Spojrzał na niego z wdzięcznością w jego oczach.
OdpowiedzUsuń- Dziękuję.- powiedział i uśmiechnął się łagodnie i przeciągnął mocno.
Nadal mając dziwne przeczucie odwrócił wzrok. Za nimi z wyciągniętym w górę sztyletem stał jeden z pijaczków.
Najmocniej jak umiał odepchnął Callahana i sapnął gdy sztylet zanurzył się w jego boku.
Pijak chwiejąc się uciekła sam Necro oparł się plecami o ścianę jakiegoś budynku.
- Cholera, kolejny płaszcz i koszula do wyrzucenia.- wymamrotał niezadowolony z faktu zniszczenia ubrań, niż z faktu bycia rannym.
Spokojnie wyjął z boku sztylet i odrzucił go na bok./
Próbował zaprotestować, wyrwać się jednak był od niego słabszy.
OdpowiedzUsuń- Nie do szpitala... Błagam tylko nie tam!- powiedział krzywiąc się wyraźnie, jedną ręką próbując tamować krwawienie.- Zaprowadź mnie do mojego domu, albo do jakiegokolwiek miejsca gdzie nikt nie będzie mógł mnie zobaczyć...- poprosił i przekładając większość ciężaru swego ciała (A nie był on wielki, zaledwie trzydzieści kilka kilo) na ciało mężczyzny.
- Błagam posłuchaj mnie. Ja naprawdę wiem co mówię. Nawet nie wiesz ile razy zdarzyła mi się taka sytuacja...- lekko schował twarz w jego odzieniu, wdychając jego wyjątkowy zapach.
Czemu tak zrobił?
Sam tego nie wiedział.
[To ja przyjdę, bo żale Twe przeczytałam. ;D Ale że z wampirem nie widzę (przynajmniej ja osobiście) dużego pola manewru, więc się zgłaszam do maga ^^ I ogólnie to już chciałam coś sklecić, ale jakoś tak nie mam zielonego pojęcia jakby tu tego, no i by mi się jakaś propozycja przydała. ^^" ]
OdpowiedzUsuńOdetchnął z ulgą.
OdpowiedzUsuń- Dziękuję...- wymamrotał ze słabym uśmiechem i nie zważając na ból (Który w końcu mu się podobał) nacisnął mocniej ranę.- Mój dom jest we wschodniej części, duuuży dom zaraz obok cmentarza...- powiedział stawiając kroki spokojnie.
Dziwnie również wtulił twarz w miękki, na pewno bardzo drogi materiał, w który przyodziany był Callahan.- Jest o wiele zimniej niż wcześniej.- wymamrotał cicho i wziął głęboki wdech znów czując ten subtelny, jedyny w swoim rodzaju zapach.
Delikatnie oblizał zeschnięte wargi.
[O tak, wspaniale, wspaniale! Mnie się podoba bardzo!
OdpowiedzUsuńA wampir wiem, że zjada próbuje. Hecate mi zjeść chciał, o ile dobrze pamiętam ;P Ale na wątek z nim też coś wymyślę. Ale nie dzisiaj. Moi rodzice leczą moje przeziębienie domowymi nalewkami (polecam kurację).]
Najciekawiej zawsze się robiło, gdy zmrok zapadał, a na ulice wylegały największe szumowiny tego miasta. Lubiła szumowiny. W końcu do nich należała, a przynajmniej tak słyszała. No cóż, ale plotkom w końcu nie należy wierzyć, czyż nie?
Właściwie nie było jeszcze aż tak późno. Udawało się jeszcze na niebie przyuważyć resztki zmierzchu, chociaż niewielkie. Czekała na noc. Wtedy zawsze działy się interesujące rzeczy. Siedziała sobie spokojnie na jakiś schodkach obserwując tajemniczych jegomości w ciemnych strojach, przyciśniętych do ściany, zaciekle próbującymi wtopić się w tło. Cóż, zwykle było to ubranie iście czarne, więc odcinało się bardzo wyraźnie. Kiedy skrytobójcy nauczą się, że taki strój wcale im nie pomaga? Pytanie retoryczne, rzecz jasna. A Lilith nie miała zamiaru ich oświecać. To mogło się dla obu stron źle skończyć.
Po zmroku nie trzeba było, aż tak bardzo się ukrywać z tym kim się było. Po ulicach spacerowały wampiry, podejrzani kupcy, bądź inne istoty których ogólnie nie spotyka się w świetle dnia. Ewentualnie nie wie się kogo akurat los zesłał dokładnie, co czasem jest lepsze niż sama świadomość. Lilith nie miała zresztą ochoty mieszać się w jakieś burdy i problemy. Znalazła przyjemne schronienie, jak na razie bezpieczne. Nie chciała tego stanu zmieniać. Chociaż duże skupisko nieludzi mogło przyciągać pewne zainteresowanie, ale jeżeli przez tyle czasu nikt się jeszcze tu nie pojawił (a przynajmniej nie z hukiem) to można było się pokusić o naiwne stwierdzenie, iż pozostanie tu na trochę dłużej. Ale nie zdołała zapomnieć jeszcze o prywatnych wendettach które ją ścigały. Nieprawdopodobne z jaką łatwością robiła sobie wrogów. Nawet się nie zmachała.
Jej uwagę przykuł pewien kolor który nie pasował do otoczenia. Człowiek odziany w czerwony płaszcz przemierzał ulicę jak gdyby nigdy nic. Wbiła bezczelne spojrzenie w mężczyznę nie mogąc sobie wytłumaczyć czemu ma wrażenie iż go zna. Wstała ze schodków. Szybkim krokiem dogoniła go, zauważając po drodze iż jest od niej znacznie wyższy, i ot tak sobie za czerwony płaszcz pociągnęła. I miała kolejne dziwne wrażenie, że to całkiem normalny gest, jakby już trochę stary i nie wykonywany od dawna, ale znany.
[Niezmiernie mnie cieszy to zakochanie! :) Zastanawiałam się, co mi z tej mojej pani wyjdzie i miło mi, że się podoba. A na męczenie chętnie odpowiem, oczywiście!]
OdpowiedzUsuńDelia jak na razie wolała nie zapuszczać się od portu dalej niż na kilkadziesiąt metrów, a powodował nią najzwyklejszy strach. Dzięki i zapachy przytłaczały, tak samo niesamowicie ostre i wyraźne obrazy; intensywnych, domagających się uwagi bodźców było wiele, zbyt wiele. Całe szczęście, z każdym dniem nowego życia było nieco lepiej. Ciągłe rozdrażnienie i podekscytowanie jednocześnie minimalnie ustępowały i Delia miała cichą nadzieję, że ostatecznie przyzwyczai się do tego wszystkiego i zacznie swobodnie poruszać po intrygującym świecie.
Mimo to poważnie wątpiła w jedną rzecz, mianowicie, głód. Nieustanny, napastliwy i z każdą chwilą silniejszy, który wzmagał się dodatkowo, kiedy do jej nozdrzy dolatywał kuszący, ludzki zapach. Zapach, któremu wręcz nie potrafiła się oprzeć! Wtedy zapominała o całym świecie, zatracała się i stawała się tym wszystkim, co wyznaczało i składało się na jej nową, wampirzą naturę. Wtedy Delia nie istniała. Istniał doskonały drapieżnik kierujący się nie rozsądkiem, lecz instynktem.
Plącząc się między magazynami, kobieta jęknęła mimowolnie, kiedy wszystkie jej zmysły wychwyciły czyjąś obecność. Obecność człowieka, którego zapach jednak w nikłym stopniu różnił się od tych ludzkich, które dane jej było poznać. Mimowolnie ruszyła tropem, pokonując te kilkadziesiąt dzielących ich metrów w zastraszającym tempie. Zatrzymała się dopiero tuż za załomem, wychyliła się i odetchnęła głęboko, kompletnie otumaniona tym niesamowitym zapachem. Zauroczona głośnym, wyraźnym i słyszalnym dla niej biciem serca.
Ruszyła. Teraz już doskonale widoczna dla nieznajomego. Powoli, uśmiechając się figlarnie, pewna, że jej nie ucieknie. Nie potrafiła polować, dopiero się uczyła i obce jej były subtelne gierki. Chwila dzieliła ich obydwoje od tego, kiedy ta zabawa zamieni się w zwykłą rzeź.
Wszystko stało się tak nagle! Jeszcze przed chwilą wydawało się, że Delia ma całą sytuację pod kontrolą. Wystarczyło w mgnieniu oka doskoczyć do mężczyzny, pozwolić, by kły zatopiły się w jego szyi i skosztować powoli spływającej do gardła ciepłej krwi. Niestety dla kobiety, tak się nie stało i zamiast ogarniającego ją uczucia błogiej rozkoszy, które towarzyszyło pożywaniu się na ludziach, przed jej oczami pojawiły się obrazy tak straszliwe, że nowo narodzona z trudem zdławiła krzyk. Może to sam strach sprawił, że Delia nie była w stanie wydać z siebie chociażby najcichszego dźwięku? Chciała jedynie odpędzić się od otaczających ją istot rodem z najgorszych koszmarów i uspokoić oszalałe zmysły, które jakby nagle przestały z nią współpracować. Rzeczywiście, miotała się i kąsała wyimaginowanych przeciwników, przy czym niektóre jej ruchy były nieuchwytne dla ludzkiego oka, z czego nie zdawała sobie sprawy. Ogólnie rzecz biorąc, nie wiedziała, co się stało i raczej nie chciała wiedzieć. Chyba że ktoś wytłumaczyłby jej to, co właśnie zaszło.
OdpowiedzUsuńWtem, w przeciągu kilku sekund, stwory rozwiały się niczym mgła. Pozostał jedynie przyspieszony oddech wampirzycy, jej szeroko rozwarte oczy i człowiek, który oddalił się nieco, jednak nie na tyle, by go nie dopadła.
- To Twoja sprawka? - wysyczała, dysząc ciężko i zacisnęła smukłe palce w pieści. Teraz do chęci skosztowania jego krwi doszła też swoista chęć zemsty; Delia właśnie dowiedziała się, że nie lubi, kiedy ktoś w ten sposób w niej pogrywał. Nie mogła się jednak zdecydować na żadne konkretne działanie; w jej wnętrzu kłóciły się natura człowieka i wampirza, zdecydowanie bardziej "zwierzęca" i drapieżna.
Pokiwał głową i zsunął płaszcz z ramion.
OdpowiedzUsuńSzybko rozpiął koszulę, nadal zgrabnie i odrzucił ją od siebie. W boku ziała dziura, ciągle krwawiąca.
- Błagam, nie ucieknij i nie wzywaj inkwizycji... Błagam...- powiedział cicho i przyłożył dłoń do rany. Zamknął oczy i zaczął szeptać mało zrozumiałe słowa.
Jego ręka zaczęła błyszczeć, wytwarzając swoje własne dziwne światło.
Rana zaczęła się zasklepiać, leczyć.
Gdy ręka przestała świecić i Necro zabrał ją z rany. Na miejscu nie było nawet blizny.
- Błagam, nie wzywaj Inkwizycji... Nie skazuj mnie na śmierć. Jest jeszcze tyle trupów do pochowania, nie zabieraj mi tego...- spojrzał na niego błyszczącym,i oczyma. Nie chciał zostawiać swojego kochanego domu, ogrodu i cmentarza w nieodpowiednich rękach.
Gdy tylko usłyszał jego radosny śmiech spojrzał na niego niewiarygodnie zdziwiony.
OdpowiedzUsuń- Czemu... Czemu się śmiejesz?- zapytał przechylając lekko głowę na bok w niezwykle dziecinnym geście.
Nie zważając na to iż aż w połowie jest w sumie nagi (na całe szczęście w tej górnej połowie) podniósł się szybko z łóżka.
Było to jednak głupim i nieprzemyślanym błędem, patrząc na to ile krwi stracił długowłosy.
W głowie mu się zakręciło, przed oczami zrobiło ciemno, a ciało mężczyzny zwiotczało, zupełnie stracił nad nim kontrolę i poleciał do przodu, w stronę Callahana.
Bardzo szybko jednak ową kontrolę odzyskał i złapał się starszego mężczyznę, obejmując go silnie chudymi ramionami w pasie i mocno wtulając w niego by być pewnym iż nie upadnie.
Dopiero po chwili dotarło do niego co się stało w tej krótkiej chwili jego słabości co sprawiło, że zaczerwienił się.
- Wybacz...- mruknął cicho, jednak nadal trzymając się błękitnookiego. Dotyk materiału jego peleryny, tak przyjemnego, wzbudzał w nim dreszcze i wywoływał gęsią skórkę tak widoczną na jego nagiej skórze.
[Jasne. Jestem jak najbardziej chętny. Wygospodaruję jutro po szkole czas na napisanie czegoś, za to pomiędzy lekcjami pomyślę nad czymś ciekawszym.]
OdpowiedzUsuń[Przyznam się bez bicia, nie miałem zielonego pojęcia jak zacząć. Prawdę mówiąc nawet teraz nie jestem pewny, co do mojego pomysłu, ale mam nadzieję, że jakoś się to rozkręci.]
OdpowiedzUsuńOdetchnął ciężkim, metalicznym powietrzem czując błogą ulgę. Każdy wdech ranił boleśnie jego mocne płuca, co tylko sprawiało mu większą satysfakcję. Choć może przechadzka po polach siarki nie była najlepszym pomysłem, wewnątrz czuł dziwne ukojenie, którego w świecie żywych nie zaznawał przez wiele stuleci. Słyszał ponure zawodzenie męczenników i grzechot łańcuchów. Działały na niego w sposób, o którym wcześniej nawet nie myślał. Nigdy w swoim długim życiu nie pomyślałby, iż może mu tak bardzo brakować Gehenny.
Zatrzymał się w pół kroku. Pionowe źrenice zbiegły się momentalnie w wąskie kreski, przez co różnobarwne oczy wyglądały jak dwa drogie kamienie, pobłyskujące nienawiścią. Powietrze wokół niego zgęstniało, a Dantalion już wiedział, co to wszystko oznaczało. Warknął z bezsilności czując, jak nadgarstki i kostki zaczynają mu ciążyć w sposób, którego od wieków nie czuł. Szczęk zamykanych kajdan był wyraźny oraz bolesny, nawet w jego własnych uszach.
- Parszywe szczęście - zawył ochryple napinając mięśnie. Przez myśl przemknęło mu, że gdyby był na Ziemi taka sytuacja nie miałaby miejsca.
W jego ociężałej głowie zrodziło się pytanie: Skąd ci cholerni śmiertelnicy wiedzieli, że gdy schodził do Piekła było im łatwiej go zniewolić? Uznał, że gdy tylko wróci rozerwie nieszczęśnika na strzępy i niemal natychmiast zajmie się tym. Zbada dogłębnie poziom wiedzy śmiertelników oraz znajdzie jakieś wygodne rozwiązanie.
Kłódka szczęknęła złowieszczo, kiedy poczuł jak zapada się w sobie. Nigdy tego nie znosił. Okropne uczucie zatracania się. Wydawało mu się wtedy, że jest znacznie mniejszy i słabszy od tego, który śmiał go wezwać. Niewielu było takich śmiałków, a żadnego z nich nie oszczędził.
Wypolerowane buty zatrzymały się na czymś twardszym od żwiru i kwarcu. Widział pod stopami pentagram, wokół którego buchały jasnoniebieskie płomienie. Poruszył ręką, jednak nie usłyszał grzechotu łańcuchów. Nie takiego, jaki powinien dobiec do jego wrażliwych uszu. Kąciki ust Demona zadrgały niemal niewidocznie, przez co na ułamek sekundy przez jego młodą twarz przemknął cień drwiącego uśmieszku. Rozejrzał się uważnie wokół, aż zatrzymał różnokolorowe ślepia na cieniu samotnej postaci.
- Kto ośmiela się zakłócać mój spokój? - Spytał cicho, niemal łagodnie, jednak jego głos potoczył się po pomieszczeniu jak grzmot.
"Złoty Smok"... Najlepsza tawerna ponoć w tym mieście, a wygląda jak drugoligowa restauracyjka. No cóż. W każdym bądź razie tak oceniał ją jeden z najbogatszych ludzi Iliadu. No może do niedawna najbogatszy, bo jednak nie mógł wykupić powrotu do stolicy. Ale najwidoczniej znajdzie tutaj odrobinę luksusu do którego tak przywykł przez ostatnie pięć lat, gdy cieszył się sukcesem swojej kompanii.
OdpowiedzUsuńPosiłek właściwie to nawet go zaskoczył doborem smaków. Takich rarytasów nie można znaleźć wszędzie, a typowe dla tego regionu krótkotrwałe składniki dodawały wyrazistości potrawom. Wino było do zaakceptowania, ale nie mogło się równać z południowymi winnicami, co lekko psuło zadowolenie z posiłku. Jednak największą uwagę przykuł do dwóch słodkich kelnerek, które go obsługiwały, a z którymi zaczął flirtować. Może nawet i by którąś zdołał zaprosić do pokoju na trochę, jednak karczmarz zniweczył te marzenia, zaganiając dziewczęta do obsługi innych klientów.
Gondra raczej nie miał mu tego za złe, bo jednak trochę ludzi zjawiło się o tej porze na posiłek, ale i tak był rozczarowany niepowodzeniem. W ten mignęły mu szaty jakiegoś paninczyka. Nie pasowały do ogólnie rozumianego tłumu szlachciców i tutejszych bogaczy, ale wyglądały na eleganckie i gustowne. Gdzieś już widział podobne szaty... Kilka lat wcześniej, w stolicy, na pokazie podczas którego dobił mało lukratywnego targu, by zmiękczyć konkurencję. Zaciekawiony ruszył po cichu, płacąc z góry kilka imperialnych monet, za mężczyzną.
"Może ten dzień będzie jednak ciekawszy od poprzednich...?" - przemknęło mu przez myśl.