-Euphorio...- mruknęła stara kobiecina, przywdziana w habit, wyciągając suchą rękę do młodej zakonnicy. Ona widziała już śmierć stojącą nad starowinką. Tym razem nie uśmiechała się do niej. Może to i lepiej, przynajmniej Euphoria wiedziała, że Śmierć sobie z niej nie kpi.
-Nie mów. Tylko sprawiasz sobie ból- odparła młoda siostra i zacisnęła lekko szczupłe palce na starczej dłoni, mając wrażenie, że zaraz się rozsypie.
-Ponoć gwiazdy spełniają życzenia. Ponoć mówią o przeszłości. Ponoć między nimi toczy się walka o losy świata... Euphorio, czemu w takim razie milczysz?- zapytała przeorysza, chcąc przed śmiercią spojrzeć w niebieskie oczy siostry zakonnej i ujrzeć w nich prawdę.
-Ponieważ Gwiazdy milczą, siostro- odparła, patrząc na nią wytrwale i bez strachu. W mądrych oczach starej kobiety widziała, że wie.
-Przykro mi, że musisz się ukrywać. Jesteś urocza i młoda. Na pewno urodziłabyś wielu synów- Euphoria słuchała w skupieniu najprawdopodobniej ostatnich słów przeoryszy zakonu. Gwiazdy nie miały żalu. Gwiazdy godziły się na swoją egzystencję.
-Śpij, siostro- uklęknęła zawijając habit pod kolana.- Niech do snu tuli cię śpiew Aniołów. Obudź się wśród Gwiazd- złożyła delikatny pocałunek na umierającej dłoni.
Siostro Tereso.
Mogłabym do Ciebie mówić, mogłabym się z Tobą zobaczyć, a jednak wiem, że nam obu sprawiłoby to ból. Śmierć jest bowiem czymś nienaruszalnym i świętym, o ile zostało cokolwiek świętego na tym przeklętym świecie. Nauczyłaś mnie żyć tym, co otrzymałam wraz z ponownym przyjściem na ziemię, więc winnam Ci wyjaśnienia.
Gwiazdy nie spełniają życzeń. Gwiazdy milczą o przyszłości i nie rozpamiętują przeszłości. Schodzą na ziemię niczym łuna światła, niejednokrotnie mylone z Aniołami, często uważane za Demony. Mają zadanie, każda swoje. Moje mnie przerosło.
Patrzyła na Jego śmierć, czując jak w jej żyłach wrze ogień. Głęboki ból rozdarł to niedoskonałe ludzkie ciało. Jego krew trysnęła pod naciskiem wampirzych kłów. Nie zdążyła. Natura nie pomogła. Burza nie przybyła na wezwanie, wiatr się nie zerwał, światło nie rozbłysło. Sylwetka zimnego ciała odbiła się w jej oczach. Rozpaczliwe spojrzenie utkwiło w żarłocznych oczach wampira. Cofnęła się przerażona, opierając o jedną z kolumn rzymskich term.
Był to rok 33 po Chrystusie. Rzucił się na mnie, przypierając do ściany. Uderzyłam potylicą w chłodny marmur. Myślał, że popłynie krew, ale... Widzisz siostro, Gwiazdy nie mają krwi. Nasze serca nie biją, a wypełnione są światłością. Przynajmniej dopóki nie jesteśmy skazane na porażkę.
W momencie uderzenia nastała ciemność. Czuła bliskość tego przeklętego stworzenia, nie widząc w nim człowieka. Jego czujny węch dał mu znać, że Euphoria nie posłuży mu dziś za kolację. Zniknął tak nagle, jak wcześniej się pojawił. A ona... A ona ujrzała samą Śmierć, z którą poczęła rozmawiać. Ujęła w swoją jasną dłoń trupią rękę i przyłożyła sobie do serca.
-Ocal go, a będę twoja- propozycja paktu z samą Śmiercią nie była tak absurdalna jak może się wydawać, biorąc pod uwagę, że za dopuszczenie do Jego śmierci, czekał ją najokrutniejszy los, jaki może spotkać Gwiazdę.
Za niewykonanie zadania czekała nas kumulacja całej energii i wieczna egzystencja jako to, co widzisz co noc na nieboskłonie. To dlatego patrząc w gwiazdy nie możesz oprzeć się poczuciu nostalgii. Bo każda kiedyś żyła. Każda zawiodła. Każda ma swoją historię, o której Ci mówi, a Ty nie słuchasz. Kasjopeja, Syriusz... Oni wszyscy.
Śmierć zacisnęła palce na dłoni Gwiazdy. Oczy Euphorii pociemniały całkowicie i zdawać by się mogło, że z jej ciała zniknęła cała światłość, którą wcześniej niemal emanowała jej sylwetka. Serce opustoszało na ułamek sekundy. Spojrzała w niebo ogromnymi, przerażającymi w tym momencie oczami. Krzyknęła. Stała się Gwiazdą Śmierci.
I tułałam się, rozmawiając ze Śmiercią, ruchem dłoni wzbudzając wiatr, tańcem wołając deszcz, a śpiewem burzę. W stanach euforii, nad którymi do dziś nie panuję, wyglądam jak w transie. Jakby mojej duszy nie było w tym ciele. Jakbym latała. Jakbym była opętana, albo święta. Miałam sporo szczęścia, że włożyłam habit zanim zostałam oskarżona o czary. Teraz przynajmniej Inkwizycja uzna, że rozmawiam z Bogiem, nie ze Śmiercią. Że jestem święta.
Euphoria
Gwiazda Śmierci, ukrywająca się pod
habitem siostry zakonnej
Wiek nieznany
Na co dzień wędruje między szpitalnymi łóżkami, będąc niezwykle odporną na choroby, choć o słabej sile fizycznej, istotą. Jej ciało zasłania długi habit, a długie, brązowe włosy ukrywa pod chustą. Jedną z ciekawostek jest fakt, że już od kilkudziesięciu lat namiętnie zmienia zakony, nie chcąc rzucać się w oczy i w żadnym nie złożyła ślubów.
Euphoria jako Gwiazda nie posiada krwi. Jej osoba emanuje przyjemnym ciepłem i rodzajem swoistego zrozumienia. Jest cicha i poważna, a przede wszystkim skryta, choć nie robi tego celowo. Wpada w transy niewyjaśnionej euforii, podczas których śpiewem i tańcem zmienia pogodę w najbliższym otoczeniu. Mówią, że to objawienia, że jest błogosławiona. Jednak tylko sama Śmierć decyduje o tym, co chce Gwieździe powiedzieć. Najczęściej Kostucha pojawia się na oczach Euphorii tuż za plecami śmiertelnika, który ma niedługo umrzeć. Bóg jeden (i Śmierć) wie czemu właściwie daje taki znak.
Przyjaciółka Kostuchy, święta wariatka, mądrze potępiona, gwieździście ludzka. Euphoria.
[Czy mnie wzrok nie myli i właśnie widzę przed sobą jedną z sióstr ze szpitala w Norrheim?! A jeśli tak, to chyba zaraz tu padnę... To chyba nasze postacie muszą się znać, bo Lyn pracuje tam już prawie rok...]
OdpowiedzUsuń( Cud! Mam pomysł na wątek! Witaj, witaj. Zacznę jak wrócę do domu. Jak nie zacznę to masz prawo się upominać.)
OdpowiedzUsuńSłońce zaszło kilka godzin temu, a na niebie pojawiły się migoczące gwiazdy, patrzące z góry w milczeniu na ludzi, którzy nie mieli nawet czasu i ochoty unieść głowy, by oddać pełne uwagi spojrzenia tajemniczym srebrnym paniom. Wynn też nie widział potrzeby spoglądania w szaro-granatowe sklepienie, które było dla niego tak dobrze znanym widokiem. Jedynym widokiem, jaki oglądał od lat, nie mogąc nigdy już przypomnieć sobie piękna czystego błękitu, lub chociaż szarości poranka. Choć pamięci złej nie miał, z czasem wspomnienie sielskiego popołudnia i jedzenia owoców w letnie upały zastępowane było przez najstraszniejszy, piekielny ogień dnia ujrzany oczami wampira.
OdpowiedzUsuńTej nocy Wynn nie miał najmniejszego zamiaru siedzieć i gapić się w gwiazdy, choć w gruncie rzeczy nie miał wielu zajęć, a gapić się w gwiazdy mógł do końca świata i nikt pewnie nie miałby do niego o to pretensji. On jednak nie widział w tym żadnego, najmniejszego nawet sensu. Więcej sensu widział w pożywieniu się, bo od czasu, gdy o zmierzchu otworzył oczy, dokuczał mu niezaspokojony poprzedniej nocy w nawet najmniejszym stopniu głód.
Co go trafiło, by pójść akurat tam? Sam właściwie nie wiedział. Poszedł. I już. Bez zastanowienia.
Było już późno, a noc była ciemna, więc nikt nie miał szans ujrzeć mężczyzny bez trudu wchodzącego do budynku szpitala… Przez okno. Na trzecim piętrze. Nie sprawiło mu to wcale problemu. Pewnym ruchem podciągając się na parapet, ręką podtrzymując okiennicy niepostrzeżenie wszedł do pustej sali. Szybkim, choć bezgłośnym krokiem ruszył w stronę korytarza i miejsc, gdzie słyszał bicie ludzkich serc. Serca śpiących pacjentów biły wolniej, lecz były i takie, które wystukiwały w ciszy panującej w budynku rytm człowieka zdrowego i ożywionego. Wynn jednak nie był łapczywy. Ludzie w szpitalach zawsze giną, a mu zależało na dyskrecji, prawda? Ruszył miękkim, długim krokiem w stronę sal chorych, wybierając sobie za cel jedno z wołających go tak błagalnie serc i idąc w kierunku jego głosu. W końcu dotarł do małego pomieszczenia, w którym stało tylko jedno łóżko, na którym spoczywał chorobliwie blady mężczyzna. Pokół oświetlał wychylający się tylko na chwilę księżyc, którego światło pokładało się na ziemi różnymi liniami. Wynn zatrzymał się nad łóżkiem chorego. Tamten jednak całkiem niespodziewanie drgnął, wprawiając wampira w zdziwienie. Zachowywał się wszak idealne cicho.
- Jesteś lekarzem? – zapytał słabo gorączkujący człowiek i z trudem odgarnął mokre od potu włosy z twarzy, by przyjrzeć się niezapowiedzianemu gościowi.
- Oczywiście. – Wampir odpowiedział miękko, bardziej z przyzwyczajenia niż z potrzeby uciekając z plamy światła, tak, by tamten nie widział jego twarzy. – Już będzie dobrze – powiedział mu tonem przyjaznym, idealnie naśladującym doktora, który próbuje okłamać, czy pocieszyć chorego, o którym wszyscy wiedzą, że nie przeżyje nocy. W istocie, nocy miał nie przeżyć.
Wynn delikatnie ujął jego rozpaloną dłoń i pochylił się nad nim, by móc bez przeszkód wbić zęby w jego nadgarstek. Człowiek nie miał siły próbować się bronić, więc wydał z siebie jedynie zduszony ni to jęk, ni to protest czy okrzyk bólu , a drugą ręką machnął jakby chciał odgonić muchę. Nie udało mu się to, więc blada, chuda dłoń zacisnęła się na sienniku.
Człowiek jeszcze nie konał, gdy Wynn musiał uciekać, usłyszawszy kroki na korytarzu. Umarł dopiero na oczach wchodzącej do pokoju zakonnicy. Zrobił to patrząc jej w oczy.
Wampir szedł korytarzem nawet nie próbując ukryć się w którejś z sal. Kobieta zapewne zostanie trochę przy trupie.
[ Wybaczysz słowotok? Tak to jest jak człowiek ma przypadkiem wenę…]
[No to już padam, w dół, w dół, do samej nieskończonej otchłani, razem z Lyn i w podobnej ekstazie...
OdpowiedzUsuńA poważnie, to może tak być, że nie znają swojej prawdziwej tożsamości, bo Lyn nawet jak obserwuje, podejrzewa i się domyśla, to nie wyleci od razu ze wścibstwem i bezczelnymi pytaniami. Lyn aury nie rozpoznaje, ma tylko wyostrzone zmysły i burze przewiduje, zwłaszcza w czasie głodu, ale kobiecą intuicję posiada i to jej może pomóc podejrzewać. Ale siedzi cicho, bo nie chciałaby przypadkiem kogoś na stos posłać, tego by sobie nie wybaczyła...
A jakbym chciała wątek zacząć to gdzieś w szpitalu, czy innym, neutralnym miejscu?]
Korytarz ciągnący się przed nim był długi, człowiek nie dojrzałby końca. Było to naprawdopodobiej najlepsze miejsce do osadzenia w nim koszmary sennego o wiecznie oddalających się drzwiach i wiecznie wydłużającym tunelu. Szkoda, że Wynn nie śnił, był ciekawy czy ludziom naprawdę gdy zasną jawią się w wyobraźni takie dziwne rzeczy. Nie pamiętał ani jednego swojego snu, którego nie nasłałby nań demon przyzwany przez Lydię i sama czarownica. Nawet wampirza pamięć okazywała się tak bardzo zawodna…
OdpowiedzUsuńW korytarzu nie było okien. Jedynie szarość gołego, nawet nie pobielonego muru i setki drewnianych drzwi pozbawionych jakichkolwiek instrukcji czy numerków. Atmosfera idealna do sennych koszmarów, zaiste. Potwór też obecny.
Wampir oblizał kły z resztek krwi, rozkoszując się i starając jak najdłużej utrzymać w myślach uczucie jakie towarzyszyło pożywianiu się. Obezwładniająca rozkosz, którą odczuwał jeszcze chwileczkę temu była tak ulotna! Chciał ją przy sobie zatrzymać. Chciał jeszcze. Czemu miałby się rozstawać z swym najdroższym i jedynym narkotykiem? Z trudem powstrzymał warknięcie irytacji. Jakaś zakonnica mu przeszkodziła! Starał się odnaleźć jej zapach, lecz nie umiał. Czuł jedynie woń choroby i szpitala, jaki przesiąkał wszystkie ściany. Zapach śmierci.
Odrzucił głowę do tyłu, gdy usłyszał otwierające się z cichym skrzypieniem drzwi. Potem kroki, miarowe, ewidentnie kobiece pantofle. Tak! Zaledwie kilka kroczków od maleńkiej, oddzielnej salki w której spoczywało truchło. Zatrzymała się. Czy dźwięk jej serca też miał tą kuszącą barwę, która wręcz prosiła, by się zbliżył? Wsłuchał się w dźwięki korytarza, lecz jedyne co usłyszał to chrobot szczurzych łapek, które harcowały za ścianą i wizg wiatru przybijającego się z uporem przez nieszczelne okna. Nie było słychać serca…
Dobrze zrobiłeś? Czy męzczyzna miał szansę na przeżycie? Wynn nie wiedział. Może tak, może nie. Jego serce miło mocno, jak gong, jak mający przywołać dzwon. Czyżby był to jego ostatni zryw? Czy kobieta myślała, że zrobił to z miłosierdzia? Miłosierdzie? Cóż to było?
Nie, nie było to miłosierdzie, to na pewno. To był głód, czysty najzwyklejszy głód. Zamaskowałby ranę, gdyby miał czas i w ten sposób nikt nie dowiedziałby się, że w mieście egzystuje wampir. Nikt…
A kwarantanna? Choroby zakaźne? Jakie pojęcie o nich miał mieć ktoś, kogo nigdy nie dotkną? Urodził się, gdy światem rządziło widmo zarazy, lecz wspomnienia były już starte, a w jego pamięci dżumę leczono zapalaniem pochodni odganiających demony. Prawdziwa medycyna to mało popularny wynalazek…
- Nie wątpię – powiedział. Nie odwrócił się, ani nie poruszył. Wsłuchał w jej oddech, bo to mu pozostało. Kim jesteś, przyjaciółko?
(Hej. Masz ochotę na wątek z magiem, który traci panowanie nad mocą? ;))
OdpowiedzUsuń