Zhaotrise Starsza Krew - Iskra
*** Była zbójem. Była wyjęta spod prawa. Trzeba było uciekać, nie było czasu. Zacisnęła powieki hamując łzawienie oczu i wtuliła się w końską szyję, by zniwelować opór powietrza. Pogoń była coraz bliżej i bliżej. Jednak zarówno koń jak i jego jeździec nie okazywali znaków zmęczenia. Rzecz jasna, do czasu. *** - Brazul! - zaklęła Iskra siadając na głazie przy strumyku, z którego W. łapczywie piła wodę. Dziewczyna strzeliła sobie mocno w twarz z otwartej dłoni dla rozbudzenia, a potem, całkiem bezmyślnie, wskoczyła do lodowatej wody. To podziałało, sen odsunął się na krawędź świadomości z zamiarem zaatakowania ponownie. Tym razem znienacka. *** Południe i palące słońce, dalszy cwał. Patrząc na konstelacje, była pewna, że umyka pogoni, że zostawiła za sobą wszystkie troski i problemy. Omamiona żądzą wolności chciała wyrwać się z wioski, w której się urodziła, nie chciała zostać tylko kobietką, która urodzi szóstkę dzieci i będzie co dzień ryła w ziemi. Nie chciała takiego życia i dlatego zaczęła kraść. A potem zabijać. A potem... To już samo wyszło. *** Zgubiła pogoń nad rzeką Idussi'ie, co po elfiemu oznaczało Westchnienie. Rzeka rzeczywiście mogła przywodzić na myśl westchnienie, wystarczyło odrobinę fantazji. Od teraz jechała galopem, raz po raz nurkując w jakiś las po zwierzynę. *** Strój złodziejki był nieskomplikowany. Była nim prosta, czarna tunika z długimi rękawami sięgająca połowy uda, ciemne skórzane spodnie i buty podciągnięte niemal po kolana na niewielkim obcasie. Raz po raz wyklinała ostatni krzyk mody wśród możnowładców. A rozsądek podpowiadał "Iskra, zostaw te buty". Ale przecież biedota nie powinna wybrzydzać. Do pasa, który to zwinęła z jakiegoś loszku w Krotanie, miała przytoczony sztylet. Kunszt jej przodków zachwycał każde oczy, czy to krasnoluda, czy elfa, czy bogowie wiedzą czyje. To był też głównie fakt, dzięki któremu ludzie od razu ją kojarzyli i zwykle, po paru godzinach musiała uciekać, jeśli nie chciała zostać nadziana na widły. Ludzie nie lubili złodzei, nawet tak finezyjnych jak Iskra, która była doprawdy mistrzynią swego fachu, jak i kwintesencją manipulacji i nieuczciwości w jednym. Taki mały, prywatny demon, jak to określał Vis. Prócz tego, elfka nie żałowała sobie świecidełek. Jej ulubieńcami były kolczyki, splot srebra z jakimś kamieniem, którego Iskra nie potrafiła określić jednym słowem. Te dwie kosztowności zwykle zdobią uszy elfki, niemal zawsze skryte pod kaskadą ciemnych włosów. Na palcu lewej dłoni, na palcu wskazującym nosi pierścień. Nieznanego pochodzenia jest on, wyglądający jak obrączka. Jednak, pierścień ten wyryte ma na sobie słowa... Słowa pradawnego języka elfów. Nie dane jednak jest to zobaczyć każdemu, bowiem dłonie elfki zwykle schowane są w ciemnych rękawicach. W rękawach, czy to w spince, która zdobi jej włosy ma pochowane różnego rodaju i wielkości wytrychy. Do tego, by obraz pełnym mógł się stać, należy dodać jeszcze ciemny płaszcz zapinany klamrą pod szyją. Doszyty do niego był także głęboki kaptur, który pozwalał elfce na okrycie twarzy gdy wymagała tego sytuacja. I tak właśnie ubrana skierowała się do miasta, gdzie wszystko się skończyć miało dając początek nowemu. Wszak zawsze coś musiało się skończyć, by zacząć mogło się... Coś. *** Bogowie niejedyni. Czy magia jest wszędzie? Czy, do cholery wszędzie musi się znaleźć? Iskra wyklinała siebie i swój parszywy los, a w dłoniach ściskała wodze. W. parskała gniewie i kopytami się zapierała, bo chciała w las skręcić i poszukać dzikiej rzodkwi, natomiast elfce się śpieszyło. Jak podejrzewała, przeklęci luzie, czy też przeklęte elfy nigdy nie mają spokoju. A przecież Norrheim był ledwie dwa stajania przed nią. *** Ślęczała nad kociołkiem drugą noc z rzędu dolewając co róż jakieś nowe mikstury. Przecież, to co próbowała teraz uwarzyć do prostych specyfików się nie zaliczało. Szkoda, że nie da się obejść pewnych rzeczy. I szkoda, że ta część magii opiera się na kolorowych specyfikach o podejrzanych właściwościach. Nieludzie w Norrheim jednak nie kwestionowali jej dziwnych zachowań, czy tego, że czasem zdarzy się jej coś ukraść. Dopóki wymyślała dla bogatych pudernisiów coraz to nowe afrodyzjaki, dopóki dostarczała eliksir prawdomówności tam, gdzie trzeba... Była bezpieczna. Chyba.
W SKRÓCIE:
Złodziejka• Wiedźma, która upodobała sobie babranie przy kociołku• Pełnokrwista elfka
Gala O Wyrda brunhvitr
Abr Berundal vandr-fodhrBurthro lausblädar eja undirEom kona dauthleikr...
|
aktualizacja podstron:
wstyd mi za kartę. Poprawię ją jak tylko znajdę większą część weny, która w tej chwili gdzieś uciekła. Amen.
[ Ta iskra jest świetna. Lepsza niż poprzednia nawet :D Bardzo mi się podoba.]
OdpowiedzUsuńDnie w Norrheim zaczęły przybierać rutynowy kształt. Może i uciekł ze stolicy, od ludzi, lecz nie uciekł od właściwych człowiekowi jego pozycji obowiązków, na które, jak mu się zdawało, już po wsze czasy będzie skazany, ku swemu jednoczesnemu przekleństwu jak i szczęściu. Callahan podejrzewał, że nie potrafiłby bez nich żyć, choć i z nimi też nie za bardzo mu się podobało. Choć niewątpliwie, w jego mniemaniu był człowiekiem lepszym od innych, to dotyczyły to te same przeklęte, przyziemne problemy. Ku jego rozczarowaniu.
OdpowiedzUsuńRutyna nie była zła. Pomagała utrzymać porządek. Porządek nigdy nie był zły, więc owa przeklęta rutyna nie mogła być tak całkiem wytworem szatana. Callahan co prawda był ledwo żywy, gdy skończył posyłać listy we wszystkie strony świata, jednak nadal był skłonny uważać swoje zajęcia za rzecz dobrą. W odróżnieniu do bólu głowy, który to tworem szatana był niewątpliwie. Co do tego, Elaventee nie miał żadnych wątpliwości.
‘Okropne migreny i bóle głowy są przekleństwem wielkich umysłów’, powtarzał sobie ilekroć nie umiał skupić wzroku na stawianych literach, które zaczynały tańczyć marsza po całej kartce, a w ataku nagłego bólu gęsie pióro spadało bezdźwięcznie na ziemię. Odchodził wtedy od dębowego biurka i na ślepo doczołgiwał się do łóżka, na które padał w ubraniu, ufając, że któraś ze służek zorientuje się, że trzeba przynieść mu leki. Czasami jednak leki się kończyły i musiał cierpliwie doczekiwaćdo końca. A służkom nie ufał i sam kupował specyfiki. Chociaż przepis był banalny, zawsze korzystał z usług wiedźmy.
Nie zajmował się gotowaniem! Nie miał najmniejszego zamiaru zniżać się do… czegoś takiego.
Dlatego, wiedząc, że dawno nie miał żadnego ataku, wyszedł z domu i ruszył w stronę miasta. Znał już drogę. Wielokrotnie tamtędy chodził. Jego parszywe zdrowie było nieubłagane.
Choć zazwyczaj człowiekiem był bardzo kulturalnym, teraz wszedł do domu bez pukania. Chociaż naprawdę chciał… Dziwny dźwięk, jakby uderzenie, albo wybuch, spowodowal, że kierowany złym przeczuciem wszedł do środka i zajrzał do pomieszczenia dokładnie w momencie, w którym osoba Iskry ścierała zieloną maź z oczu. Cmoknął z dezaprobatą, pozwalając sobie na delikatny uśmiech i cofając się na odpowiednią odległość.
- Zdarza się – powiedział po chwili zastanowienia, mimo ciepła panującego w pomieszczeniu i tak owijając się mocniej czerwonym płaszczem z drogiego materiału, jakby chcąc odgrodzić się od chaosu pokoju. – Zdarza się nawet najlepszym – dodał uspokajającym tonem, chcąc ugłaskać nieco wściekłą elfkę z czystej interesowności. Nie chciał skończyć bez swoich mikstur. Naprawdę, nie byłoby to szczytem jego marzeń.
~Callahan
Uśmiechnął się lekko pod nosem, widząc zarówno kociołek jak i elfkę w tym właśnie zestawieniu i scenie. A scena naprawdę, była to zacna i godna uwiecznienia, najlepiej przez jakiegoś sprytnego malarza z południa, który umiałby oddać komizm tej sytuacji. Niestety, teraz modne były przedstawienia matki zbawiciela, nie komiczne scenki z elfami. A Callahan pozostawał wierny modzie jak mało kto.
OdpowiedzUsuńTym w jakim stanie zastał wiedźmę, nie przejął się wcale, nawet pozwolił sobie na lekki, nieznaczny, jakby trochę kpiący uśmiech, który na chwilę ubarwił jego oblicze, które po chwili znów przybrało widziany wcześniej, nic nie znaczący w gruncie, chociaż mogący jednocześnie mówiąc o wszystkim wyraz.
Jej sprzątaniu przyglądał się z najwyższą przyjemnością. Niewiele miał w ostatnich latach oglądać sztuczek innych. A te zawsze go cieszyły. Jak dziecko oglądające występ magika, mimo, że była to dla niego w sumie szara codzienność. Chociaż on nigdy nie posunąłby się do używania magii w tak trywialnych sprawach jak sprzątanie. Od czego wszak są słudzy? W jego domu na chwilę obecną mieszkała ich czwórka i jakoś sobie radzili, mogąc utrzymać go w nienagannej czystości. Callahan nie musiał wypowiadać nawet zaklęć.
Przed szmatą się uchylił. Wszakże katastrofą byłoby gdyby tego nie zrobił! Wyobrażacie to sobie, Callahana Elaventee z brudną szmatą… na twarzy? Toż to… Nie! O tym nie wolno nawet myśleć. Takie rzeczy nie mają prawa się wydarzyć, nie mają prawa być nawet najdrobniejszą myślą. Odrobina niepokoju, jaki odczuł, kiedy wiedźma nie mogła znaleźć jego mikstur wymknęła się niepostrzeżenie na jego twarz i zabłysła w błękitnych oczach. Jeszcze nie strach, lecz gryzący niepokój i pytanie „I co teraz?”. Na szczęście szybko się uspokoił. Nic się nie stało. Jest. Wziął od niej paczkę, be żadnych oporów, chociaż drobne zieloe plamy omijał rękami.
- Co to właściwie było? – zapytał, bez pardonu biorąc paczką pod pachę, a samemu zbliżając się do kotła, kiedy tylko szmaty i miotły zostały uwolnione spod zaklęcia, a przymusowe wyszorowanie zębów brudnym mopem przestało być realnym zagrożeniem.
[Jakby inaczej :D]
OdpowiedzUsuń[W zasadzie, pewne ustalenia już mamy, jeśli je pamiętasz. No, chyba że nie... Ale, jeśli je akceptujesz, to coś można zacząć, bo mi się zaczyna nudzić bez Iskierki ]
OdpowiedzUsuńHrabia znowu wyjechał. Przynajmniej tak brzmiała oficjalna wersja dla wszystkich domowników, a raczej służby. Stajennych, kucharzy, kamerdynera, ogrodnika i wszelkiej tej kręcącej się po domu hałastry. Taką samą wersję przedstawiano i przychodzącym w odwiedziny mieszkańcom, którzy pana by powitać w mieście chcieli, podobnie i odprawiano dostojników Kościoła. Przyznać tu trzeba, że za to ostatnie była szczególnie Devrilowi wdzięczna jego młodziutka podopieczna. Rzekomo. Bo żadnego pokrewieństwa między tą dwójką nie było, a łączyło ich tylko jedno. Przyjęta na siebie profesja i spleciony los. Niemniej, nim Mistrz dał się znów wciągnąć w wir czasu zatroszczył się o to, by nikt Elain nie niepokoił. Wiedział, jak bardzo nie lubi udawania, jak bardzo gniewnymi jej i niemiłymi są przedstawiciele Inkwizycji, ci sami, którzy rzekomo w imię Boże działali. A że na swój sposób troszczył się o tę zwariowaną pannę kłopot, to i tym razem znikając jak zwykle bez wyjaśnień, przynajmniej zapewnił jej względne bezpieczeństwo. Kto wie, w co miała się wpakować, gdy tylko on zniknie?
OdpowiedzUsuńI gdyby tylko wiedział, co Elain będzie miała dla niego tym razem, jak nic nie ruszyłby się z domostwa na Wzgórzu. A jeszcze by wymógł, by pannicę pilnowano, śledząc każdy jej krok. Niemniej, nie wiedział.
Elain wytrzymała aż trzy dni bez kłopotów. Był to jej swoisty rekord, na nowo ustanowiony. Ostatni wynosił aż dwa dni. Po czym odbiła sobie wszystko, zmieniając czas i ratując życie Mistrza Strażników. Właśnie Devrila. Gdy więc w spokoju minął trzeci dzień, a ona poznała już wszystkie kąty rezydencji, uznała za stosowne wyruszyć do miasta. A pamiętając, że ma nie szukać kłopotów, postanowiła po prostu odwiedzić przyjaciółkę. W końcu, cóż w tym złego? Może to, że Iskra, bo tak było na imię wspomnianej przyjaciółce, nie jest zwykłą zielarką. Nie jest człowiekiem. Ma dziwnego kota, który kotem nie jest. Lecz tutaj, w tej krainie nie było nic zwykłego.
Te właśnie myśli zaprowadziły młodziutką Strażniczkę pod chatę zielarki-nie-zielarki. I te właśnie myśli zetknęły ją z zaniepokojoną Iskrą. Przyczyn zaś tego stanu nie musiała Elain szukać zbyt daleko. Znowu Kościół! Znowu Inkwizycja. I naiwnym byłoby myślenie, że przyszli tu przez przypadek, że nie wiedzą, czego szukają. Kogo szukają.
- Nie możesz tu zostać – zarządziła stanowczo – Nie możecie – poprawiła się, zerkając na kota. Kiedyś musi się dowiedzieć, czym był naprawdę Solembum. Devril coś wspominał… Cholera, trzeba było go wtedy słuchać, a nie zastanawiać się, czy jego oczy zawsze były tak przeraźliwie srebrzyste, czy to zmiana, jaka pozostała w nim po roli Strażnika. Mentorzy nie powinni być przystojni. To rozprasza. Mentorzy nie powinni tak wyglądać!
- Pójdziesz do mnie. Nikt nie będzie cię szukał w domu hrabiego – to był świetny plan. Inkwizycja żyła na zbyt bliskiej stopie z Devrilem. Niebezpieczna gra, jakiej się podjął, by zapewnić im bezpieczeństwo. Ale opłaciło się.
- I nie daj się prosić! Nie ma żadnej dyskusji – brakowało, żeby jeszcze tupnęła nogą, niczym rozpieszczone dziecko domagające się zabawki. Zabawki nie było – No, bądźże rozsądna. Nikt nie zaprotestuje, hrabiego nie ma – pomimo własnej gadatliwości wciąż nie zdradziła tajemnicy Devrila. Ani swojej. Nawet jeśli Iskra miała jakieś podejrzenia co do niej, nic nie było potwierdzone. Tym bardziej jeśli chodziło o hrabiego, który zresztą od czasu przyjazdu zdawał się nieuchwytny.
- A służba przecież protestować nie będzie. Możliwe, że przestaną cię szukać, wtedy będziesz mogła tu wrócić… albo chociaż zakradniemy się i zabierzemy najważniejsze rzeczy – nieprzypadkowo użyła liczby mnogiej. To nie byłby pierwszy raz, gdyby pakowała się w kłopoty.
Tego tylko było trzeba młodej Strażniczce. Zaraz ruszyła przed siebie, tylko się oglądając, czy to aby żaden podstęp ze strony elfki nie jest i czy aby tamta gdzieś jej nie umknie, korzystając ze sposobności o odwrócenia uwagi złotowłosej.
OdpowiedzUsuńMniej więcej w taki sposób dotarły na Wzgórze. Dzielnica miasta przeznaczona dla najbogatszych, to i dziwić się nie mogła, że akurat tutaj Devril chciał zamieszkać.
Stojący w drzwiach sługa powitał je ukłonem. Przyzwyczaił się już do dziwactw młodej panienki, do jej zniknięć i powrotów... Zresztą, jako jeden z nielicznych wiedział, co tu się naprawdę dzieje. Wszak był on oddany Mistrzowi. Musiał wiedzieć.
- Przyszykujcie komnatę. Mamy gościa - rzuciła rozkazującym tonem w stronę służby, zaraz jednak niwecząc te próby zostania damą uśmiechem od ucha do ucha.
- I kolacja. Zjadłabyś coś, prawda? - i ani się spodziewała, że jej nastrój może wkrótce runąć. Lecz kto by pomyślał, że sam Główny Inkwizytor zawita w ich progi właśnie tego wieczoru.
Wcześniej Elain szturchnęła ją w bok, jakby chcąc upomnieć i zatrzymać potok słów. Wszak nie chciała, by elfka afiszowała się tym, kim jest. Niby Devril sam wybrał służbę, lecz kto tam wiedział, czy nie zdradzą, przekupieni lub zastraszeni. Pewna mogła być tylko jednego człowieka... Tego, który właśnie pośpieszył do drzwi, by sprawdzić, kogo tu przyniosło o tej porze. I zaraz wrócił, niezwykle szybko. Skłonił się, choć służalczości mogło tu być nieco za mało... I wypowiedział znamienne słowa.
OdpowiedzUsuń- Pani, Wielki Inkwizytor.
Elian pobladła. Zawsze bała się tego surowego człowieka. Zawsze, w każdym spojrzeniu wydawało się jej, że on wie, że zna prawdę. Słyszała opowieści o tym, jak traktuje innych... magicznych. I dziwiła się, że Devril z nim przestaje.
Bała się. Bała się jak cholera.
- Pani, innych mógłbym wyprosić... odprawić. Ale Jego nie mogę - sługa ciągnął, widząc jej strach - Musisz go chociaż na chwilę przyjąć, przeprosić i pod pretekstem pożegnać. Pan ...
Wspomnienie Devrila przepełniło czarę. Elain uniosła głowę.
- Wprowadź go. Iskra, lepiej idź na górę. Cokolwiek, byle nie rzucać mu się w oczy.
Elain spojrzała na nią z wyraźną pretensją w oczach. Przecież mówiła, by elfka siedziała na górze i nie pokazywała się nikomu na dole. Ale nie, ta musiała wparować prosto na Jego Dostojność, diabli nadali. Inkwizytor nie widział tego spojrzenia zielonoszarych oczu, zresztą, nie dziwota. Całą jego uwagę pochłonęło wejście nowej postaci.
OdpowiedzUsuń- Nie wiedziałem, że ma panienka jeszcze innych gości - zauważył, a Elain nie mogła powstrzymać drżenia. Coś w jego głosie... to coś kojarzyło jej się ze stosem i ogniem. Z obietnicą śmierci. I bólu. A Elain nie lubiła bólu. Ona się go bała.
- Nie myślałam, że to... - zająknęła się. Devril, gdzie jesteś! Lecz Mistrza nie było i musiała radzić sobie sama. Jak na złość, jedyne o czym mogła myśleć to zdemaskowanie i śmierć. Niezbyt dobra motywacja by wymyślić sensowną prezentację. I by prezentacja ta była na tyle dobra, by Inkwizytor nie drążył tematu.
- Wasza Dostojność zaskoczył mnie. Nawet nie pomyślałam o właściwej prezentacji. Zresztą, wizyta milady była i dla mnie sporym zaskoczeniem, tym bardziej teraz, gdy nie ma i hrabiego - mówiła dalej, chociaż wciąż nie wiedziała, dokąd zmierza. To był błąd. Trzeba było najpierw pomyśleć, potem zrobić.
- A więc pani przybyła do pana hrabiego? - zauważył tamten, mierząc Iskrę wzrokiem i niewątpliwie biorąc za kobietę lekkich obyczajów. W końcu... Elain pojęła błąd i stwierdziła, że trzeba Inkwizytora jak najszybciej z niego wyprowadzić.
- Tak, do pana hrabiego. Nie spodziewałam się, że w takich okolicznościach poznam jego narzeczoną.
Zapadła cisza. A Elain zdała sobie sprawę z dość przykrego faktu. Dewril ją zabije. Ale przecież każde kłamstwo można odkręcić.
- Wygląda na to, że to mnie wypada przeprosić za najście. Jest pani przecież niemal u siebie - przyznał Jego Dostojność, a Elain niemal odetchnęła głośno. Uwierzył! Boże, byli uratowani! Nie mogła wszak oczekiwać pobłażania i litości za ukrywanie niezwykłej... do tego poszukiwanej przez Inkwizycję. Z tego nawet Devril by jej nie wyciągnął. I po raz kolejny przyszło jej zatęsknić za osobą Mistrza, jego opanowaniem i umiejętnością radzenia sobie w różnych sytuacjach. Zwłaszcza radzenia sobie z Kościołem. I Inkwizycją. Ale hrabiego nie było i chyba nikt nie wiedział, kiedy miał powrócić. Chyba tylko jedno. Czas.
OdpowiedzUsuń- Rozumiem także, że jako jeden z pierwszych mam ten zaszczyt pogratulować pani zaręczyn... i zbliżającego się ślubu - kontynuował Jego Dostojność, z oczami wpitymi w osobę przyszłej pani domu. I albo wiodła nim ciekawość, albo też powziął jakieś podejrzenia, bo zapytał.
- Bo ślub już rychło, jak mniemam? Kiedyż to? - Elain zdziwiła się, że paniki, jaka ją ogarnęła, nie czuje nikt w pokoju. Zostawiła odpowiedź Iskrze. Gdyby odezwały się obie, a każda z inną wersją, wówczas kłamstwo wyszłoby na jaw. Zresztą, Jego Dostojność zwracał się do narzeczonej i przyszłej pani Winters. Co ją podkusiło, by tak przedstawić wiedźmę?
Noce, jedna podobna drugiej, dłużyły mu się, upodobniając do idiotycznego korowodu przepełnionego nie ludzką rutyną, lecz nudą. Irytującą i drażniącą, taką, z którą w istocie zrobić nic nie podołasz. Bo ileż można wkradać się do sypialni szlachcianek (choć nadal, mimo wszystko lubił to zajecie, przeczyć nie można), ileż można przesiadywać w karczmie, starając się zrozumieć nieskładne myśli pijaków, których nie rozumieli nawet oni sami?
OdpowiedzUsuńNosz, do rutyny dopuścić w Wynnowym życiu?! Biada mu, biada mu. Myśl to okrutna, któż to widział żeby on (ON! William Hyantell, dziedzic na Branthli, herbu bazyliszka alias. ziejącego ogniem kurczaka, wampir i władca serc niewieścich!) nie miał jakiegoś genialnego pomysłu na zapełnienie rzeczywistości odpowiednią dawką bezsensu i absurdu?
No.. nie miał. A jeśli nie masie pomysłów odpowiednio absurdalnych, znaczy, że trzeba wkroczyć na poziom bardziej absurdalny i miast bawić się w rzeczy głupie, trza znaleźć zajęcie… jeszcze głupsze.
A szpiegowanie inkwizycji, kiedy na samą myśl o kościele drży się ze strachu to przednia zabawa, nieprawdaż?
Powiedzieli mu miejscy strażnicy, jak się tylko spili tak, że ledwie własne miana pamiętali, że ogary znów rzeź planują, że nowe wywieszają listy,i że stos będzie, a tak w ogóle to planują jedyny w królestwie piec do palenia czarownic zamontować na Norheimskim rynku! Ku chwale pana! wołali, a potem słychać było tylko pijacki śmiech. Wynn, usłyszawszy, te, niepokojące z perspektywy przykładnego upira i diaboła wieści, wziął sobie za punkt honoru powęszyć. Jednego kościelnego przydybał przy murach, zagadał, oczarował, ale nim dowiedział się czegoś sensownego stchórzył i uciekł. Drugiego w ogóle nie przydybał, bo mu z oczu źle patrzyło i się wystraszył. Ale trzeci kulawy był, to by nie dogonił, jakby zacząć ganiać z pochodnią chciał, to wymusił informacji trochę, okradł, a po chwili zastanowienia wrócił jeszcze do nieprzytomnego człowieka powalonego wampirzą magią i na wszelki wypadek jeszcze urwał mu łeb. Bo lepiej dmuchać na zimne.
Informacji miał już całkiem sporo, radośnie więc wrócił do miasta i do chatynki Iskry, tej, co to, w sumie nawet nie musiał zabijać przyjezdnych papieskich ogarów, żeby wiedzieć, że chcą ją dopaść, bo wiedźmą była wręcz podręcznikową. Tylko dom nie stał, jakimś cudem na kurzej nóżce, tylko na ziemi. Ki czort? Do Iskry bardziej pasowałby dom na kurzej nóżce! No, ale ogary już przybyły, ponoć z okazji jakiegoś batona. Chyba batona. Co to jest baton? Czy sabaton? Albo w ogóle sabat? Nie, chyba jednak baton. Cholera wie, Iskra będzie wiedzieć. Nie był jeszcze idealnym szpiegiem, dopiero się uczył. Iskra wybaczy.
Nie czekał długo. Ludzie na szczęście zwykle wracają na noc do domu. A jak nie wracają, to jest spora szansa, że po prostu zapomniał, ze wczoraj ich zabił. Bywa.
- Witaj, Iskro. - Uśmiechnął się lekko, widząc ją w drzwiach chatynki, której brakowało jedynie kurzej nóżki.
Nosz, a kiedy można się spodziewać kogoś, kto od wschodu do zachodu słońca był trup? Kompletny, całkowity trup prawie że nie do ruszenia? Niestety czasem jego znajomkowie zapominali, że Wynn na przykład ma już sześciesiątkę na karku, tylko, że na pół etatu przeżytą.
OdpowiedzUsuń- Wieści nio… - zaczął, przechylając nieświadomie, głupim zwyczajem głowę odrobinę na bok. „Sę” utkwiło gdzieś w trakcie tworzenia się dźwięku, gdy wampir spojrzał na nią, z miną kompletnie zbaraniałą, wyrażając jedynie bezbrzeżne niezrozumienie dziwacznej sytuacji. Chwilę myślał, dumał i kombinował jakieś znów czyraki mogą chodzić po głowie wiedźmy. O ile pamiętał swój tyłek to istnienia takowych nie stwierdził i raczej się nic od tamtego czasu nie zmieniło. Nie, to nie możliwe, prawda? Jak się od portowej dziwki nie zaraził niczym, to znaczy, że takie rzeczy mu nie straszne.
- Żadnych czyraków nie mam. Co Ci, wiedźmo, czyżbyś coś kombinowała? Ja niosę wieści od Inkwizytorów, moja droga. Dupę Ci ratuje od rzeczy znacznie gorszych niż czyraki.
- Można i tak mówić, ale z oczu Ci patrzy gorzej niż zwykle, a to nie wróży nic dobrego. Albo wybiłaś pół wsi, bo Ci ziółka podkradli, albo chcesz się na mnie odegrać za to. Ale jak mówisz tak to Ci ufam, że pół wsi już zebrało swoje, a mnie zostawisz w spokoju. – Wzruszył ramionami, bez zastanowienia idąc za nią na środek pomieszczenia. Kiedy odwróciła się do niego tyłem, pochylił się nad kociołkiem w bardzo głupi, nieodpowiedni sposób godny tylko osób bezgranicznie odważnych i głupich. Nie trudno zgadnąć, ze Wynn to ten drugi. Patrzył na podejrzaną substancję bezpośrednio z góry, pochylając się nisko. Pewno by go te, nie do końca miłe opary zabiły w momencie, gdyby tylko miały taką szansę. Pokręcony kosmyk brązowych włosów wiszący nisko nad bulgocącą powierzchnią, ale nim doszło do katastrofy, uwaga wampira skupiła się na lecącej w powietrzu poduszce i zabrał łeb na bezpieczną odległość. To dobrze, bo po tym, co okazało się, kiedy Iskra zanurzyła łyżkę w zawartości kociołka, można było spodziewać się, że ochlapany wstrętną masą Wynn wyglądałby jak nic jak kiś nosferatu.
OdpowiedzUsuńDopiero wtedy, gdy jego uwagę tak niecnie odwróciła latająca poducha, dołączył do elfki, siadając nie na podłodze, tylko wygodnie rozwalając się na łóżku radośnie rozwalając pościel.
- Nie wiem, ile w tym prawdy jest – zaczął leniwie, przerzucając nogę przez ramę łóżka i w znudzeniu bujając na boki ubłoconym ciężkim butem. – Ale mówią, że Kościelni kombinować coś próbują, że zbliża się czas, kiedy wiedźmy gdzieś w leśne uroczyska wybywają, batony czy sabatowy Kieś wyprawiać, z czartami – Ku mojemu wielkiemu smutkowi rogów za diabła sobie nie umiem doprawić, przynajmniej takich mniej metaforycznych - się gzić. Zaczaić się chcą, a z ogniska wielki stos zrobić, a na Ciebie mają szczególne baczenie, bo coś tam. Podpadłaś.
Wzruszył ramionami. I ciągle machał buciorem, po chwili zaczynając coś nucić.
Wynn obserwował uważnie Iskrę. Jej złośliwy uśmieszek niemało go zaciekawił, wzbudzając u niego niezdrowe zainteresowanie. Choć pomysły w jego głowie rodziły się dziwne, na to, co naprawdę zrobiła Iskra wpaść nie umiał. Zresztą, ktoby wpadł, że taka, przecie prawie święta czarownica mogłaby tak księdza…?
OdpowiedzUsuńNawet Wynna by to zniesmaczyło, gdyby pewna z sióstr norrheimskiego klasztoru nie miała robić mu wyrzutów za hipokryzję. Owa siostra była jak najbardziej świadoma i religijna, tylko, że jakby wybiórczo. Wynnowi to zresztą pasowało. Nawet bardzo.
Zabranie mu butów za to wzbudziło co najwyżej duże zdziwienie. Oto ciężkie buciory o wysokich cholewach swobodnie płynęły w powietrzu w stronę drzwi. Jego buty! Miał nadzieję, ze nie odfruną za daleko. Jednak koniec końców nadal machał soobie teraz odzianą jedynie w brudną onucę szwają. Biorąc pod uwagę stan owej onucy to bogowie chyba ulitowali się nad biedną Iskrą sprawiając, że wampiry się nie pociły. Naprawdę, to jak nic była robota najlitościwszych bogów.
- W czasach tak silnej władzy papieskiej to nie dla nich problem, tak myślę – westchnął cicho, rozwalając się bardziej, by grube kocisko nie mogło mu zabrać miejsca na wygodnym łóżku. Posłał kotu pełne zainteresowania spojrzenie. Dziwny jakiś był, duży. I z oczu mu patrzyło też inaczej, mądrzej jakoś. No ciekawe…
- Wolałem ostrzec. A wiem dużo… już wiem i już. – Za diabła nie chciał przyznać się do tego, ze rzeczywiście, uczy się szpiegować. Wiedział, ze idzie mu to po prostu fatalnie. Albo i gorzej. Zresztą, dzięki temu szpiegostwu chyba sam podpadł, zabijając Inkwizytora. No cóż… Bywa i tak. Stary był, upadł i przez przypadek główka mu odpadła. Nie! Nie upadł. Spadł z mostu do kanału. I tam były takie te…. Takie no, tentego i one mu łeb ucięły, bo się na nie… nadział?
Wynn uśmiechnął się w duchu, jak zawsze zadowolony z tego, że potrafi wszystko inteligentnie i składnie wytłumaczyć.
Kierowany jednak swoją nieokrzesaną wyobraźnią, której opuścić nie chciały te diabły, czarty, a przede wszystkim czarownice (ah, te czarownice!), nadal główkował nad istotą batonu. Znaczy się sabatu.
- Ten saton… Znaczy się sabat… - zaczął.
Dobrze, że Wynn nie potrafił czytać w myślach. Pewnie biedaczek ze strachu wyzionąłby swego potępionego, nic nie wartego ducha. Wszak, co dziwne, nadal do magii odnosił się z lekkim przestrachem, który w każdej chwili gotowy był zmienić się w prawdziwą panikę. Kto wie, czy Iskrze nie podpadnie i nie zrobi mu kuku… albo nie karze się wykąpać?
OdpowiedzUsuńNie no, wbrew pozorom jak na bezdomnego wampira był zwierzątkiem całkiem czystym. Tylko nie miał baby, któryby mu prała.
Przyglądał się temu co robiła. Nie wiedział jakim cudem, ale paznokcie poznał. Spojrzał na nią, potem na gar. I na paznokcie w jej ręce raz jeszcze. On, który dziennie pił krew bezpośrednio z ciał swoich ofiar, na chwilę obecną miał ochotę puścić pawia.
- Eliksir wzmagający doznania? To Ty takich potrzebujesz? – zarechotał, rozwalając się na łóżku jeszcze mocniej i o mało co nie zrzucając kota. – No ktoby pomyślał, no ktoby pomyślał…. Więc te diabły to prawda? – dociekał dalej. Kto jak kto, ale Iskra powinna zdawać sobie sprawę z niemałego ograniczenia zainteresować Wynna jeśli chodzi o życie.
Odpowiedział elfce zaczepnym, przepełnionym złośliwością uśmieszkiem. Wynna kocie gadanie wcale nie przejęło. Do gadania w myślach był akurat przyzwyczajony. Jego pożalsięboże pan i władca i osobisty kat, Rewan, często stosował tą sztuczkę. I co gorsza, czytał w myślach. O ile komunikowanie własnych myśli było jeszcze w miarę możliwe do wytrzymania, to grzebanie w osobistych, Wynnowych przemyśleniach nie było akceptowane. To przecie gwałt na delikatnej psychice szalonego wampira! Poza tym wygodnie mu było, to co miał się przesuwać? Kota zawsze można wrzucić do gara i ugotować. Może a nóż wyszłoby coś lepszego od grochówki.
OdpowiedzUsuńZ westchnieniem odsunął się dopiero gdy Iskra zapragnęła usiąść. Dostał się jej kawałek wolnego siennika, ale i tak musiała się biedna opierać o wampira.
- To może Ty będziesz opowiadać, a ja sobie posłucham. A nóż akurat będę przez las, przypadkowo wtedy przechodzić… Muszę wiedzieć, jakich wydarzeń unikać! Ja przecie, biada mi, biada mi, nawet nie wiedziałem jak to się nazywa, przyjaciółko, miej baczenie! – Zaśmiał się, kończąc w ten radosny sposób wywód.
Elain nie śmiała poruszyć tematu ich kłamstwa. Nie teraz, gdy wmieszał się w to wszystko Jego Dostojność. Co ona zrobi, jeśli Devril nie wróci szybko? I czemu... zdusiła szloch. To kłamstwo miało się na niej zemścić.
OdpowiedzUsuńA Devril niczego nie podejrzewał. Wędrował, zanurzony w czasie, szukał. Skrycie działał, jak to tylko on potrafił. I dopiero trzy dni później, jak zwykle niespodziewanie, powrócił do dworu. Jak zwykle w takich wypadkach udał, że faktycznie z dalekiej drogi wraca. Przyjechał powozem, wszedł przez frontowe drzwi, witany tylko przez jednego sługę. Nic to. Późna to była pora, a arystokrata nie wymagał, by niższy stan czuwał na każde jego skinięcie palcem i każden kaprys. Zawsze był specyficzny, żeby nie mówić dziwny. Teraz jednak coś we wzroku sługi zaniepokoiło go.
- Stało się coś pod moją nieobecność? - zagadnął, zatrzymując się. Odpowiedziało mu milczenie. Powoli odwrócił się, wpijając wzrok w sługę. Czekał.
- Był Jego Dostojność. Panienka go przyjęła - to nie była dobra nowina, ale Devril potrafił z tym żyć. Już miał się odwrócić na powrót, gdy sługa dokończył.
- I przyjechała narzeczona...
- Słucham? - Devril zmarszczył brwi. A to co miało być, dowcip? - Jaka narzeczona?
- Ośmielę się powiedzieć, że pańska.
Zapadła cisza. A zaraz potem jaśnie pan ruszył po schodach. Szybko. Prosto do biblioteki, gdzie spodziewał się zastać Elain. Wpadł tam, nadal w ciemnym płaszczu, nadal w rękawiczkach. Oczy jego lśniły. Lśniły od gniewu.
- Coś ty znowu wymyśliła! - rzucił od progu.
Niekoniecznie. Może nie słyszał jej, lecz jakiś wewnętrzny zmysł Strażnika podpowiadał mu, że jest obserwowany. A mimo to nie poruszył się, wciąż wpatrzony w Elain. Elain, która właśnie kończyła opowieść. Dość dzielnie, to trzeba jej przyznać. Blondynka nie lubiła widzieć go rozgniewanym. Nie na nią.
OdpowiedzUsuń- Możesz mi wyjaśnić, co sobie myślałaś? - zaczął, zdawałoby się, że spokojnie. Nie dał jej odpowiedzieć, bo ciągnął dalej, bezdusznie.
- Myślisz, że nie mamy własnych problemów? Nie zamierzam występować przeciwko Inkwizycji, wiedziałaś o tym. A mimo to sprowadzasz tutaj ściganą. I zatrzymujesz. Do tego pozwalasz, by stanęła oko w oko z Jego Dostojnością - był zły. Jeśli już porwały się na coś takiego, powinny był być ostrożne. To była lekkomyślność - O czym ty w ogóle myślałaś? Ty nie myślałaś i tu jest problem.
- Jego Dostojność chce być na ślubie... - dokończyła nieśmiało, a hrabia zaklął. I odwrócił się, mierząc elfkę wzrokiem.
- A to domyślam się jest moja narzeczona - oznajmił kąśliwie. Trudno mu się też dziwić. Kto wie, może miał własne plany co do ożenku, może kogoś kochał, może w końcu żenić się nie zamierzał? A tu zjawia się i co...?
Właśnie.
Choć niedługo miał minąć rok, jak w Norr urzędował i tak do wszystkich dziwactw nie przywykł. I choć uparcie twierdził, że nic go już nie zdziwi, tak co chwila zapominał o tym, że kot może wcale nie być kotem, wiedźma na miotle popiernicza nie tylko w bajkach, niektóre drzewa gadają, a pijak spotkany w karczmie tak naprawdę może być bękartem trollicy i pana Mannelinga. Bo i takiego już spotkał, mili państwo!
OdpowiedzUsuńA może zresztą się nad tym wszystkim już się nawet nie zastanawiał, nie dziwował i sprawę, zwyczajnie olewał. Zaś z potomkiem trollicy chlał na umór w tamtym tygodniu. Ten chwaląc się, że w piciu nie ma lepszych zawodników od siebie, wyzwał Wynna na pojedynek w tejże dziedzinie. Choć zabawa toczyła się przednia musieli przerwać zabawę, bo Wynn zaczął rzygać krwią zmieszaną z wódką i potomek trollicy uznał, że karczmarz potruł ich, wściekły za rozróby i zaczepianie karczmiennych służek. Padł pod stół i już nie wstał, bo tak zresztą było w istocie, choć akurat Wynna wiele nie obeszło, co w owej wódce było.
- Wesoło tam macie, wiedźmy. Oj wesoło… Żal, żeby Inkwizycja Was wyłapała - stwierdził wampir, wyrywając się z zamyślenia. Spróbował pogłaskać olbrzymiego kota, robiąc mu kawałek miejsca obok siebie. Przez chwilę nic nie mówił, jakby dumając nad sensem istnienia, taką zafrasowaną miał minę. Co bardziej znający Wonsowe myśli zaś, rzekłby, że rozmyśla nad tym, jak wprosić się na owy sabat. I ten, oczywista, miałby rację, bo takie właśnie myśli chodziły mu po głowie.
Nie powiedział jednak nic na ten temat, pozostając grzecznym jak niewinna mniszka, nie przypominając o swojej naturze starego rozpustnika.
Przyglądał się jej tylko, leniwie patrząc co robi. Spojrzał na to, co wyciągnęła z gara.
- Co teraz kombinujesz?
[Ano witam, witam. To miło,że postanowiłaś się przywitac. Zapamiętam to sobie.. A propos wątku, to mogę jakiś zacząc, chyba, że chcesz wysilic swoją wenę..]
OdpowiedzUsuń[O. a Co studiujesz?]
OdpowiedzUsuńJesień. Chyba najbardziej znienawidzona pora roku przez wszystkich... Franco przechadzał się wzdłuż portu chowając zaczerwienione od wiatru policzki w kołnierz czarnego płaszcza. Dłonie miał silnie zaciśnięte w kieszeniach tak zdrętwiałe, że nawet palcem nie mógł ruszyc. Późna jesień go męczyła. Niegdyś rude liście zgniły i teraz pałętały się pod stopami przechodniów. Podniósł wzrok. Jakiś staruszek próbował opanowac liście przed wejściem do karczmy. Franco zaśmiał się w duchu patrząc jak wiatr dodatkowo rozwiewa długą brodę starca. Przez chwilę miał nawet ochotę się uśmiechnąc, ale uniemożliwiło mi to zdrętwienie mięśni twarzy.
Spojrzał przed siebie. Po chwili lekko zwolnił. W jego stronę szła kobieta. Miała miękkie, powabne ruchy i chłopak zastanawiał się, czy zimno jej nie dotyka, czy tylko doskonale to ukrywa. Długi płaszcz ciągnął się za nią dodając kobiecości, a wysokie buty.. cóż, chyba nie była zbytnio zadowolona z faktu ich noszenia, jednak doskonale to ukrywała.
Zatrzymał się na chwilę niespodziewanie. Cholera, mruknął cicho. To się znów działo. W jednej chwili zrobiło mu się gorąco, wszystkie mięśnie w jego ciele napięły się, a on zastanawiał się dlaczego to go tak męczy. Pragnął jej. Pragnął podejśc, ale wiedział, że nie może. Wziął głęboki oddech i ruszył wolnym krokiem do przodu starając się oszukac pożądanie. Było to dla niego jeszcze wciąż bardzo obce i trudne.
Kiedy ją mijał poczuł jej woń. Delikatną i piękną, niczym młody kwiat. Zatrzymał się i westchnął głośno spuszczając głowę.
Nudny dzień bogatego kupczyka. Tak w skrócie można opisać każdy dzień w ostatnim tygodniu, gdy Moran raz po raz wybierał się na przechadzkę po Norrheim, oczekując listu ze stolicy w sprawie Inkwizycji, która go "nie ścigała". Ach... Gdyby już wszystko ucichło to znowu mógłby bawić się na salonach, podrywać szlachcianki, robić interesy życia i wrzucać przeciwników handlowych do kadzi z lodowatą wodą dla pierwszego ostrzeżenia, a potem do wrzątku dla drugiego. Dla trzeciego nigdy się sam nie kwapił, a i zazwyczaj nie było potrzeby. Cóż, nikt nigdy po trzecim z nim nie konkurował...
OdpowiedzUsuń- Dwie bułki proszę i kawałek Talesiańskiej kiełbasy. - Gondra uwielbiał tę odmianę wędliny z samego rana. A do tego wraz ze wspominkami o Iliadzie stanowiła bardzo pozytywny aspekt dnia.
Wraz ze śniadaniem przyszły długo oczekiwane wieści. I to niezbyt ciekawe, bo wynikało z nich, że utknie w Norrheim na bardzo długi czas. Stolica i jej interesy były zamknięte i musiał się zadowolić ewentualnymi kontraktami w tej prowincji. Oczywiście najpierw chciał sobie trochę poprawić humor, więc wybrał się do kobiety, o której zasłyszał u jednego z klientów Złotego Smoka. Iskra miała, czy jakoś tak.
- CO?! CZY TY CHCESZ...? - zakrztusiłby się, gdyby musiał oddychać. Całe szczęście nie musiał. Ni mniej patrzył na wiedźmę rozszerzonymi ze strachu oczami, jakby trochę pobladły i z wszystkimi innymi objawami ostatniego, krańcowego stadnium największego przerażenia.
OdpowiedzUsuń- DO DIABŁA I WSZYSTKICH INNYCH CZORTÓW! ODSTĄP ODE MNIE! I ZOSTAW MNIE I WSZYSTKIE MOJE NIEZBĘDNE CZĘŚCI CIAŁA W SPOKOJU! RĘKĘ MI URWIJ, ALE ZOSTAW W SPOKOJU, DIABLICO! - wydarł się głosikiem, jakby już go wykastrowali, zasłonił rękami co trzeba, zerwał się z łóżka i w samych skarpetach przebiegł przez pokój, by wtulić się w kącik na miotły i udawać, że go nie ma.
- Mamusiu!
Zerwał się z miejsca jak poparzony. W sumie to poparzony. I pozbawiony spodni. Do ostatniej nitki. I skarpety. I kawałka koszuli. I zszarzałych gaci. Zaklął głośno, spoglądając na Iskrę bardziej z okromnym zdziwieniem jak z niechęcią. Jak ta małpa mogła?!
OdpowiedzUsuńChwilę zajęło mi pojęcie co się stało. I czego w tym pięknym obrazku brakuje, a co jest, a czego nie powinno być, bo miało być zakryte. Wywarczał cicho jakieś przekleństwo i w panice zasłonił się skrawkiem materiału, który przeżył nalot. Wzrok brązowych, ciemnych oczu zatrzymał się na twarzy Iskry.
- To wcale nie było zabawne – warknął i… znikł. To jest, w wampirzym tempie przetransportował się za jej plecy. W kierunku tego zasranego schowka na miotły, gdzie chyba czuł się najbezpieczniej. – Nie odwracaj się… I daj tą kiecę. – westchnął teatralnie.
Wszedł posłusznie do chaty, jak głos kazał. Nie, żeby był uległy, ale po prostu był ciekaw osobowości tejże "wiedźmy". No i tego co ona porabia w tym miejscu.
OdpowiedzUsuńJuż na samym wejściu wyczuł zapach rzadkich ziół i kilka innych mniej sprecyzowanych zapachów, a jako kupiec parający się także przyprawami mógł określić mniej więcej jedną trzecią tego co widział i wąchał w tym domu. Świadomość tego stanu rzeczy poprawiła znacząco mu humor, bo wyglądało na to, że plotki i pomówienia nie były do końca zmyślone, choć to, żeby walczyła z aniołami o dusze było na pewno przesadzone.
- Witam, Moran Gondra jestem. Panienka Iskra, jak mniemam.
Wszedł na tyle głęboko do budynku, że ujrzał wreszcie kobietę i właścicielkę tego miejsca.
[Ah, jak proponujesz wątek, to ja korzystam!]
OdpowiedzUsuń